W poniedziałek rano pierwszy w roli "detonatora" wystąpił Tadeusz Truskolaski. Nie dlatego, że nazajutrz po eurowyborach odpalił ładunek o mocy: sprzedałem MPEC, ale że stało się to dokładnie rok po referendum, które nie odebrało mu do tego prawa.
Tak jakby chciał jeszcze raz pokazać przeciwnikom swoim przewagę: minęło dwanaście miesięcy, a nie byliście w stanie odebrać mi w tej sprawie armat (przy okazji prezydent sam huknął z kapiszona mówiąc o nacjonalizacji spółki cieplnej). To symboliczne podkreślanie zbieżności dat było ważne także z tego powodu, że na poniedziałkowej sesji opozycja szykowała się do odpalenia własnych min, które miały oznajmiać Waterloo stronników prezydenta. Skończyło się na niewypałach.
Obóz zwolenników Tadeusza Truskolaskiego święcił triumfy, ale wcześniej bohaterem ostatniej akcji został poseł-elekt, czyli walczący z fałszywym alarmem bombowym w budynku magistratu wiceprezydent Aleksander Sosna.