Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Scena muzyczna Białegostoku

Michał Franczak [email protected] tel. 085 748 74 12
Ambicje metropolii i kilka scen na krzyż. Siermiężne koncerty w dudniących niczym wnętrze studni klubach.

Ambicje metropolii i kilka scen na krzyż. Siermiężne koncerty w dudniących niczym wnętrze studni klubach. Tych dwóch większych. Bo pozostałe nadają się tylko na kameralne koncerty. Albo nie nadają się w ogóle do grania na żywo, bo ich szefowie uznali, że muzyka z głośnika to szczyt marzeń miejscowych melomanów.

Efekt? Koncerty klubowe odbywają się zazwyczaj w pozbawionej stylu Famie lub dudniącym Gwincie. Bardziej kameralne składy pogrywają od czasu do czasu w Odeonie, którego główną wadą jest brak miejsca. Jest go tyle, by zmieścić niewielki zespół i jego przyjaciół lub brzdąkanie do kotleta i stu piwoszy. To zdecydowanie za mało, by rozkręcić większą imprezę. No, ale przynajmniej jest tu jakiekolwiek nagłośnienie.

Jeżeli jednak szukasz większego koncertu, zazwyczaj trafiasz do Famy. Białostocki Ośrodek Kultury dwoi się i troi, ciągle spraszając nowych artystów - choćby to były gwiazdy undergroundu. Wielka chwała mu za to! Szkoda jedynie, że te koncerty odbywają się w klubie bez porządnego oświetlenia, z niskim sufitem, ze słabym nagłośnieniem i kiepską akustyką.

Wytrwali przyjdą, zapłacą te kilkanaście złotych za bilet. Jednak nie ma co liczyć na prawdziwy show - tu po prostu nie ma warunków.

Może dlatego te bardziej znane gwiazdy odwiedzające Białystok - Grzegorz Turnau czy Anna Maria Jopek - grają w filharmonii lub kinie Pokój. Przynajmniej mają gwarancję, że jakość dźwięku będzie znośna. W ten sposób nie zrobi się jednak rockowego koncertu. Do tego trzeba klubu z prawdziwego zdarzenia.

Tymczasem te większe rockowe imprezy lądują w Gwincie, w którym, od kiedy pamiętam, nie słyszałem dobrze zrealizowanego koncertu. Jazgot, studnia, hałas - nieważne, kto jest na scenie, lepiej, żebyś znał numery na pamięć. Przyda się, gdy trzeba będzie domyślać się, co właśnie jest grane. Tutaj nawet przestrzenny Riverside brzmi jak garażowa kapela.

Żeby obraz był kompletny - mamy jeszcze tylko halę Włókniarza na półtora tysiąca osób. Bez zaplecza - na duży koncert scenę trzeba sprowadzać z Warszawy. Krzesełka też. A i tak pojemność hali jest zbyt mała, by zrealizować koncert pierwszoligowej gwiazdy. Dlatego mieliśmy w krótkim czasie dwa występy Chóru Aleksandrowa - chętnych było wielu, ale na raz by się nie zmieścili.

- Dopóki nie będzie dużego obiektu, to nie będzie też dużych koncertów - mówi Tomasz Pietrewicz, koordynator i realizator impresariatu artystycznego Anowi. - A bez tego nie da się wychować publiki, pokazać jej ciekawej muzyki, nie da się stworzyć zwyczaju chodzenia na koncerty.

Niestety, budowana właśnie Opera Podlaska nie zmieni tej infrastrukturalnej nędzy - będzie tu zaledwie 828 miejsc dla melomanów. Niewiele ponad tysiąc, gdy doliczymy dostawki. Białystok nadal pozostanie bez obiektu, w którym można by zorganizować imprezę masową lub przynajmniej porządny rockowy koncert.
O występie zagranicznej gwiazdy możemy zatem tylko pomarzyć. Albo wsiąść w pociąg do Warszawy.

Cztery stopy pod ziemią

Znacznie lepsza jest sytuacja fanów muzycznego podziemia. Click-electronica? A czemuż by nie! Mamy zespół Zerova, który właśnie wyruszył w ogólnopolską trasę. Progressive-neo-trance? To hasło zna każdy, kto choć raz był na magicznym koncercie Judy4. Hardcore'owi Złodzieje Rowerów? Odjechany grind-core - Dead Infection, Squash Bowels - zespoły, które dziś są witane z otwartymi ramionami na całym świecie? Podlasie rządzi! To u nas powstają nietypowe składy, zazwyczaj grające bardzo niszową muzykę. Nie przeszkadza im to jednak koncertować na scenach polskich i zagranicznych. Choć nie zawsze starcza sił, by undergroundowa sława czy propozycje koncertowe uchroniły zespół przed rozpadem. Niejeden muzyk odszedł z dobrze zapowiadającego się zespołu, bo nagle stwierdził, że koniec tej zabawy - trzeba zacząć zarabiać pieniądze. Takie, których nie ma w muzyce - na całym świecie płyty sprzedają się słabo, zespoły muszą albo żyć z koncertów, albo godzić pracę, życie rodzinne i swoje kosztowne hobby. A do tego potrzebny jest ośli upór.

Te problemy dziesiątkują scenę muzyczną. Dlatego przeciętne życie młodego białostockiego zespołu jest coraz krótsze - dziś to dwa lata. Potem kapela się rozpada.

Zespołom brakuje energii, szczególnie że często nie wierzą w siłę swej muzyki. W efekcie underground jest najczęściej zarówno początkiem, jak i końcem ich muzycznej kariery.

Dlatego coś takiego jak białostocka scena muzyczna nie istnieje. Każdy działa na własną rękę, brak jest split-albumów nagrywanych przez współpracujące składy. Nie ma wspólnych tras koncertowych i działań promocyjnych. Może to się zmieni za sprawą inicjatywy Białostockiego Ośrodka Kultury, który planuje wydać płytę lokalnych zespołów z utworami nagranymi w esperanto. Na razie jednak muzycy są rozproszeni, a ich publika nie jest zbyt liczna. Niektórzy sądzą, że taka jest cena grania muzyki niekomercyjnej, ale nie zawsze mają rację.

- Błędem białostockich muzyków jest to, że czekają w uśpieniu na menedżera, który zstąpi z nieba z kontraktem na milion dolarów i spełni sen o sławie - mówi Jacek, organizator Zgrzytów. - Tymczasem nigdy nic takiego się nie stanie. Recepta na sukces tkwi po pierwsze - w muzyce, po drugie - w pasji. Trzeba grać jak najwięcej koncertów i rozsyłać wieści o nich i swej muzyce gdzie tylko się da. Nikt sam do zespołu nie przyjdzie. Czasem wydaje mi się, że niektóre nasze lokalne zespoły zupełnie tego nie rozumieją, że nawet, jeżeli grają muzykę niekomercyjną, powinny ją promować tak, jak robią to zespoły popowe. Innej drogi do szerokiej publiki nie ma.

A tylko wyjście poza Białystok ze swoją muzyką może dać motywację do istnienia zespołu. Tworzenie do szuflady czy koncerty dla znajomych dają satysfakcję tylko na krótką metę. Bez osiągnięcia sukcesu i zbudowania własnej publiki zespół zwyczajnie się rozpada.

Do tego, w porównaniu do reszty kraju, jest u nas niewiele zespołów, a z roku na rok - coraz mniej. Wyprzedza nas w statystykach każdy region Polski. Brak jest ludzi grających reggae, niewiele dzieje się w punku, jakoś się trzyma granie rockowe. Studia muzyczne odwiedzają jeszcze metalowcy i coraz częściej - składy hip-hopowe. Ale liczby nie powalają na kolana.

Tylko znane kawałki

Koncerty ambitnych podziemnych zespołów to jednak margines. Ściągają od kilkudziesięciu do stu osób, odbywają się w niedużych klubach. Masy szukają rozrywki gdzie indziej. Na festynach, imprezach pod chmurką czy też Dniach Truskawki. Tutaj muzyka jest tylko oprawą. Darmową na dodatek.

- Te bezpłatne spędy organizowane przez rozgłośnie i telewizje w letnim sezonie popsuły publikę - narzeka Tomasz Pietrewicz. - Już nie chce płacić za muzykę. W Białymstoku organizacja biletowanej imprezy to duże ryzyko. Ludzie przyzwyczaili się, że na festyn czy też dni miasta przyjeżdża gwiazda i daje koncert za darmo. Nic dziwnego, że nie chcą płacić, gdy ta sama gwiazda przyjedzie kilka miesięcy później na biletowany koncert.

Masowy gust nigdy nie należał do ambitnych, ale trudno zaprzeczyć temu, że to w naszym regionie artystami obwieścili się ludzie grający disco-polo. A studenckie Juwenalia cały dzień poświęcają dla takich "muzyków". Niektórzy usprawiedliwiają organizatorów, twierdząc, że to dźwięki, przy których można się bawić. No cóż, w szambie też da się pływać, a gdyby nie ten zapach, to byłoby prawie jak morze.
Ot, studenci kiedyś byli elitą. Dziś głosują za Boysami.

Białostoczanin, jeżeli nie słucha disco-polo, to idzie na koncert bluesowy. Obecnie mamy nawet Rok Bluesa, 30 lat "Jesieni z Bluesem", 25. rocznicę śmierci Skiby, a sztandarowa Kasa Chorych obchodzi 33-lecie istnienia.

Blues to kwintesencja Białegostoku, w którym czas płynie wolno, ludzie lubią melodie, które już słyszeli, a jam session i granie w kółko tych samych czterech akordów od lat to świetny pretekst, by wyjść na piwo. I chyba to jedyny urok - upić się do nieprzytomności podczas takiej imprezy, zasypiając z marzeniami o światowej sławie. A i ta przyjemność to domena młodszej muzycznej braci. Bo starszym już wątroby odmawiają posłuszeństwa.

Publika jednak nie narzeka. Bo blues jest prosty, konkretny i nie zaskakuje - a my nie lubimy być zaskakiwani.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny