Dawnymi czasy w redakcjach trzymano dziennikarzy niejako dyżurujących w sądach. Informowali oni o codzienności sądowej i o wielkich procesach, na które lud spieszył jak do teatru. Panowie sędziowie i adwokaci byli dobrze rozpoznawalni, krążyły o nich anegdoty, a co celniejsze mowy obrońców drukowano, rozpatrywano, cytowano.
Kiedy otrzymałem od p. Marka Kępskiego reprodukowane dziś zdjęcie, to zacząłem sobie przypominać poznanych przed laty sędziów. Oj, niewielu ich było. Na pewno wyróżniał się mgr Alojzy Stankiewicz, sędzia w stanie spoczynku, a przed wojną sędzia Sądu Okręgowego w Nowogródku. Rozmawialiśmy jednak nie o sądzeniu, a o wojnie 1920 r. Pan magister chętnie też powracał do osoby swego wuja, ks. prałata Adama Abramowicza.
Pierwsza historia dotyczyła dzwonów. W 1938 r. trwała zbiórka na dzwon do wciąż budowanego kościoła św. Rocha. "Jutrzenka Białostocka" donosiła o kolejnych wpłatach zbiorowych (maszyniści i pomocnicy we wrześniu przekazali aż 133 zł) i indywidualnych, kilkuzłotowych.
Ks. Abramowicz zlecił w początkach tego roku wykonanie dzwonu firmie ludwisarskiej w Przemyślu, prowadzonej przez Jana Felczyńskiego. W końcu sierpnia 1939 r. gotowy dzwon został wyekspediowany z Przemyśla do Białegostoku, gdzie jednak nie dotarł, bo wybuchła wojna. Odnalazł się niespodziewanie w Wilnie, w drewnianej szopie dworca towarowego. Kolejarze polscy donieśli mojemu rozmówcy, że na dzwonie tym są odlane nazwiska ofiarodawców zaczynając od pozycji: "Sędzia Alojzy Stankiewicz z żoną Genowefą". A przecież w Wilnie panoszyli się już Sowieci. Kolejarze zapewnili jednak, że dzwon zakopią w szopie, by NKWD nie wpadło na trop darczyńcy.
Kurier Podlaski napisał o odnalezieniu dzwonów
W 1988 r. "Kurier Podlaski" podał informację, że przy odnawianiu wileńskiego kościoła św. Katarzyny odnalazły się trzy zabytkowe dzwony. Białostockiego tam jednak nie było. Zainteresował się tą sprawą Antoni Malecki i uzyskał wiadomość od kolejarzy, że ponoć dzwon przeznaczony do świątyni św. Rocha trafił do jakiegoś innego kościoła wileńskiego. Którego? Rzeczywiście trafił? Te pytania pozostały bez odpowiedzi.
Sędzia Alojzy Stankiewicz podarował mi wówczas "Suplement do dziejów długoletniego budowniczego kościołów księdza Adama Abramowicza". Jest to kazanie wygłoszone przez tak dobrze znanego w Białymstoku duchownego przed 55 latami, w uroczystość Chrystusa Króla w październiku 1956 r. Było to zaledwie w kilka dni po historycznym pochodzie, który tu dotarł z dziedzińca Akademii Medycznej (Pałacu Branickich). Przybyli współuczestniczyli w odprawieniu nabożeństwa różańcowego i zostawili w świątyni sztandar związków zawodowych oraz flagę czeskich sportowców, z której usunięto niebieski trójkąt, by przerobić ją na flagę polską. Sztandar związkowy następnego dnia zabrano, a flaga została jako wotum, przeniesiono ją później do specjalnie przygotowanej gabloty w kaplicy Ukrzyżowanego. Postanowiono, że w najbliższą niedzielę ks. Pietkun odprawi specjalną mszę, a ks. Abramowicz wygłosi kazanie.
Kazanie sprzed lat
Mam przed sobą tekst tego kazania, otrzymany też od sędziego Stankiewicza. Kaznodzieja rozpoczął od pytania: "Co to jest Ojczyzna nasza, najmilsi moi?" I odpowiedział, jak dużo wcześniej Zygmunt Gloger, że ojczyzna to wszystko, co widzimy na ziemi, gdzie się urodzili nasi dziadkowie i ojcowie, gdzie i my przyszliśmy na świat. To rzeki i jeziora, morze i góry, przede wszystkim ludzie żyjący jak my, kochający Boga. "Ojczyzna nasza, to kościoły nasze, domy nasze, miasta nasze, zaułki nasze, wsie nasze i okolice nasze". Potem ks. Adamowicz zajął się tłumaczeniem istoty patriotyzmu. A w ogłoszeniach powiedział: "Zachęcamy wszystkich do uczestnictwa w tej adoracji, albowiem tę adorację urządzamy, jako błaganie o to, aby w dzisiejszych bardzo niespokojnych czasach, bardzo niepewnych, Bóg zesłał nam pokój pożądany i aby w naszej ojczyźnie było weselej i sprawiedliwej". Co miało znaczyć: weselej?
Przepraszam, skoro o taką wieloznaczną wesołość chodzi, to przypomnę anegdotę z 1949 r,. W Białymstoku odbywał się proces księdza oskarżonego o naruszenie dekretu o ochronie wolności sumienia i wyznania. Za zbyt śmiałe kazanie groziła mu kara do trzech lat pozbawienia wolności. "Na dużą salę spędzono dobraną starannie publiczność: aktyw partyjny, zastraszonych chłopów, robotników, niższych funkcjonariuszy władzy. Kiedy po odczytaniu aktu oskarżenia sędzia przewodniczący zadał sakramentalne pytanie, co oskarżony ma do powiedzenia w tej sprawie, kapłan wstał, oparł się rękoma o balustradę ławy oskarżonych i mocnym głosem powiedział: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Sala odpowiedziała równie gromkim: "Na wieki wieków", a część publiczności powstała nawet z miejsc." (S. Podemski, Pitawal PRL-u, Warszawa 2006). Czy sędziemu też było do śmiechu?
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?