Kto kocha filmy Woody Allena, na „Cafe Society” pójdzie w ciemno i zaręczam – będzie się świetnie bawił. Klasyk osadzony w latach 30., z świetną scenografią, nasycony swingiem, kinem i przemysłem filmowym w tle, większą i mniejszą gangsterką oraz wyjaśnieniem, dlaczego przed śmiercią Żydzi wolą zostać chrześcijanami to jak widać typowa allenowska mikstura. Podana w zwykłych proporcjach, z mniejszą ilością psychoanalizy, większą klasycznego melodramatu.
Woody Allen jednak nie byłby sobą, gdyby owego melodramatu nie obśmiał, w jednym z dialogów sugerując, że o takich rozterkach Rogers i Hart napisali setki piosenek, a w finale przewrotnie wykorzystując zaledwie melodię jednego z hitów amerykańskiej spółki twórców przebojów. Kto zna słowa przeboju w wersji Elli Fitzgerald otwierającego wyświetlany w PRL-u serial „Tylko Manhattan” zrozumie przewrotność reżyserską Allena, inni nieco nudnawym finałem mogą być znużeni. Podobnie jak gamoniowato wyglądającym Jesse Eisenbergiem i tępo patrzącą w kamerę Kristen Stewart.
Tak czy inaczej, oprócz Tarantino, Allen to chyba jedyny reżyser który filmując w zbliżeniu scenę strzału w głowę z śmiertelnym rzecz jasna skutkiem, na widowni wywołuje paroksyzmy śmiechu. Tego nie można przegapić.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?