Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Serce w zawale

(kami)
Prof. dr hab. n. med. Lech Poloński, kierownik III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego.
Prof. dr hab. n. med. Lech Poloński, kierownik III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego.
Rozmowa z prof. dr hab. n. med. Lechem Polońskim, kierownikiem III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego

Serce to najbardziej zapracowana część naszego organizmu...
Prof. dr hab. n. med. Lech Poloński, kierownik III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego: To prawda, serce to fantastycznie zbudowana i zorganizowana pompa, która u większości z nas, w sposób bezawaryjny pracuje do 80 - 90 roku życia, a czasem i dłużej. 60 razy na minutę wyrzuca z lewej komory ok. 80-100 mililitrów krwi. W ciągu roku i całego życia serce musi przepompować hektolitry krwi.

A jeśli zdarzy się awaria ? W jakim stopniu sami jesteśmy jej winni?
- W istotnym. Wynika to z faktu, że nasz system krążenia został dostosowany do tego, abyśmy przede wszystkim ruszali się, jedli korzonki, zbierali w lesie owoce i mogli uganiać się za jeleniem. Tymczasem w ciągu ostatniego tysiąca lat całkowicie się zmieniliśmy: przestaliśmy jeść korzonki, jemy wieprzowinę, przestaliśmy uganiać się za jeleniem, bo idziemy - albo jeszcze gorzej - jedziemy po zakupy do supermarketu. Nasz system genetyczny za tym nie nadąża. Na dodatek palimy papierosy, mamy stresującą pracę, do której dojeżdżamy samochodem. Zamiast chodzić po piętrach, jeździmy windą. Długo można by wymieniać grzechy główne, za które w efekcie płaci nasze serce.

No i przybywa nam kilogramów...
- W Europie otyłość jeszcze nie stanowi tak wielkiego zagrożenia, ale w Stanach Zjednoczonych to już dramatyczny czynnik, który prowadzi do zespołu metabolicznego, cukrzycy, a tym samym do miażdżycy i w konsekwencji do zawału serca.

Serce zaczyna nam przesyłać sygnały ostrzegawcze, ale my nie zawsze traktujemy je poważnie.
- Niestety, zbyt często pierwszym sygnałem ostrzegawczym jest zatrzymanie pracy serca. Dzieje się tak bez prodromów, czyli objawów zapowiadających. U większości pacjentów występują jednak sygnały. Gdy pytamy, słyszymy na przykład: "na czwartym piętrze długo musiałem odpoczywać, a zwykle tego nie robiłem; na drugim piętrze musiałem przystanąć; nie dogoniłem tramwaju; było mi ciężko w piersiach".

Zanim dojdzie do zawału przechodzimy fazę miażdżycy. Proszę o krótką definicję tej groźnej dla naszego życia choroby.
- Miażdżyca jest chorobą ogólnoustrojową, czyli występuje we wszystkich obszarach naszego organizmu. Sprowadza się do tego, że w naczyniach tętniczych odkładają się złogi przede wszystkim cholesterolu, wapnia i wielu innych czynników, które zawężają światło naczynia. Dopóki to zawężanie ma charakter stabilny i światło jest tylko troszkę przewężone - to pół biedy. Problem powstaje, gdy światło to jest przewężone w 70 proc. Wtedy pojawiają się dolegliwości. Dramat ma miejsce wówczas, kiedy złogi miażdżycowe pękają i na tych złogach narasta zakrzep. Wtedy zaczyna się zawał serca.

Jakie są objawy zawału serca ? Czy wszyscy pacjenci odczuwają je jednakowo?
- Niestety, nie u wszystkich zawał serca objawia się w klasycznej postaci. Bardzo często chory odczuwa ucisk w piersiach, pieczenie za mostkiem, promieniowanie bólu do lewego barku, do żuchwy. Takie rodzaje bólu najczęściej, jeśli nie jest to ból zawałowy, ustępują po zażyciu nitrogliceryny, bądź po odpoczynku. Jeżeli natomiast nie ustępują, to jest to pierwszy sygnał, że może to być ból zawałowy. Ból zawałowy, od klasycznego bólu w klatce piersiowej różni się tym, że nie ustępuje.

I czas jest wtedy najważniejszy.
- W grze o serce i życie każde opóźnienie może doprowadzić do dramatycznych konsekwencji.

To znaczy, że musimy wezwać karetkę pogotowia! Nie kombinować, nie myśleć, że sami sobie poradzimy, weźmiemy tabletkę, poleżymy, odpoczniemy, ewentualnie pójdziemy do lekarza rodzinnego.
- Zdecydowanie tak. Nawet jeżeli mielibyśmy 5 razy niepotrzebnie wzywać pogotowie i zapłacić jakąś umowną kwotę, którą płaci się za nieuzasadnione wezwanie, to lepiej zapłacić, niż nie wezwać, bo naprawdę z naszym sercem może się dziać coś złego.

Ważne jest, aby pogotowie zawiozło nas do właściwego szpitala, na właściwy oddział. Niestety pogotowie wiezie tam, gdzie najbliżej, a najczęściej na tzw. SOR.
- Przez ten etap pośredni, czyli zawiezienie chorego na Oddział Ratunkowy, przez który średnio przechodzi 2/3 pacjentów, tracimy około 60 kolejnych minut. W przypadku zawału serca liczą się nie godziny, a minuty. Mówi się o "złotej godzinie". Jeżeli zaczniemy leczyć chorego w ciągu godziny, to wówczas skutki zawału właściwie nie istnieją. Pacjent wraca do pełnej sprawności. Tutaj idzie gra o minuty. Zbyt często przez ten etap pośredni, zupełnie niepotrzebny i bez sensu, generujemy koszty, a przede wszystkim narażamy chorego na duże straty w sercu.

Wezwanie karetki jest szansą na udzielenie choremu - w drodze do szpitala - podstawowej pomocy, często ratującej życie.
- Z jednej strony, chory powinien dostać jak najszybciej leki przeciwpłytkowe. Z drugiej, chory jest pod opieką lekarzy i to co się najczęściej zdarza w okresie przedszpitalnym, czyli zatrzymanie krążenia, może być skutecznie leczone. Zatrzymanie krążenia, niestety, w Polsce jest ciągle śmiertelne.
Jak oceniają specjaliści, organizacja pomocy ludziom z zawałem w Polsce jest w tej chwili na wysokim poziomie. W karetce, poprzez telemedycynę, można się skontaktować z pracownią hemodynamiczną. Pacjenci jednak często czekają 12 godzin, a nawet i 70, żeby wezwać karetkę. Dlaczego?
- Myślę, że w naturze człowieka leży odrzucanie czarnego scenariusza. To jest pierwsza rzecz. Każdy raczej myśli: może to jest półpasiec, a może neuralgia, może zapalenie mięśni międzyżebrowych. Sami się leczymy, czyli weźmiemy lek przeciwbólowy, który mamy pod ręką i czekamy. Nie przechodzi po godzinie, to zaczynamy się niepokoić, ale ciągle "kombinujemy" co tu zrobić. U części chorych objawy są na tyle nietypowe, że nie są oni świadomi niebezpieczeństwa, nie identyfikują zagrożenia. To prawda, organizacja pomocy ludziom z zawałem serca w Polsce jest coraz lepsza. Chociaż, niestety, daleka jeszcze od ideału, od tych zalecanych przez Amerykanów 120 minut od początku bólu do udrożnienia tętnicy. W Polsce czas od wystąpienia bólu do przyjęcia pacjenta do szpitala to cztery godziny. To nie jest zły wynik w Europie. Trzeba jednak poprawiać poszczególne elementy tego systemu.

Najlepiej, żeby pacjent trafił do szpitala, który jest w stanie w sposób mechaniczny udrożnić tętnicę. Takich szpitali jest w Polsce w tej chwili 120. Sieć jest dostatecznie gęsta, nie ma żadnego powodu, aby chory do takiego ośrodka nie trafił. Obserwując organizację wewnątrzszpitalnej pomocy dla chorych z zawałem serca, kto wie, czy nie znajdujemy się na czele Europy. Czas liczony od momentu, kiedy chory wchodzi na izbę przyjęć do momentu, kiedy trafia na salę zabiegową to około 30 - 40 minut. Jest to bardzo dobry wynik.

Dość długo statystyki pokazywały, że ofiarami zawałów najczęściej są mężczyźni. W tej chwili coraz częściej dotyczy to także kobiet.
- Chorują obie płcie z tym, że kobiety o 10 lat później. Jeżeli statystycznie mężczyzna chorujący
na zawał ma około 58 lat, to kobieta 68 lat. Kobiety gorzej rokują, nie wiemy dokładnie dlaczego. Nikt tego na świecie nie wie. Kobiety mają większe zmiany, bardziej rozsianą miażdżycę. Mają częściej cukrzycę, nadciśnienie, częściej są otyłe, czego konsekwencją jest m.in. gorsze rokowanie. Kobiety są także dla lekarza kardiologa, który wykonuje zabieg, trudniejszymi pacjentami. Częściej u kobiet robią się krwiaki, powikłania, uszkadzają się naczynia obwodowe. To zdecydowanie trudniejsza płeć.

Po zawale jesteśmy już skazani na całkowitą wstrzemięźliwość od radosnego życia?
- Nie, to nie tak. Jeżeli chory jest leczony w dobrym ośrodku kardiologii w ciągu pierwszych trzech, czterech godzin zawału, to 75 - 80 proc. chorych wraca do normalnej aktywności zawodowej. Oczywiście, nie w charakterze górnika strzałowego, ale do aktywności umiarkowanych wysiłków fizycznych, a na pewno do aktywności umysłowej. To już nie te czasy, gdy po zawale szło się na rentę.

Ile zawałów można przeżyć? Ma pan pacjenta, który przeżył jeden, dwa, trzy zawały? Czy to się zdarza?
- Zdarza się, oczywiście. Bo zawał zawałowi nie równy. Może się zamknąć wielka tętnica tuż przy ujściu, wówczas zawał jest pierwszy i ostatni. A mogą się zamykać małe, drobne tętniczki na obwodzie i takich zawałów może być kilka. Mieliśmy chorych po trzech, pięciu epizodach.

A można przeżyć zawał i o tym nie wiedzieć?
- Można i wcale nie jest to taka mała grupa chorych. To są przede wszystkim kobiety z cukrzycą. Bardzo często się zdarza, że przechodzą zawał zupełnie bezobjawowo. Potem dopiero okazuje się, że szybciej się męczą, albo że mają obrzęki wokół kostek. Odpowiednie badania mówią "chyba pani przeszła zawał".

Panie profesorze, czy możemy w jakiś sposób uchronić się przed zawałem, na przykład prostymi badaniami. Jak często i co badać?
- Niestety, nie ma takich metod, które można by zalecić całej populacji, żeby przewidzieć, że za rok, czy za dwa, będzie zagrożenie. Natomiast już dzisiaj możemy powiedzieć, że trzeba rzucić palenie, być szczupłym, jeść ryby. Nie pić w nadmiarze alkoholu, ale na lampkę wina do obiadu można sobie czasami pozwolić. Zalecane jest zwłaszcza wino czerwone. Należy się ruszać, pięć razy w tygodniu pływać lub jeździć na rowerze. To najlepsze, co możemy dziś zalecić, żeby chronić serce przed zawałem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny