Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słodki koniec dnia. Krystyna Janda daje koncert godny nagrody Sundance (zdjęcia, wideo)

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Kadr z filmu "Słodki koniec dnia"
Kadr z filmu "Słodki koniec dnia" Sonia Szóstak
Krystyna Janda jako noblistka, żydówka, Europejka mierzy się z kryzysem uchodźczym Europy. Po mistrzowsku. I to nie jest „Słodki koniec dnia”.

„Słodki koniec dnia” to przede wszystkim scenariusz niezwykłego, zwykłego życia. Wielopokoleniowa rodzina, przyjaciele, piękne okoliczności przyrody. Bogactwo, sława, uznanie. Żyć nie umierać, szczególnie jeśli ma się posiadłość w założonej jeszcze przez Etrusków Volterrze, niedaleko Morza Liguryjskiego. A jednak czegoś jej żal. Jej, czyli noblistce, poetce, która czuje, że życie przemija. W tej roli – jak zawsze fenomenalna Krystyna Janda. Mniej ekspresyjna, bardziej skupiona, bo… grająca po włosku. Ale też – jak na obywatelkę Europy przystało – po francusku i po polsku. Bo i jej wnuki radzą sobie po polsku, może też dzięki dbałości córki – pięknej Kasi Smutniak. Czego żal filmowej Jandzie, czyli noblistce Marii Linde, oprócz odchodzącej młodości? Może przynależnych jej szaleństw, niepokorności. Dlatego, kiedy zewsząd docierają do niej sygnały o nietolerancji wielokulturowej społeczności Volterry, o strachu przed obcym, o niewydolności służb państwowych i mafijnych przekrętach przy pomocy uchodźcom – eksploduje. A mówienie prawdy w cywilizowanej Europie nie może ujść bezkarnie.

Filmowa Maria Linde będzie musiała zmierzyć się z nietolerancją, hejtem, ale też z własną rodziną. Z córką, która jej matkuje, ale też chce mieć własne życie, ze zdziadziałym mężem. Za to jest chyba taką szaloną i kochaną babcią dla wnuków. Jaki będzie finał romansu z 35-letnim egipskim wyznawcą kościoła koptyjskiego, czy chęć artystycznej wolności spowoduje falę internetowego hejtu, czy zachodni Europejczycy dają się zastraszyć opowieściami o podrzynających gardła uchodźcach – takie pytania stawia w filmie „Słodki koniec dnia” Jacek Borcuch. W scenopisaniu wsparł go Szczepan Twardoch, a ich efekt może zachwycić. Bo choć pozornie w filmie niewiele się dzieje, ilość stawianych pytań, emocji, niedomówień nasyca go wieloznacznymi treściami. Nawet wykorzystanie języków ma znaczenie. Codzienny włoski, „jesteś gnojkiem”, kiedy trzeba podkreślić niedojrzałość jednego z bohaterów, wreszcie francuski, by narodowi, który na sztandarach wypisuje „równość, wolność i braterstwo” udowodnić strach przed obcymi.

Krystyna Janda wygrywa wszystkie sceny po mistrzowsku, czasem woli machnąć ręką, niż krzyczeć. Niczego nie musi, choć w jednej ze scen pozwoli się zdominować Kasi Smutniak. Bo tak chciał reżyser. A życie nie jest czarno-białe, a prawdziwi aktorzy mają tysiące twarzy. Piękny, choć gorzki - „Słodki koniec dnia” .

Krystyna Janda o swojej roli w filmie "Słodki koniec dnia": Ona jest niezdefiniowana i grana małymi środkami wyrazu

Źródło: Agencja TVN

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny