Koncert w radiowym studiu Polskiego Radia Białystok rozpoczął się 23 lutego od utworu "Djore". I jak większość firmowych kompozycji Sarakiny, to własne nuty lidera - Jacka Grekowa silnie inspirowane bałkańskimi rytmami. Kiedy odejmiemy ludowe piszczałki, a pozostawimy tylko pulsujące kontrabas i bębny, muzyka może z powodzeniem trafić do serc wielbicieli mrocznych odmian rocka. Ale Eliza Sacharczuk śpiewając nuty Grekowa wylewa do serc radość, słychać, że to po prostu pieśń do tańca, wspólnego przeżywania.
Tradycyjna melodia "Jovano, Jovanke" oprócz gadających ze słuchaczami bębnów ubrana została w instrumenty strunowe i poprowadzona przez pełen melancholii głos Sacharczuk. Prosta, pełna przestrzeni aranżacja zawiera w sobie tyle podskórnego transu, że wciąga słuchacza w miłosne rozterki głównej bohaterki. Szkoda, że wydawca płyty nie odżałował wydatków i nie zaopatrzył krążka we wkładkę z tłumaczeniami tekstów i genezą ludowych utworów.
"Malaj Mome" to następny świetnie skomponowany autorski utwór Grekowa. Doświadczony muzyk, z estrady i kontaktu z publicznością wie, jakie rytmy i jakie harmonie najlepiej poruszają słuchaczy na koncertach i chyba takie właśnie kompozycje chce tworzyć. Z jednej strony ozdobione orientalizmami, z drugiej o niemal folk-rockowej dynamice i z refrenami zagranymi w cudownych rytmach. To sztuka tak wymieszać smutek z radością, nostalgię ze Słońcem jakie tylko nad Bałkanami świecić może.
"Ja Izlezi Giurgio" to następna tradycyjna melodia, ale jakże bardzo wydaje się znajoma. Z pewnością pewna w tym zasługa eksportowi folku z połudnai Europy przez Gorana Bregovicia. Wwersjach Sarakiny, co rusz wybucha on z niezwykłą mocą, a trzeba pamiętać, że to zespół nie używający elektrycznych instrumentów. Operując dynamiką i odpowiednimi chwytami aranżacyjnymi potrafi sterować uczuciami słuchaczy i po prostu kraść im serca. A jednocześnie nawet najprostsze, tradycyjne piosenki aranżuje tak, by pozwalały cieszyć się rozwiązaniami muzycznymi i pomysłowością Sarakiny.
"Sofijsko Utro" także zachęca do tańca. Jest coś w tych rytmach wymierzanych obciągniętymi skórą instrumentami perkusyjnymi, co nie pozwala być obojętnym na muzykę. Czy odzywa się w nas jakaś wspólna słowiańska wrażliwość, echa melodii wędrujących przez Europę wraz z cygańskimi taborami, nuty klezmerów, które chcąc nie chcąc słyszały na ulicach miasteczek nasze babki i prababki - tak czy inaczej Grekow łączy wiele tradycji, a czasem zadęciem i sposobem improwizacji przypomina Jacka Ostaszewskiego z legendarnej grupy Osjan. Często zresztą partie instrumentalne przypominają najlepsze czasy mariażu polskiego jazzu z etno eksperymentami. Tam była hipisowska swoboda, tu nad przestrzenną muzyką panuje myśl kompozytora.
Następna ludowa melodii "More Pile" z powodzeniem mogłaby się znaleźć na jakiejś nieortodoksyjnej płycie country. Wręcz wydaje się, że Grekow celowo w aranżacjach bawi się bałkańską tradycją dowodząc, ze można ją przeszczepiać innym kulturom, a z innej pokazując, że muzyka potrafi połączyć różne dziedzictwa - ważne, by płynęła z serca, nie była wykalkulowana.
Ostatnią autorska kompozycją płyty jest "Dilmana". Z fantastycznie brzmiącymi fletami, które dopowiadają frazy wyśpiewywane przez Sacharczuk. Jest coś w tych harmoniach z muzyki filmowej, jest w tej pieśni pewna opowieść. Głos i flet zaczynają współbrzmieć, melodia nabiera mocy, podświadomie czuje się, ze to jeszcze nie koniec, że coś się musi wydarzyć. W kulminacji słychać głos mężczyzny i nagle wszystko urywa się, jak nożem uciął. I pozostawia wrażenie.
"Rodopska Pesen" kojarzyć się ma pewnie z górami i jest w niej coś z melodii, jakie na naszym kontynencie wszędzie uwodzą górali. Tu dokładnie można przysłuchać się, jak brzmią dudy.
"Ne Si Go Prodawaj Kolio" znów brzmi, może za sprawą wokalistki, jak pieśń usłyszana przy ognisku cygańskiego taboru. To bez wątpienia muzyka otwartych przestrzeni, muzyka Ziemi, z trudnością, a może z konieczności wciśnięta w sześcian radiowego studia. Na szczęście wszyscy grają na żywo i słychać że przed nami występuje zespół, nie ścieżki połączone przez sprawnego inżyniera dźwięku.
Nietypowo, nieco teatralnie, zaaranżowana została pieśń wylansowana przez Bregovicia. "Ederlezi" w wersji Sarakiny jest nie mniej smutne, jak te które śpiewała Kayah, tyle że zagrane na autentycznych instrumentach i bardziej z potrzeby wewnętrznej niż dla nagrania przeboju. Choć piękne, pełne i unoszące wręcz w powietrze zakończenie jakimś cudem tylko zatrzymało w fotelach słuchaczy w radiowym studiu.
Sarakina na żywo wypada znakomicie, ale też i tworzą ją muzycy nietuzinkowi. Świadomi niszy, w jakiej się znajdują, nie odpuszczają sobie biegłości warsztatowej, nie zamykają się w skorupie tradycji. Poszukują i grają swoje, mimo że mogliby robić zupełnie coś innego. I robią to doskonale.
Czytaj e-wydanie »