Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Solidarność. Krzysztof Burek przeżyłem w Białymstoku bardzo ważne lata

Janka Werpachowska [email protected] tel. 85 748 95 44
Dzisiaj Krzysztof Burek najwięcej czasu poświęca historii swojego rodzinnego miasta Sandomierza
Dzisiaj Krzysztof Burek najwięcej czasu poświęca historii swojego rodzinnego miasta Sandomierza
Szedł ulicą w Warszawie, kiedy zatrzymało go dwóch mężczyzn. - Dość tej zabawy w "Solidarność", panie Burek. To było 17 stycznia 1983 roku. - Pamiętna data - śmieje się Krzysztof Burek. - Rocznica tak zwanego wyzwolenia Warszawy przez Sowietów w 1945 roku. Tak zakończyła się zabawa w kotka i myszkę, trwająca od 13 grudnia 1981.

Jedno z moich ostatnich białostockich wspomnień wiąże się z poszukiwaniem pracy - opowiada Krzysztof Burek. - Kiedy wyszedłem z aresztu w kwietniu 1983 roku, zgłosiłem się, bo tak sugerował mój adwokat śp. Lech Lebensztajn, do urzędu zatrudnienia, bo wtedy nie można było być bezrobotnym. Jak ktoś nie pracował, to znaczyło, że nie chce pracować, uchyla się od tego obywatelskiego obowiązku, jest pasożytem. Za to groziło zesłanie na przymusowe roboty na Żuławy.

Urzędniczka, która zorientowała się, że ma przed sobą niedawnego "politycznego", była bardzo życzliwa. Po kilku dniach przedstawiła aż trzy oferty pracy.

- Mogłem wybierać: magazynier w narzędziowni, pracownik zakładu metalowego lub sprzedawca w sklepie żelaznym. Bardzo się zdziwiłem tymi propozycjami. Zapytałem miłą panią z biura, dlaczego akurat takie posady mi proponuje. A ona odpowiada, że zapoznała się z tematem mojej pracy dyplomowej i wybrała to, co jest zgodne z moimi kwalifikacjami. Myślę o tamtej pani do dzisiaj z wielką sympatią, chociaż musiałem ją wtedy rozczarować dziękując za propozycje.

Krzysztof Burek bowiem obronił na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego pracę magisterską dotyczącą wczesnośredniowiecznego depozytu przedmiotów żelaznych odnalezionego w Sąsiadce pod Zamościem. Urzędniczka wyciągnęła więc logiczny wniosek, że na żelazie musi się znać.

- I tak się zakończyła próba ponownego podjęcia pracy w Białymstoku. Wróciłem do Warszawy.

Białostocczyzna widziana z roweru

- Kiedy w 1974 roku podjąłem pracę archeologa w białostockim Muzeum Okręgowym (dziś Muzeum Podlaskie - J.W.), Białegostoku na dobre nie znałem - opowiada Krzysztof Burek. - Za to znałem Białostocczyznę, przyjeżdżałem tu już od lat studenckich. Tutejszy ośrodek archeologiczny, kierowany przez państwa Danutę i Jana Jaskanisów, miał znakomitą renomę w kraju, prowadził intensywne wielokierunkowe badania terenowe: osadnictwo bałtyjskie, ślady obecności Gotów w okresie rzymskim, rubieże osadnicze w dobie wczesnego średniowiecza. To było bardzo atrakcyjne. Prowadziłem m.in. tzw. badania powierzchniowe polegające na odnajdywaniu w terenie nowych stanowisk archeologicznych, a przy okazji poznawałem ludzi, środowisko, czasem bardzo inne od tego, w którym funkcjonowałem. Szczególnie pamiętna była moja wyprawa wzdłuż Narwi wiosną 1972 roku. Samochód muzealny dowiózł mnie, mój rower i plecak, na most w Koźlikach. Radź sobie sam! Sześć tygodni trwała ta wyprawa. To wtedy pierwszy raz poznałem bliżej społeczność prawosławną.

Jeszcze nie wiedział, że za dwa lata zamieszka w Białymstoku. I że pobyt w naszym mieście to będzie jeden z ważniejszych rozdziałów w jego życiu.

Dom aktora jak akademik

Około połowy lat 70. ubiegłego wieku do Białegostoku przyjeżdżało wiele osób, które zasiliły tutejsze środowiska naukowe, kulturalne. Dziennikarze, muzycy, historycy sztuki kuszeni byli pracą i mieszkaniami. Taka była polityka ówczesnych władz, które zapewne chciały w ten sposób choć trochę przybliżyć naszą "Polskę B" do "Polski A".

To wtedy powstał przy ulicy Marii Skłodowskiej-Curie, pod numerem 13, słynny dziesięciopiętrowy blok zwany domem aktora. Ale nie tylko aktorzy tam mieszkali. Muzycy, plastycy, pracownicy białostockich uczelni i instytucji kultury. Wśród nich archeolog Krzysztof Burek, adiunkt Muzeum Okręgowego.

- To nie był normalny blok mieszkalny. Tam się żyło trochę jak w akademiku. Kwitło życie towarzyskie od pierwszego po dziesiąte piętro, zawiązywały się przyjaźnie. Mieszkańcy integrowali się chętnie i często.

Kiedy dzisiaj rozmawiamy o tamtym latach, Krzysztof Burek zapewnia, że właściwie, pracując w muzeum wciąż miał poczucie, że nie zna Białegostoku.

- Bo na dobrą sprawę nie bardzo miałem kiedy poznawać miasto i jego mieszkańców. Praca muzealnika-archeologa wiązała się z letnimi wyjazdami na wykopaliska, trwające nieraz i cztery miesiące. Na niedzielę (w soboty się jeszcze pracowało) zwykle wyjeżdżałem do Warszawy, gdzie mieszkali moi bliscy.

Po urlopie nowa rzeczywistość

W tamtych latach zaczął do Białegostoku przywozić bibułę - książki i pisma tzw. drugiego obiegu, rozprowadzać je w kręgu swoich znajomych. Można przypuszczać, że z tego powodu znalazł się na pierwszej liście osób zakwalifikowanych do internowania, przesłanej do MSW z białostockiej Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej już w połowie października 1980 roku.

Gorące lato 1980 roku zastało go na wykopaliskach w Drohiczynie. Później był zaplanowany wcześniej wyjazd do Sozopola.

- To były czasy bez telefonów komórkowych. Z Polski napływały szczątkowe informacje. Kiedyśmy we wrześniu wracali z Dorotą z Bułgarii, pełni ciekawości, na jakiejś mijance zatrzymał się pociąg z Polski, jego pasażerowie wykrzykiwali w naszą stronę najświeższe, ekscytujące informacje. Dłuższy postój wypadł w Przemyślu. To było niedzielne przedpołudnie. Z wielu okien dobiegały odgłosy Mszy św. transmitowanej z kościoła św. Krzyża w Warszawie. Pierwszy zwiastun zmian.

Po przyjeździe włączył się do powstającej w Muzeum Okręgowym struktury Solidarności.
- W muzeum panowała sprzyjająca Solidarności atmosfera. Pracowała tam wtedy Ewa Cywińska, która odegrała bardzo ważną rolę w powstawaniu białostockiej Solidarności, Tadzio Masłowiecki, późniejszy redaktor Biuletynu Informacyjnego Solidarność, Halina Sawicka, która z czasem przeszła do pracy w Zarządzie Regionu.

Krzysztof Burek został wkrótce przewodniczącym Komisji Zakładowej Solidarności w muzeum. Podjął współpracę z Biuletynem Informacyjnym Solidarność, po tzw. kryzysie bydgoskim, wiosną 1981 został jego redaktorem naczelnym a także rzecznikiem MKZ, a później Zarządu Regionu; podjął pracę etatową w białostockiej centrali związkowej.

To z tamtego okresu zapamiętali go białostoczanie, m.in. z przemówień, jakie wygłaszał na organizownych przez Solidarność - nierzadko pierwszy raz po wojnie - uroczystościach patriotycznych, choćby tych z okazji rocznicy sierpnia 1920 czy 11 listopada. W tamtych miesiącach solidarnościowego karnawału był jedną z bardziej wyrazistych twarzy białostockiej organizacji związkowej. Także Biuletyn miał własny wyraz. Dużo w nim było tekstów związanych z najnowszą historią, z ciemnymi plamami PRL-u, z rozpoczętą wtedy polską drogą ku wolności.

- Dopiero wtedy naprawdę poznałem Białystok i jego mieszkańców. Solidarność pozwoliła mi na wszystko spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Można powiedzieć, że przedtem moje życie toczyło się w pewnym ograniczonym kręgu zawodowo-towarzyskim. A praca związkowa polegała na spotykaniu się z ludźmi reprezentującymi różne zawody, w różnym wieku, o zróżnicowanym statusie społecznym, poziomie wykształcenia. Dopiero wtedy przekonałem się, ilu ciekawych, wspaniałych ludzi mieszka w tym mieście, podobnie myślących, podobnie czujących.

Polowanie z nagonką

W nocy z 12 na 13 grudnia `81 dzięki zbiegowi szczęśliwych przypadków uniknął internowania. Towarzyszył wtedy przewodniczącemu Zarządu Regionu, Stanisławowi Marczukowi na posiedzeniu Komisji Krajowej w Gdańsku. Wracali zatłoczonym pociągiem do Warszawy, niepewni swego. Stanisław Marczuk wyruszył do Białegostoku, Krzysztof Burek zatrzymał się u rodziny. Jednak już 15 grudnia podjął decyzję, że musi wrócić do Białegostoku.

- Zaczęły się miesiące życia w ukryciu - wspomina. I działania: redagowanie pierwszych apeli podziemnych władz białostockiej Solidarności, praca w konspiracyjnym Biuletynie Informacyjnym, w Tymczasowej Komisji Regionalnej. - To było kolejne doświadczenie, które pozwoliło mi lepiej poznać ludzką naturę. Osoby, które zgadzały się przyjąć mnie pod swój dach naprawdę ryzykowały. Rygory stanu wojennego były srogie. Za przechowywanie osoby ukrywającej się groziło więzienie. Kiedyś spytałem takie starsze małżeństwo, u którego mieszkałem, dlaczego to robią. A dla nich to było oczywiste, bo - jak powiedzieli - sami byli kiedyś taką ściganą zwierzyną, tyle że przez NKWD.

Jedno z mieszkań, w którym ukrywał się Krzysztof Burek, należało do wysoko postawionego dyrektora jednego z białostockich przedsiębiorstw, członka PZPR. Jego żona działała w Solidarności i jakoś potrafili żyć zgodnie mimo tak radykalnej różnicy poglądów. Tylko pozornej zresztą, jak się okazało wkrótce.

- W dniu, kiedy umarł Breżniew, pan domu przyszedł do mego pokoju. Przyniósł butelkę wina swego wyrobu, która miała zostać otworzona, kiedy syn, wtedy nastoletni, osiągnie pełnoletność. Ale uznał, że śmierć Breżniewa, jest tak dużym wydarzeniem, że można to zrobić wcześniej. Przy okazji odsłonił tragiczną kartę swej rodziny, doświadczonej po wojnie okrutnymi represjami. "Muszę się maskować" - wyznał.

Ukrywanie solidarnościowych działaczy w stanie wojennym to było przedsięwzięcie, w które angażowało się wiele osób, często nawet nieświadomych, komu pomagają. Trzeba było zbierać i przekazywać pieniądze na codzienne utrzymanie, przewozić na okresowe spotkania ukrywających się działaczy, zapewnić łączność między nimi. Musiał być zaufany lekarz na wypadek choroby ukrywającego się. Krzysztof Burek przez cały czas pozostawania w ukryciu nie zaprzestał pracy przy redagowaniu ukazującego się w podziemiu Biuletynu Informacyjnego.

Trudno było człowiekowi o tak niezależnej osobowości siedzieć miesiącami w czterech ścianach mieszkania. W grudniu 1983 został przerzucony do Warszawy, miał tam przebywać jakiś czas. Wydawało się, że nie tylko czujność konspiratora, ale i zawziętość służb też jakby nieco osłabła.

Szedł ulicą w Warszawie, kiedy zatrzymało go dwóch mężczyzn.

- Dość tej zabawy w "Solidarność", panie Burek.

To było 17 stycznia 1983 roku.

- Pamiętna data - śmieje się Krzysztof Burek. - Rocznica tak zwanego wyzwolenia Warszawy przez Sowietów w 1944 roku.

Tak zakończyła się zabawa w kotka i myszkę, trwająca od 13 grudnia 1981 - a od maja 1982 roku Krzysztof Burek był poszukiwany listami gończymi.

Znów znalazł się w Białymstoku, tymczasowo aresztowany na trzy miesiące pod zarzutem kontynuowania działalności związkowej, redagowania, drukowania i rozpowszechniania Biuletynu Informacyjnego. 5 kwietnia 1983 został zwolniony z aresztu, wkrótce odbyła się pierwsza rozprawa sądowa, w lipcu postępowanie umorzono na mocy amnestii.

- Można powiedzieć, że miałem szczęście. Na mocy przepisów stanu wojennego mógłbym być skazany na kilka lat więzienia.

Pożegnanie z Białymstokiem

Po odrzuceniu propozycji pracy w branży metalowej, Krzysztof Burek powrócił do Warszawy. Z poręki działaczy podziemnego regionu "Mazowsze" został zatrudniony w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, był jednym z tych, którzy znaleźli osłonę pod kościelnym parasolem. Bardzo dobrze wspomina ten czas. Muzeum Archidiecezji było w latach 80. ośrodkiem wolnej myśli, niezależnej kultury, funkcjonował tu teatr prowadzony przez Hankę Skarżankę, miały miejsce głośne wystawy plastyczne, panele dyskusyjne, ciągnęły tam tłumy. Równocześnie działała tu na całego solidarnościowa i niepodległościowa konspiracja.

Przyszedł czas na życiową stabilizację. Krzysztof Burek i Dorota Strynkiewicz mieli zamiar się pobrać. Niestety, w październiku `83 Dorota Strynkiewicz zginęła w okolicznościach tajemniczych i dramatycznych. Jej śmierć do dzisiaj jest niewyjaśniona. Kilka lat temu TVP pokazała film dokumentalny o tym wydarzeniu w cyklu "Nieznani sprawcy".

W połowie lat 80. zawarł związek małżeński. Dziś córka Dorota kończy studia filozoficzne na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

W latach 90. nie wrócił do dawnych archeologicznych zajęć. Pracował w wydawnictwach, w Urzędzie Rady Ministrów na stanowisku doradcy ministra, także w nieistniejącym już dwutygodniku "Sycyna", gdzie był zastępcą redaktora naczelnego, znanego pisarza Wiesława Myśliwskiego.

Teraz Krzysztof Burek oczekuje na przyznanie emerytury.

- W dojrzałych latach poczułem potrzebę powrotu do miejsca urodzenia, czyli do Sandomierza.

Jest wiceprezesem Towarzystwa Naukowego Sandomierskiego, redaktorem naczelnym "Zeszytów Sandomierskich. Biuletynu Towarzystwa Naukowego Sandomierskiego", autorem wielu tekstów poświęconych rodzinnemu miastu, m.in. w albumach: Sandomierz (1993), Dawny Sandomierz (2002), Sandomierz (2005), Sandomierz - miasto położone na górze (2010), O tym mieście nigdy dość! (2010), animatorem wielu działań związanych z tradycjami historycznymi i kulturalnymi tego miasta.

- Właściwie to moim hobby jest Sandomierz. Mieszkam w Warszawie, ale do tego miasta często jeżdżę.

Przyznaje, że do Białegostoku też przyjeżdża od czasu do czasu. Kilka dni temu w tutejszym oddziale IPN odebrał honorową nagrodę Świadka Historii - przyznaną w uznaniu dla jego działalności w opozycji demokratycznej lat 70. i 80. XX wieku.

- Niestety, coraz częściej okolicznością, która mnie tu sprowadza, jest pogrzeb któregoś z dawnych przyjaciół - mówi. - Ale staram się bywać w tym mieście nie tylko przy okazji tak smutnych wydarzeń. W końcu spędziłem w Białymstoku kawał życia. I to były bardzo ważne lata.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny