Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sławomir Nazaruk: za sprzedaż MPEC-u i klikanie muszę uderzyć się w piersi

Tomasz Maleta
Tomasz Maleta
Sławomir Nazaruk: - Trzeba spróbować. Jeśli mieszkańcy chcą aktywnie uczestniczyć w życiu lokalnej społeczności, a przez to miasta, warto zdecydować się na taki ruch.  Bo naprawdę, wszędzie jest jeszcze sporo do zrobienia. Zwłaszcza na osiedlach domków jednorodzinnych, gdzie ta aktywność z natury jest większa, może to „wypalić”. Taką reaktywację trzeba jednak dobrze przygotować.
Sławomir Nazaruk: - Trzeba spróbować. Jeśli mieszkańcy chcą aktywnie uczestniczyć w życiu lokalnej społeczności, a przez to miasta, warto zdecydować się na taki ruch. Bo naprawdę, wszędzie jest jeszcze sporo do zrobienia. Zwłaszcza na osiedlach domków jednorodzinnych, gdzie ta aktywność z natury jest większa, może to „wypalić”. Taką reaktywację trzeba jednak dobrze przygotować. Anatol Chomicz
Jedyny radny Forum Mniejszości Podlasia bilansuje plusy i minusy 18-letniej przygody z samorządem. Opowiada o samotności długodystansowca, braku bratniej duszy, akcji solidarności z kosowskimi Serbami. I o tym, dlaczego za poparcie roku „Inki” nie jestem pewnie zbyt dobrze oceniany przez część swojego środowiska.

To już pana piąta kadencja jako radnego, ale chyba pierwsza, w której nie ma nikogo - poza Panem - ze środowiska mniejszości narodowych czy religijnych.

Tak. Moja przygoda z białostockim samorządem zaczęła się w 1998 roku. Zresztą podobnie jak Kazimierza Dudzińskiego z PiS. On jest o tyle w lepszej sytuacji, że ma oparcie w klubie, z którym w pełni się utożsamia. W moim przypadku obecna kadencja jest pierwszą, w której jest samotnym przedstawicielem Forum Mniejszości Podlasia. W poprzedniej było nas trzech: Adam Musiuk, Stefan Nikiciuk i ja.

Zaskoczyło Pana to, że z Forum tylko Pan został ponownie radnym.

Tak. Wyniki kolegów nie były złe, niektórym zabrakło dosłownie po kilkadziesiąt głosów. Samemu w radzie nie jest lekko, zwłaszcza jeśli reprezentuje się także, jak w moim przypadku konkretne środowisko, a w zasadzie środowiska. Są sytuacje dziejące się dosłownie ad hoc, jakby choćby przyjęcie określonego stanowiska, które wymagają konsultacji. Czasami pomaga doświadczenie, ale brakuje przysłowiowej bratniej duszy.

Pokłosiem koalicji przedwyborczej jest fakt, iż jestem w klubie PO, więc mogę liczyć na wsparcie kolegów. Muszą też dodać, iż nie jestem członkiem Platformy. Fakt, iż ona sama w ostatnich latach skręciła w lewo, zwłaszcza w sprawach światopoglądowych, też nie jest bez znaczenia. Nie ukrywam, że to jest dla mnie pewnym problemem i ma też wpływ na moje decyzje.

Wychodzi na to, że mamy samotność długodystansowca.

W latach szkolnych, od klasy drugiej uczęszczałem do podstawówki nr 26, dosyć dobrze biegałem, zresztą później również. I to zarówno na sześćdziesiąt metrów, jak na dłuższych dystansach: 1000 i 1500 metrów, gdzie liczy się już wytrzymałość. Często potrzebne było i jest długotrwałe, uparte dążenie do celu - nawet w sprawach termomodernizacji czy też remontu chodnika, ulicy itd. Zdarzają się jednak sytuacje, że nieraz trzeba reagować szybko. Wówczas być może, „pomocne” jest doświadczenie z krótkich dystansów.

Łatwiej było być radnym wtedy, gdy Pan zaczynał swoją przygodę z samorządem czy teraz?

Moje pierwsze dwie kadencje przypadły na czas prezydentury Ryszarda Tura. Wówczas był jeszcze zarząd miasta, było 50 radnych, moje środowisko poszło do wyborów w koalicji z lewicą: SLD, Unią Pracy. Funkcjonowaliśmy też sami, a następnie w koalicji z Platformą Obywatelską. Pamiętam, że w tym pierwszym okresie koncentrowaliśmy się na sprawach mniejszej rangi, ale bardzo istotnych z punktu widzenia mieszkańców osiedli. W kolejnych latach, kiedy byliśmy już jako Forum Mniejszości Podlasia bardziej zauważalni, pojawiły się także sprawy ważne dla środowiska mniejszościowego.

Pamiętajmy jednak, że starania o chodniki, ulice itp. działania nie mają kontekstu wyznaniowego. Jeśli coś się robi dla środowisku osiedlowego czy oświatowego, to z myślą o wszystkich, gdyż taka jest podstawowa rola radnego.

Czasami się jednak zdarza, że nawet chodniki czy krawężniki potrafią być trzymane w ryzach dyscypliny partyjnej czy klubowej?

Jestem przede wszystkim działaczem społecznym, a nie politykiem i co najwyżej uczestnikiem raz mniejszej, a raz większej „polityki miejskiej”. Bywa ona, niestety, czasami pokłosiem tej wielkiej polityki. Każdy radny jest związany z jakimś środowiskiem. Jeżeli ma jeszcze w kieszeni legitymację partyjną, jak to w większości przypadków miało i ma miejsce, to wtedy poddawany jest dodatkowo rygorom oddziaływań partyjnych. W naszym przypadku było inaczej. Szliśmy do rady miasta jako reprezentanci środowiska prawosławnego, a także mniejszości narodowych i w sprawach światopoglądowych nie obowiązywała nas dyscyplina.

Zależało nam także, by upamiętnić w przestrzeni publicznej wydarzenia czy postaci związane z tymi środowiskami, mieszkańców Białegostoku i regionu, jako część wspólnej historii. Mam na myśli śp. abpa Mirona Chodakowskiego czy też Mikołaja Hajduka. Wyrażało się to choćby w nazewnictwie ulic, rond.

No właśnie, ostatnia Pana inicjatywa, to nadanie rondu pod Trasą Generalską imienia Pamięci Bieżeństwa 1915. Miał Pan obawy, że być może idea ta nie znajdzie zrozumienia u innych radnych?

Jeżeli miałem, to niewielkie, kilkuprocentowe. Przede wszystkim nie był to kontrowersyjny projekt. Nie odnosił się do często spornych relacji polsko-białoruskich, czy ogólnie mniejszościowych. Ponadto zgłoszenie pomysłu poprzedziłem akcją informacyjną wśród radnych, bodajże każdy z nich otrzymał broszurkę przypominającą tło wydarzeń sprzed wieku. Bo to był przede wszystkim exodus prawosławnych mieszkańców zwłaszcza naszego regionu, ale nie tylko. Dotyczył też Ziemi łomżyńskiej, Mazowsza czy Suwalszczyzny i ponad pół miliona Polaków. I choć w tym roku nie brakowało wydarzeń związanych z rocznicą - publikacji, wystaw, konferencji, przedstawień teatralnych czy inscenizacji - Bielsk Podlaski, Sokoły, to miałem świadomość, że dla większości mieszkańców naszego miasta wydarzenia z 1915 roku mogą być nieznaną kartą. Stąd pewne obawy i akcja informacyjna. Z dobrym skutkiem, bo rada uchwaliła, by to rondo upamiętniało Bieżeństwo.

W przeszłości nie brakowało przykładów nazewnictwa ulic, przeciwko którym radni Forum Mniejszości Podlasia protestowali. Tak było w przypadku Żołnierzy Wyklętych, ale też postaci z historii dość odległej jaką był Jarema Wiśniowiecki, który miał patronować ulicy na Zawadach.

Uważam się za polskiego, prawosławnego Białorusina, z akcentem na wymiar religijny - od początku lat 80. jestem działaczem organizacji prawosławnych. Jako mniejszość narodowa, wyznaniowa mamy różne obawy, może nie zawsze uzasadnione. Jednak historia i także ta nie zbyt odległa pokazuje, że różnie bywało, często tragicznie . Mam na myśli działania części zbrojnego podziemia przede wszystkim „Burego”, a także „Łupaszki”, czy też pospolitych bandytów, którzy wykorzystywali zawieruchę tego okresu. Rabowali oni prawosławnych mieszkańców białoruskich czy też „mieszanych” wsi, a także przyczyniali się do tego, że część z nich musiała opuścić swoje rodzinne strony i wyjechać do „raju” w Związku Radzieckim.

Z drugiej strony Pan podpisał się pod projektem uchwały, by Roman Dmowski miał swój pomnik w Białymstoku.

Jeśli chodzi o okres międzywojenny, to niewątpliwie był on wyjątkowy. Polska odzyskała niepodległość, a Roman Dmowski był wybitnym, wielkim mężem stanu, przewodniczącym polskiej delegacji na paryskiej konferencji pokojowej w 1919 roku. To jego działania w znaczącej mierze przyczyniły się do odrodzenia Polski. Należy pamiętać też, że był to okres po zaborach, nie tylko rosyjskim. To wszystko było żywe, później nie brakowało też wydarzeń dramatycznych jak burzenie cerkwi w 1938 roku. Uważam jednak, iż ówczesnej rzeczywistości nie można bezpośrednio przenosić do czasów współczesnych. Czasami czytam gazetę „Myśl Polską”, która wyrasta z nurtu reprezentowanego przez przedwojenne środowisko Romana Dmowskiego. I nie znajduję w niej jakiegoś skrajnego radykalizmu. Zauważają też znaczenie Prawosławia i rolę jaką może ono odegrać w zachowaniu chrześcijańskiej tożsamości Europy. Odpowiada mi także ich spojrzenie na polską politykę wschodnią. Ponadto jest to środowisko reprezentujące tradycyjne wartości chrześcijańskie między innymi w kwestiach rodziny, małżeństwa, a także odnoszące się w sposób jednoznaczny do zagrożeń, jakie zwłaszcza w ostatnich latach niesie zachodnia liberalna demokracja! To wszystko spowodowało, że poparłem projekt uchwały w sprawie pomnika.

Podobnie jak za ustanowieniem 2016 roku rokiem „Inki”.

„Inka”, młoda dziewczyna, zamordowana przez UB, była łączniczką w oddziale „Łupaszki”. To ludzie z tego oddziału odpowiadają za spalenie wsi Potoka w gminie Michałowo i Wiluki w powiecie siemiatyckim - z ofiarami śmiertelnymi. Mimo to, zdecydowałem się poprzeć tę uchwałę, choć zdaję sobie sprawę, że przez to pewnie nie jestem zbyt dobrze oceniany przez część swojego środowiska. Zrobiłem to jednak z nadzieją, z pewnym gestem dobrej woli, że w przyszłości, gdy pojawią z naszej strony propozycje, które dla strony większościowej w radzie miasta mogą wydać się trudne do przyjęcia, znajdą jednak zrozumienie i poparcie. Wiem, że w polityce na „marzenia” nie ma miejsca, ale mam nadzieję, że może jednak... Jesteśmy przecież u siebie, nikt nas tutaj nie przywiózł. Polska to nasza Ojczyzna, a Białostocczyzna to nasza mała Ojczyzna, po części także ta białoruska. Mamy chyba prawo przedstawiać swoje racje, upamiętniać postaci i wydarzenia, i mówić otwarcie o tym, co nas boli. Uważam też, że należy starać się zrozumieć argumenty drugiej strony, rozmawiać, a nie za wszelką cenę „okopywać się”. Choć nie da się ukryć, że protestowaliśmy w ubiegłej kadencji przeciwko pierwotnemu projektowi uchwały w sprawie ronda Żołnierzy Wyklętych. Rozumiem tych, którzy walczyli o wolną Polskę w ramach zbrojnego podziemia, ale nie w sposób, w który robił to chociażby Romuald Rajs „Bury”.

„Inka”, Dmowski to były odważne gesty z Pana strony. Podobnie jak zainicjowana przez Pana akcja solidarności z Serbią, odmienna od oficjalnej linii zajmowanej przez polską dyplomację w sprawie podmiotowości Kosowa. Przypomnę, że w 2008 roku społeczność międzynarodowa gremialnie uznała aspiracje państwowe Albańczyków zamieszkujących do tej pory serbską prowincję.

Być może dziś niektórzy mają czkawkę z tego powodu, że tak szybko zdecydowali się na to uznanie. Byłem jesienią 2014 roku w Kosowie i mogłem zobaczyć jak teraz wygląda sytuacja Serbów, którzy jeszcze tam pozostali. Pamiętam też, że jak rozpoczynaliśmy akcję solidarności z Serbią, to niektóre osoby z naszego środowiska przestraszyły się. Mówiły, że nie przyłączą się do akcji, bo jest ona wymierzona przeciwko polityce rządu. Z kolei ja miałem wrażenie jakbym cofnął się do lat 80, gdy jako przewodniczący diecezjalnego Bractwa Młodzieży Prawosławnej organizowałem w 1986 r., nielegalną - bez stosownych zezwoleń ówczesnych władz - pierwszą pieszą pielgrzymkę na Grabarkę. To dzięki takim właśnie działaniom z każdym rokiem przybywało nam odwagi. To nie było ryzykanctwo, a właśnie odwaga w tym dobrym znaczeniu. To przychodzi z wiekiem, a w moim przypadku jest też pokłosiem zawodowego doświadczenia.

Od ponad trzydziestu lat jestem kolejarzem-drogowcem. W tej pracy nieraz trzeba było podejmować szybkie i rozważne decyzje w celu zapewnienia bezpieczeństwa ruchu pociągów. Może to także zaowocowało pozytywnie przy podejmowanych przeze mnie pewnych zdecydowanych działaniach na różnych płaszczyznach. Tak jak w przypadku akcji solidarności z narodem serbskim, do zniszczenia dziedzictwa którego swoimi decyzjami przyczyniły się rządy wielu państw! Solidarności z narodem, którego historia jest podobna do polskiej. Serbowie 500 lat byli pod panowaniem tureckim, Polska 123 pod austriackim, niemieckim, rosyjskim. Oba narody wyróżniały się walecznością, nie poddawały się, nie straciły Wiary i nadziei w trudnych dla siebie czasach. Tym bardziej należało także w ten sposób wesprzeć Serbów, naród słowiański i chrześcijański- prawosławny. Wspomnę, że w naszych wiecach uczestniczyli też katolicy. Świadczy to, że w obronie wspólnych wartości, w obliczu zagrożeń, pomimo różnic można wzajemnie się wspierać.

Powiedział Pan, że jest Pan społecznikiem na tym najniższym poziomie. Jak przez te osiemnaście lat bytności Pana w radzie miasta zmieniły się oczekiwania mieszkańców, wyborców wobec ich przedstawicieli w radzie miasta?

Kontakt z wyborcami miałem przede wszystkim przez swoje środowisko, ale też dyżurowałem w spółdzielni mieszkaniowej „Bacieczki”i biurze Rady Miasta. Były też spotkania w terenie - „na gruncie” itd. W pierwszych moich kadencjach wiele osób przychodziło z postulatami remontów osiedlowych ulic, placów zabaw itp. Nie ma co ukrywać, każdy z radnych chce po sobie coś zostawić. Starałem się, by jak najwięcej takich bliskich ludziom spraw udało się zrealizować. Teraz wiele podobnych inwestycji prowadzonych jest w ramach budżetu obywatelskiego. Z kolei trzy, cztery lata temu wiele osób, które przychodziły na moje dyżury, prosiło o pomoc w znalezieniu pracy. To były trudne rozmowy. W ostatniej kampanii wiele było głosów o tym, że wizerunkowo jest super, mamy nowe ulice itd., ale trzeba dołożyć więcej starań w celu tworzenia miejsc pracy, by młodzi nie musieli wyjeżdżać do Warszawy czy emigrować na Zachód Europy.

Nie da się ukryć, że wraz z rozwojem społeczeństwa obywatelskiego te oczekiwania wobec radnych też się zmieniają. Myślę, że obecnie trzeba mieć znacznie więcej inwencji, by zdobyć mandat. Oczywiście wyjątkiem jest z reguły pozycja lidera partyjnego z pierwszym miejscem na liście.

Pan miał drugie miejsce na liście w swoim okręgu, a ze wszystkich startujących z niej kandydatów w mieście zdobył najwięcej głosów.

Tak się jakoś udało, ale nie ukrywam, że miałem też satysfakcję, że wyborcy docenili moje zaangażowanie. Poprzednia kadencja była dla mnie tą najbardziej pracowitą i efektywną zarówno sprawach ogólno miejskich, osiedlowych, jak też środowiskowych. Udało się zrobić wiele rzeczy, które pewnie w znacznym stopniu przyczyniły się do takiego wyniku. Pokazuje to, że ciągle należy być aktywnym i to na wielu płaszczyznach..

Co było w taki razie największym sukcesem Sławomira Nazaruka w ciągu tych osiemnastu lat?

Porażkę znacznie łatwiej wskazać.

Czyli?

Przede wszystkim dwie sprawy. Nie udało mi się doprowadzić do budowy-rozbudowy sali gimnastycznej przy PG nr 9 mimo wielokrotnych interpelacji (budowa sali została zapisana po wygranych wyborach samorządowych przez klub PiS do budżetu na 2015 r. z realizacją w latach 2015-2017) i rozmów w tej sprawie oraz głosowanie za sprzedażą udziałów Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej.

A dlaczego w sprawie MPEC-u?

Miałem wewnętrznie inne przekonanie, natomiast dyscyplina klubowa spowodowała, że zagłosowałem tak jak zagłosowałem.

Czyli jednak dyscyplina klubowa potrafi odcisnąć swoje piętno na działalności społecznika i to nie tylko przy chodnikach.

Niestety, nasze głosy z Forum Mniejszości Podlasia spowodowały, że ten pomysł przeszedł. I podczas ostatniej kampanii spotkałem się z wieloma głosami ze strony nie tylko ze środowiska prawosławnego, że nie mogę liczyć na głos właśnie za poparcie sprzedaży MPEC-u. Chociaż emocje z tego powodu już opadły, to należy uderzyć się w piersi za tamtą decyzję.

A sukces?

Pewnie trochę by się nazbierało. Przede wszystkim oświata, drogi i nazewnictwo związane ze środowiskiem, między innymi rondo ś.p. abpa Mirona czy też bulwary Tamary Sołoniewicz. W tym drugim przypadku, gdy pomysł ujrzał światło dzienne, to od razu pojawiły się kontrowersje. Wyciągano fakty z jej życiorysu, musiałem mocno się pocić, by przekonać tych wydawałoby się nieprzejednanych radnych. Ale się udało. I myślę, że zasłużyła na te bulwary, była związana z regionem i ze środowiskiem białoruskim.

Dzięki moim staraniom udało się przeprowadzić termomodernizację wielu placówek edukacyjnych np. PG 15, PS nr 43 czy też PS 29. Szczególnie utkwiła mi w pamięci sprawa żłobka przy ulicy Broniewskiego, który miał nieuregulowaną sytuację prawną odnośnie gruntu. Przez środek placówki przechodziła działka o szerokości około czterech metrów, której właściciele byli za granicą. Sprawa ciągnęła się przez wiele lat, ale ja nie odpuszczałem. Słałem interpelację za interpelacją i w końcu się udało.

Do katalogu osiągnięć zaliczam też budowę parkingów osiedlowych w partycypacji 50 na 50, czyli połowę kosztów wykłada miasto, połowę spółdzielnia mieszkaniowa lub wspólnota (moją zasługą są parkingi przy ul. Łagodnej i Palmowej). Ale gwoli sprawiedliwości zasługę oddaję też wiceprezydentowi Adamowi Polińskiego, bo w tym samym czasie wpadliśmy na podobny pomysł i po uzgodnieniu ujrzał on „światło dzienne”.

Pamięta Pan sesję, na której była głosowana sprawa obywatelskiej uchwały za zniesieniem klikania. Pan wtedy prowadził obrady.

Klikanie to kolejna porażka. Proszę mi uwierzyć, bardzo dużo dostałem za to po głowie od wyborców, zwłaszcza kobiet. Pytały mnie w sklepach: „Jak wy mogliście to wprowadzić. Wchodzę po pracy do autobusu z torbą zakupów i muszę ją stawiać na podłodze pokrytej błotem, śniegiem, by szukać łapczywie karty, aby ją kliknąć przy kasowniku. Sumienia chyba nie mieliście”. Nie da się ukryć, że wiele sesji w poprzedniej kadencji było o bardzo dużym ładunku emocjonalnym. Niektóre z nich prowadziłem, część w tej małej salce nr 10 przy ul. Słonimskiej. Dosłownie czuło się przed sobą oddech radnych, niektórzy z kolegów specjalnie prowokowali. Nie powiem, uzbierało się kilka minusów, które ciążą mi do dziś. Ale stało się.

To jakie najważniejsze wyzwanie na najbliższe lata czeka Pana jako radnego?

Startowałem podobnie jak koledzy, którzy nie zostali radnymi, by swoimi działaniami zachować ciągłość, obecność przedstawicieli środowiska prawosławnego, mniejszościowego w radzie miasta. W aktualnej sytuacji, kiedy jako jedyny radny reprezentuję w radzie te środowiska jest to tym bardziej ważne. By zauważyli je wyborcy i przekonali się, że warto iść na wybory i oddać głos, bo są pewne sprawy, których nikt za nas nie zabezpieczy. Wyzwanie? Tak działać, by osiągnąć za trzy lata znacznie lepszy wynik niż ostatnio. Czy to się uda? Mam nadzieję, a czas płynie szybko, już się zaczął się drugi rok kadencji.

Czyli myśli Pan o kolejnej?

Raczej przez pryzmat środowisk, które reprezentuję. Osobiście zbyt wcześnie na deklaracje, czy wystartuję ponownie. Trochę tych minusów było, poza tym trochę zmęczenia materiału , tym bardziej, że nie ma się z kim ze środowiska dzielić „sprawami do załatwienia”, a to wpływa na ogólną kondycję. Wbrew temu, co się potocznie wydaje, ten „kawałek diety” nie jest łatwy. Nie jestem prezesem, dyrektorem, nie wykonuję wolnego zawodu, nie mam swojej firmy. Nie dysponuję swobodnie czasem. A będąc radnym jest wiele spraw, które wymagają przysłowiowego „wychodzenia”. Mam jednak taki charakter, że jak się w coś zaangażuję, to staram się załatwić sprawę do końca. Niemniej lata lecą, praca na kolei nie jest lekka, nie zawsze działania, które podejmują znajdują zrozumienie, zwłaszcza jeśli się patrzy na nie tylko przez pryzmat dnia dzisiejszego. Może więc najwyższy już czas kończyć swoją przygodę z samorządem. Trochę minusów, ale chyba trochę więcej plusów, więc może rzeczywiście zbliża się dobry czas, aby zakończyć swoją przygodę z samorządem. Nigdy jednak nie należy mówić „nigdy”, więc przyszłość pokaże...

Daczego Bieżeństwo upamiętnia akurat rondo u zbiegu ulic 1.Armii Wojska Polskiego i gen. W. Andersa?

Było jednym z ostatnich wolnych rond w mieście - przyznaje Sławomir Nazaruk. - A ponieważ było to w historii wydarzenie znaczące, więc nie mogło być „schowane” gdzieś na uboczu.

Kilka lat temu radni Forum zgłosili projekt, zaakceptowany przez ówczesną radę miasta, by nowo przebudowanemu skwerowi przy cerkwi św. Mikołaja patronował Cesarz Konstantyn Wielki. Czy tak eksponowanemu miejscu nie powinna jednak patronować postać lub wydarzenie historycznie znacznie bliższe białostoczanom. Tak jak choćby to upamiętniające Bieżeństwo.
Sławomir Nazaruk: - Być może ma Pan rację, ale chciałem przypomnieć, iż cesarz Konstantyn Wielki to bardzo znacząca postać w historii świata i chrześcijaństwa. W tamtym czasie wpisywało się to w rocznicę Edyktu mediolańskiego.

Ponadto z doświadczenia wiem, że inicjatyw lepiej zbytnio nie odkładać w czasie. Mogą zmienić się realia i wtedy znacznie trudniej będzie je zrealizować, a niekiedy może być to niemożliwe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny