Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skandal w teatrze Palace. Światowa gwiazda na miarę prowincjonalnych panienek z centrali telefonicznej.

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Ulica Kilińskiego w 1936 r. Za pałacykiem gościnnym znajdował się teatr Palace. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego.
Ulica Kilińskiego w 1936 r. Za pałacykiem gościnnym znajdował się teatr Palace. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego.
Rozrywka w Białymstoku, tak jak i dziś, miała swoje blaski i cienie. Białostoczanie potrafili oszaleć na punkcie gwiazdki jednego sezonu. Potrafili być też bezlitośni widząc szmirę i chałturę. Bezbłędnie je wyławiali. Tak było w 1924 roku ze słynnym wodewilem warszawskim "Katia Tancerka" w teatrze Palace.

W sezonie jesiennym 1923 roku przebojem warszawskich scen był wodewil pod wdzięcznym tytułem "Katia Tancerka". Nic przeto dziwnego, że białostocka publiczność została zelektryzowana wiadomością, że oto "Katia" zjedzie na scenę tutejszego teatru Palace.

Pomimo, że ceny biletów były mocno wywindowane w górę, to w niedzielny wieczór 27 stycznia 1924 roku, widownia Palace wypełniła się po brzegi. Gdy kurtyna poszła w górę skonsternowana publiczność stwierdziła, że na scenie nie ma dekoracji. Pomimo tego spektakl się rozpoczął. Po kilku minutach z widowni dały się słyszeć komentarze, które wnet przekształciły się w groźny pomruk niezadowolenia. Oto bowiem warszawscy artyści zamiast wodewilu wykonywali coś, co miało go jedynie przypominać.

Dokonano w spektaklu "skrótów, przepustek i improwizacji". Białostoczanie uczestniczyli więc w muzycznym przedstawieniu pozbawionym "orkiestry, chóru, baletu, dekoracji i … odrobiny sensu". Zdegustowani zaczęli najpierw pojedynczo, a po chwili całymi grupami opuszczać widownię. Trzaskano fotelami, z hukiem otwierano drzwi. Jeden z widzów rzucił z sarkazmem ukraińskie przysłowie, że ponoć najłatwiej oszukiwać ludzi na wsi. Drugi z melomanów zakpił, że my wszyscy "prowincjałowie wiemy, że ziemie z boskiego upośledzenia opodal stolicy leżące, uważane są przez stołeczników za barbarzyńskie pustkowia, pustynie i puszcze i jakieś dzikie pola".

Nauczona niejednym przykrym doświadczeniem publiczność, uważała na wstępy rzekomych światowych gwiazd. Tak też było 14 lutego 1926 roku. Na ten niedzielny wieczór, w teatrze Palace zapowiedziano występy "primadonny słynnego teatru Koloseum w Londynie" Heleny Bekeffi. Miała ona zaprezentować swój kunszt w "wieczorze tańców klasycznych". Kontrakt podpisany pomiędzy tancerką, a właścicielami Palace Hermanem i Gurwiczem zawierał klauzulę, że londyńska gwiazda ze względu na wyczerpujący repertuar może dać w Białymstoku tylko jeden występ.

W mieście pojawiły się stosowne afisze, ale przed kasami Palace świeciło pustkami. Pomimo szumnych zapowiedzi nadzwyczajnego wydarzenia artystycznego zdołano sprzedać jedynie 20 biletów, a widownia teatru miała 800 foteli! Białostoczanie nie dali się uwieść londyńsko-klasycznemu blichtrowi. Ci zaś, którzy zobaczyli tego wieczora wyczyny panny Bekeffi na scenie, kąśliwie opowiadali, że mogła ona zadziwić "prowincjonalne panienki z centrali telefonicznej lub powiatowego pana referenta z Urzędu Ziemskiego".

Zawiedziona garstka miłośników tańca dostrzegła w kreacji artystki całą śmieszność graniczącą wręcz z karykaturą. Stwierdzono, że pomiędzy tańcami prezentowanymi przez Bekeffi a klasycznym pas jest "tyleż różnicy co pomiędzy ananasem a kapustą". Znudzeni widzowie oglądali więc pocieszne podrygi tancerki. Z programu wynikało, że miały to być tańce hiszpańskie, węgierskie, tatarskie, meksykańskie i cygańskie. Gdy artystka w przerwach pomiędzy tańcami schodziła do garderoby, aby zmienić kreację, to na scenie pojawiał się melorecytator przez recenzentów określony mianem meloimpotenta. Całości klapy i chałtury dopełniał akompaniator. On sam jeszcze jako tako grał. Natomiast fortepian, którym dysponował teatr "nadawał się bardziej na opał niż na użytek w koncercie". Tym sposobem zdobyła sobie Bekeffi w Białymstoku sławę, ale czy o taką jej chodziło?

Co innego, gdy do Białegostoku przyjeżdżały z występami cudowne dzieci. Te mogły zawsze liczyć na ciepłe przyjęcie i bezgraniczny zachwyt. Takie też uczucia panowały w czerwcu 1928 roku, kiedy to do Białegostoku przyjechała z występami Musia Dajchesówna. Znana była już z kreacji w filmach. Pomimo swoich 7 lat zdążyła zagrać już w dwóch szlagierach srebrnego ekranu w "Czerwonym Błaźnie" i w "Przeznaczeniu".

Miejscowi koneserzy sztuki tanecznej na wieść o jej przybyciu komplementowali dziewczynkę, twierdząc, że "Musia obdarzona jest intuicją mimiczną i posiada wiele wyrazu w swych kreacjach". Tym razem tłumnie zgromadzona teatrze Palace publiczność w poniedziałkowy wieczór 4 czerwca gorąco oklaskiwała Musię uznając, że jej występ był wielkim wydarzeniem artystycznym.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny