Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przez miłość do zwierząt straciła pracę. Pieniędzy brakuje na wszystko.

Janka Werpachowska
To tylko część czworonogów przed domem Jadwigi Bierzyńskiej w Drohiczynie
To tylko część czworonogów przed domem Jadwigi Bierzyńskiej w Drohiczynie Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Ona: łagodnie i jakby bezradnie uśmiechnięta. One: ponad setka rozbrykanych, szczekających głośno kundelków. Ich pani bardzo je wszystkie kocha.
Wszystkie są mi drogie, każdy mój pies ma imię – mówi pani Jadwiga
Wszystkie są mi drogie, każdy mój pies ma imię – mówi pani Jadwiga

Wszystkie są mi drogie, każdy mój pies ma imię - mówi pani Jadwiga

Pani Jadwigo, ile pani ma psów? - Sto dwadzieścia. Może trochę mniej, a może trochę więcej. Jedne umierają, inne się rodzą.

Drohiczyn to spokojne miasteczko. Większość mieszkańców nawet nie wie, że mieszka tu od kilku lat Jadwiga Bierzyńska ze swoimi przyjaciółmi - małymi, zabawnymi kundelkami. Bo tak się szczęśliwie złożyło - i dla spokojnych drohiczynian, i dla pani Jadwigi - że udało jej się kupić siedlisko położone z dala od miasta. Nie ma tu żadnych sąsiadów, którym mogłoby przeszkadzać ujadanie ponad setki psów. Dlatego żyją sobie spokojnie ze swoją panią. Ale czy szczęśliwie? Na to pytanie trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć.

Przez psy straciła pracę

To się zaczęło piętnaście lat temu, kiedy Jadwiga Bierzyńska, wówczas urzędniczka w Zjednoczonych Przedsiębiorstwach Rozrywkowych w Warszawie, zamieszkała w pobliżu schroniska dla psów w Celestynowie.

- Wcześniej nie miałam właściwie kontaktów z psami. W moim domu rodzinnym nie było żadnych zwierząt, więc nie mogę powiedzieć, że od dziecka kochałam psy i koty - opowiada. - Dopiero sąsiedztwo Celestynowa uświadomiło mi ogrom zła, jakie ludzie wyrządzają zwierzętom.
Zaczęła bywać regularnie w schronisku jako wolontariuszka. Porzucone, skrzywdzone psy potrzebowały choćby dobrego słowa, pogłaskania, wyprowadzenia na spacer.

- Nie każdy, kto chce się pozbyć psa, ma odwagę odwieźć go do schroniska. Niektórzy po prostu wyrzucają zwierzaka z samochodu gdzieś w pobliżu. Przygarnęłam jedną taką sierotę, potem następną. I ani się obejrzałam, jak już miałam w domu całą gromadkę - wspomina pani Jadwiga.
Wkrótce zaczęły się kłopoty. Sąsiadom przeszkadzały hałasujące psy. Skargi, interwencje, złośliwe szykany - z tym wszystkim zmagała się przez wiele lat. A psów wciąż przybywało, bo Jadwiga Bierzyńska nie godziła się na ograniczanie im wolności w jakikolwiek sposób. Nie wyobrażała sobie, że jej zwierzęta miałyby zostać wysterylizowane. Chcą się rozmnażać, proszę bardzo. To jest natura.
- W końcu zwolnili mnie z pracy. Do emerytury brakowało mi trzy lata - opowiada. - Nawet nie mam pretensji, bo zasłużyłam sobie na to. Psy pochłaniały cały mój czas, ciągle spóźniałam się do biura.
Zanim osiadała na dobre w Drohiczynie, kilka razy zmieniała miejsce zamieszkania. Dopiero tu, nad Bugiem, znalazła spokojny azyl dla siebie, chorego męża i ponad setki piesków - bardzo do siebie podobnych kundelków.

Jedna wielka rodzina

Nie trzeba być fachowcem, żeby zauważyć, że niektóre z pupili pani Jadwigi są w kiepskiej kondycji.
- To klasyczna hodowla wsobna, czyli w obrębie gromady zwierząt bardzo blisko ze sobą spokrewnionych - mówi Jerzy Jaskólski, lekarz weterynarii z Drohiczyna, który próbował pomóc Jadwidze Bierzyńskiej i jej zwierzętom. - Mamy tu do czynienia z wieloma wadami genetycznymi. Kiedyś ją poprosiłem, żeby oddzieliła psy od suczek, na tej posesji jest wystarczająco dużo miejsca, by to zrobić. Niestety, usłyszałem, że psom nie można ograniczać wolności. Więc mnożą się dalej, w żaden sposób niekontrolowane.

Wady wrodzone to nie wszystko. W takiej gromadzie spustoszenie sieją choroby zaraźliwe, jak choćby grzybice.

- Ale ogólnie, jak na takie warunki, te psiaki nieźle się trzymają - twierdzi weterynarz. - Tam działa bezwzględna selekcja. Chore szybko umierają, bo nie są leczone. Przeżywają najsilniejsze.

Bieda aż piszczy

- Pani Jadwigo, czym pani karmi swoje psy?
- Jakoś sobie radzę. Kupuję worki osypki, takiej dla prosiaków. Gotuję kości albo korpusy kurczaków, zalewam osypkę tym rosołem. Psom to bardzo smakuje.
Doktor Jaskólski twierdzi, że zwierzaki pani Jadwigi zjedzą wszystko, co im wpadnie na ząb.
- Tam jest kilka drzew owocowych. Psy zjadają opadające jabłka, śliwki, gruszki. Nic nie poleży pod drzewem.

Biedują nie tylko psy, ale i ich właścicielka. Jej emerytura i renta męża to o wiele za mało, żeby wystarczyło na utrzymanie dwojga dorosłych ludzi, takiej gromady psów i domu. A ten na pewno wymaga solidnego remontu, a przynajmniej kilku niezbędnych napraw, żeby dało się w nim dalej żyć.
- Podczas ostatniej zimy pękła rura wodociągowa. I do dziś nie mamy wody - opowiada Jadwiga Bierzyńska. - Za domem jest stara studnia, ale nie nadaje się już do użytku.
- To skąd bierzecie wodę?
- Tam dalej, na łące jest rów melioracyjny z wodą. Rybki w niej pływają, to chyba zdrowa. Nam jeszcze nie zaszkodziła. Psy też ją piją.

Burmistrz Drohiczyna, Wojciech Borzym, zna sytuację Bierzyńskich.
- To jest problem, bo nie bardzo wiem, jak mogę tym ludziom pomóc. Emerytura pani Jadwigi i renta jej męża w sumie dają taką kwotę, że ci państwo nie mogą liczyć na wsparcie z ośrodka pomocy rodzinie. Niestety, psów nie bierze się pod uwagę, licząc średni dochód na członka rodziny.
Kiedyś odwiedził Bierzyńskich urzędnik z magistratu. Jedynym tego skutkiem była wizyta policjanta, który wypisał mandat za to, że psy nie są szczepione przeciwko wściekliźnie.
- Nie stać mnie na to - przyznaje pani Jadwiga. - Wiem, że trzeba by było je zaszczepić, ale naprawdę nie mam pieniędzy.
- Ja mogę zaszczepić dziesięć piesków za darmo - deklaruje doktor Jaskólski. - Ale nie sto dwadzieścia. Może urząd miasta mógłby w tym partycypować.
Wydaje się, że fakt, iż Bierzyńscy i ich psy mieszkają daleko za miastem, ma swoje plusy i minusy.
- Ja nie mam podstaw do jakiejkolwiek interwencji - mówi burmistrz. - Ci państwo nikomu nie przeszkadzają, nikt się nie skarży na te psy. Przecież nie mamy prawa wkraczać z urzędu na prywatną posesję, kiedy nic złego się tam nie dzieje.
Nie wiadomo za to, czy wkrótce nie pojawi się u państwa Bierzyńskich komornik. Mandat za brak szczepień do dziś jest niezapłacony. Rośnie zadłużenie w banku, w którym pani Jadwiga zaciągnęła kiedyś kredyt na zakup siedliska pod Drohiczynem.

Nie oddam ich do schroniska

Znajomi z Celestynowa proponowali Bierzyńskiej, że część psów zabiorą do schroniska. Przekonywali, że tam miałyby większą szansę na znalezienie nowych domów.
- Ktoś mi powiedział, że oni w tym Celestynowie podobno oddają psy na doświadczenia do akademii medycznej. Dlatego odmówiłam - mówi pani Jadwiga. - One u mnie naprawdę mają dobrze. Wszystkie mieszkają w domu. Ja już nie mam łóżka, psy je zajęły.
- To gdzie pani śpi?
- Rozkładam sobie materac na podłodze.

Wszystkie psy mają imiona, reagują na nie. Są wesołe, nie boją się ludzi - a to świadczy o tym, że nikt ich tu nie bije, nie robi im krzywdy. I chociaż na pewno nie są to warunki wymarzone; chociaż widok sfory niewielkich kundelków zbierających z gołej ziemi - bo na miski nie ma pieniędzy - papkę z otrębów zalanych cienkim rosołem na kościach może bulwersować miłośników psów, to trzeba uszanować i zrozumieć ten układ. Bo wszystko świadczy o tym, że pani Jadwiga bez tych psów i one bez niej, żyć nie potrafią.
- Mogłabym niektóre oddać, ale tylko w dobre ręce, do ludzi kochających psy - mówi pani Jadwiga. - Ja wiem, że każdy pies chce mieć pana tylko dla siebie. One walczą między sobą o mnie, są zazdrosne. Jakby ktoś naprawdę chciałby mi pomóc, to tylko zabierając pieska. Ale nigdy nie oddam ich do schroniska, do niewoli.

Trzeba pomóc

Kto wie, może uda się zrealizować marzenie pani Jadwigi. Sprawą zajął się białostocki oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Udało się znaleźć sponsora, który dostarczył duży zapas suchej karmy dla psów. Mieszkająca od lat w Stanach Zjednoczonych, chcąca zachować anonimowość białostoczanka, która znana jest z tego, iż finansuje sterylizację psów i kotów w Białymstoku, aby w ten sposób ograniczyć bezdomność zwierząt, postanowiła pomóc też podopiecznym Jadwigi Bierzyńskiej. Jerzy Jaskólski zajmie się sterylizacją jej psów.

- To, że udało się panią Jadwigę przekonać, że to dla ich dobra, że wysterylizowana suczka i wykastrowany pies są zdrowe i szczęśliwe, to połowa sukcesu - mówi lekarz. - Teraz przede mną wielka praca. Zaczniemy od suczek. Każda po operacji będzie musiała spędzić kilka dni w boksie przy lecznicy, do zagojenia się rany. Inaczej mogłyby nie przeżyć, bo w tym czasie trzeba im podawać antybiotyk, pilnować, żeby nie rozerwały sobie szwów.

Każdy piesek dostanie też czipa z numerem identyfikacyjnym. Trzeba jeszcze kupić ponad sto kolorowych obróżek, żeby zakładać je tym, które już przeszły operację. Przy tej liczbie piesków, bardzo do siebie podobnych, łatwo o pomyłkę. Trzeba jakoś wyróżnić te po zabiegu.

Potrzebne jest zaangażowanie i serce wielu osób, którym los psów z Drohiczyna nie jest obojętny. Te zwierzęta zasługują na pomoc. Znalazły się na tym świecie, bo ich właścicielka ma w sobie tyle miłości, co i nieodpowiedzialności. Każdy, kto chciałby przeznaczyć jakąś sumę na wsparcie akcji ratowania psów z Drohiczyna, prowadzonej przez białostocki oddział TOZ, może dokonywać wpłat na konto:

PKO BP S.A. I/O Białystok 05 1020 1332 0000 1802 0207 7162, z dopiskiem "Na psy z Drohiczyna".
Zainteresowani adopcją psów mogą dzwonić pod numer 505 978 439, do pani Ani Jaroszewicz, prezesa TOZ Oddział Białystok.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny