Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyszła do fotografa zrobić zdjęcia. Ten zabrał się do całowania

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
W Białymstoku czas cofnięto. Ratusz 1916 rok. Niemcy mawiali, że jest to Miejska Wieża Zegarowa (Stadtuhrturn).
W Białymstoku czas cofnięto. Ratusz 1916 rok. Niemcy mawiali, że jest to Miejska Wieża Zegarowa (Stadtuhrturn). Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Premier zaniepokojony szerzącą się plagą dowodów wdzięczności zakazał nauczycielom przyjmowania od uczniów prezentów imieninowych. Zważywszy na panującą biedę, tymi podarkami była przeważnie żywność.

Jeszcze tylko tydzień i przestawiamy zegarki. Myk wskazówką i koniec zimy, mamy lato. Jest jednak w tej prostej czynności głębszy sens. Dostrzegli go białostoczanie w 1922 roku. Powstała w związku z tym rymowanka zatytułowana "Zmiana czasu".

Oto i ona:
"W Białymstoku
O godzinę czas cofnięto
Dając słońcu do poznania,
Że źle spełnia swe zadania,
Czas się zmienił … Boże miły!
Niechby czasy się zmieniły!"

A one mimo manipulacji zegarkami ciągle idą swoim rytmem i to zadziwiająco podobnym do tego co mamy dzisiaj. Ot weźmy dla przykładu szerzący się obecnie zwyczaj przyjmowania tak zwanych dowodów wdzięczności. Przodują w tym ponoć lekarze, ale i nauczycielom można by niejedno wytknąć. Za moich szkolnych lat wdzięczna dziatwa wręczała tylko na zakończenie roku szkolnego kwiaty.
Jednak już w 1922 roku sprawa dowodów wdzięczności była aktualna. Proceder był tak nagminny, że musiało interweniować aż Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświaty. Resortem tym kierował sam premier Antoni Ponikowski. A swoją drogą był to tak zwany rząd fachowców - skąd my to znamy?

Premiero - minister zaniepokojony plagą wręczania dowodów wydał nauczycielom zakaz "przyjmowania od uczni podarków imieninowych". Zważywszy na panujący wówczas niedostatek, tymi podarkami była najczęściej żywność. No też mi coś! Raz do roku na imieniny dostać kopę jaj czy połeć słoniny i od razu taka afera.

Zmieńmy branżę. W ostatnich miesiącach zajmuje nas tasiemcowa dyskusja o związkach partnerskich. Ale 90 lat temu było w tej kwestii weselej. Oto w czerwcu 1922 roku do Białegostoku zjechał pewien majętny kupiec z Wilna. Bynajmniej nie przywiodły go tu interesy. Jedynym powodem przyjazdu była urodziwa córka "pewnego kupca zbożowego".
Wilnianin tak skutecznie smalił cholewki, że ślub odbył się szybko. Gdy szczęśliwi małżonkowie rozkoszowali się sobą, to ni stąd, ni z owąd (to znaczy z Wilna) w Białymstoku pojawiła się druga, a raczej pierwsza żona pana młodego. Zdumionej rodzinie kupca zbożowego oznajmiła, że są jeszcze i dzieci. Zdezorientowani znajomi zapytywali "co obecnie podwójny mąż pocznie z dwiema żonami. Czy jednej mu nie za wiele?". To dopiero konstytucyjny dylemat.

O partnerskich związkach myślał też pewien białostocki fotograf, "Don - Żuan", z ulicy Sienkiewicza. Jednego z jesiennych dni 1922 roku do jego atelier przyszła "córka znanego fabrykanta, aby się odfotografować". Panna była niczego sobie, a jej zauważalne na pierwszy rzut oka walory wzmocnione były fortuną tatusia. Żaden Don Żuan takich okazji nie zwykł przepuszczać. Mistrz obiektywu szarmancko zaprosił więc klientkę za parawan, aby ta mogła tam przed dużym lustrem poprawić fryzurę i kreację.
Nie podejrzewające podstępu dziewczę, zajęte swoim powabnym wyglądem nawet nie zauważyło kiedy "fotograf rzucił się na nią i zaczął ją okrywać namiętnymi pocałunkami". Panna nie straciła rezonu. Całowanie za parawanem? Takich figli reputacja znieść bez szwanku nie mogła. Skończyło się więc stereotypowo. "Napadnięta spoliczkowała dwukrotnie natręta", po czym złapała jesionkę, trzasnęła drzwiami i tyle było z "odfotografowania".

Gdyby to zdarzyło się dziś, to najtęższe prawnicze głowy snułyby domysły kto w tym nieudanym partnerstwie naruszył nietykalność cielesną niedoszłego partnera.

Innym, zawsze aktualnym tematem są pieniądze. Na politycznych salonach trwa dyskusja o handlowym pakcie Europy z Ameryką. Po co nam, to znaczy białostoczanom, to? Wiedzieli już o tym nasi dziadkowie. Z kolei o nich dowiedzieli się Amerykanie. Elementem łączącym obie strony były brylanty.

Tak więc na początku lata 1922 roku w Białymstoku zjawiło się kilku Amerykanów. Każdy z nich wyglądał na Rockefellera i krzepko trzymał walizkę wypchaną dolarami. Przybysze od rana odwiedzali białostockie sklepy jubilerskie i kupowali brylanty jak zboże. W ciągu kilku dni zostawili u nas kilka miliardów marek i szczęśliwi udali się w podróż powrotną.

Powód tej wizyty był prosty. Za oceanem cena brylantów była wyższa o 100 procent. Przez cały czas amerykańskich zakupów, krok w krok za nimi podążali "przedstawiciele władzy sowieckiej w Polsce". Ci z kolei skupywali dolary. Były one potrzebne Rosji sowieckiej do prowadzenia handlu zagranicznego. Masowe wykupywanie dolarów spowodowało natychmiastową ich "zwyżkę", co z kolei podniosło cenę brylantów, które i tak wcześniej kupili Amerykanie, tylko nie wiadomo po co powieźli je do USA.

Trudno się w tym połapać. Dziś jest znacznie prościej. Oto w Białymstoku we francuskim hipermarkecie Białorusini za polskie złotówki kupują niemiecki proszek do prania. Część tych pieniędzy trafia później do Brukseli, która daje nam kasę na szosy itd. To rozumiem. Prosty interes. A skoro twierdzi się, że czas to pieniądz, więc przesuńmy zegarek o godzinę. Może i czasy się wtedy też zmienią.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny