Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przez 43 lata fotografował Jana Pawła II

Janka Werpachowska
– Myślę, że miałem dużo szczęścia i byłem wszędzie, gdzie powinienem być. Kiedyś rozmawiałem z kardynałem Dziwiszem i powiedziałem mu, że mam jedno niespełnione wciąż marzenie dotyczące Ojca Świętego - mówi fotograf.
– Myślę, że miałem dużo szczęścia i byłem wszędzie, gdzie powinienem być. Kiedyś rozmawiałem z kardynałem Dziwiszem i powiedziałem mu, że mam jedno niespełnione wciąż marzenie dotyczące Ojca Świętego - mówi fotograf. Anatol Chomicz
Na okładce jednego z moich albumów jest zdjęcie zrobione w ogrodach watykańskich na dachu Pałacu Apostolskiego. O takiej fotografii marzyłem. Ze względów bezpieczeństwa i przed ewentualnym snajperem papież jest w czarnym płaszczu narzuconym na białą sutannę i nie ma na głowie piuski. A pod płaszczem widać było jego stary, góralski sweterek. Taki był. Nie przywiązywał wagi do nieważnych detali - mówi fotograf Adam Bujak.

Z Adamem Bujakiem rozmawia Janka Werpachowska

Rozmawiamy kilka dni przed kanonizacją Jana Pawła II. To chyba przywilej niewielu, żeby towarzyszyć komuś takiemu przez ponad połowę jego życia? Jak Pan się z tym czuje?

Adam Bujak: - Ostatnim akordem mojej wielkiej przygody z Ojcem Świętym będą zdjęcia z kanonizacji. To nie do wiary, że przez tyle lat towarzyszyłem świętemu, który za kilka dni wyniesiony zostanie na ołtarze. To wielkie szczęście, które spotkało mnie w życiu.

Czterdzieści trzy lata towarzyszył Pan Karolowi Wojtyle w różnych etapach jego życia. Prosty rachunek wskazuje, że początki Pana kariery zawodowej to jednocześnie początki tej przyjaźni.

- Niechętnie używam słowa "przyjaźń" na określenie tego, co łączyło mnie z Janem Pawłem II. On był przyjacielem całego świata, milionów ludzi. W 1964 roku, kiedy Karol Wojtyła miał ingres do katedry na Wawelu, było tam grono jego najbliższych przyjaciół i wielu dostojników kościelnych, którzy byli przy nim i asystowali mu w pracy w późniejszych latach. I właśnie podczas tej uroczystości robiłem pierwsze zdjęcia Karolowi Wojtyle. I muszę dziś powiedzieć, że od pierwszej chwili, kiedy poznaliśmy się, poczułem bliskość, która przez tyle następnych lat łączyła mnie z tym człowiekiem. Mam wrażenie, że w jakiś naturalny sposób przylgnęliśmy do siebie. Samemu nie chce mi się wierzyć, że to już tyle lat minęło.

Domyślam się, że trudno zliczyć ile takich spotkań było.

- Papież wręcz domagał się, żeby do niego przychodzić, rozmawiać. Zdarzało się, że po kolacji zostawał kardynał Dziwisz i ja, i rozmawialiśmy z Janem Pawłem II. Trwało to godzinę, dwie, trzy - i trwałoby pewnie jeszcze dłużej, gdyby kardynał Dziwisz nie interweniował i nie kazał iść spać. A papież się dziwił: "Jak to? Już jest tak późno? No dobrze, to teraz dobranoc, ale przyjdźcie jutro, to jeszcze porozmawiamy". Na to Dziwisz wyciągał terminarz: "Ojcze Święty, to niemożliwe. Jutro od rana zaplanowane są audiencje..." - i wymieniał nazwiska głów państw, dyplomatów, dostojników z całego świata.

Czy to, że papież był tak bardzo spragniony tych bezpośrednich kontaktów z bliskimi mu osobami, które przypominały mu nie tylko Polskę, ale i ukochany Kraków, nie świadczy o tym, że Ojciec Święty czuł się w Watykanie samotny?

- Nie sądzę. Nie wierzę, że ktoś otoczony wciąż ludźmi, podróżujący po całym świecie i spotykający się z tłumami mógł odczuwać samotność. Papież taki po prostu był. Lubił ludzi, lubił z nimi rozmawiać, słuchać, co mają do powiedzenia, dyskutować, żartować.

Wróćmy jeszcze do początków pańskiej znajomości z biskupem Karolem Wojtyłą. Był Pan wtedy młodym fotografem. Gdzie Pan pracował?

- Byłem związany z krakowskim oddziałem Telewizji Polskiej i z "Tygodnikiem Powszechnym". To dla nich dokumentowałem wydarzenia i uroczystości kościelne. Niezapomniane są dla mnie uroczystości Tysiąclecia Państwa Polskiego w 1966 roku. Dzisiaj mówi się, że to Solidarność, że pierwsza wizyta Ojca Świętego w Polsce to były kroki milowe na drodze do odzyskiwania wolności. A zapomina się o roku 1966. Moim zdaniem, to wtedy pierwszy raz w powojennej historii Polski naród się policzył. To było pospolite ruszenie. Takich tłumów w różnych miastach Polski nie widziano ani wcześniej, ani później, kiedy wierni gromadzili się na uroczystościach milenijnych, celebrowanych przez prymasa Wyszyńskiego. Ekipy reporterów z całego świata dokumentowały te wydarzenia. I ja byłem wśród nich. Prymasowi Wyszyńskiemu zawsze towarzyszył wtedy biskup Karol Wojtyła. To mniej więcej z tamtego okresu przypominam sobie takie wydarzenie: Karol Wojtyła celebrował mszę, ja fotografowałem. Akurat zgoliłem brodę. Biskup Wojtyła schodząc z ołtarza powiedział: "Eee, Bujak bez brody to nie Bujak".

Kiedy Karol Wojtyła został papieżem, opinia publiczna była spragniona wszelkich wiadomości o nim - nie tylko o przebiegu jego kariery jako duchownego. Poznaliśmy wtedy człowieka wysportowanego, chodzącego po górach, organizującego spływy kajakowe, grającego w piłkę. Dowiedzieliśmy się, że miał świetny kontakt z młodzieżą, przez którą był uwielbiany. Czy towarzyszył Pan Karolowi Wojtyle również w tych prywatnych chwilach?

- Nie, bo uważałem, że należy mu się właśnie trochę prywatności. Byłem raz w górach - ale to było podczas którejś z ostatnich wizyt papieża w Polsce. Chciał być na Kasprowym Wierchu. Oczywiście, nie było już mowy o wspinaczce. Ojciec Święty wjechał na szczyt kolejką. Ja już byłem wcześniej na górze. I udało mi się zrobić kilka pięknych zdjęć papieża w wagoniku kolejki. On stał przy oknie, twarzą zwrócony do mnie, a w tle widać Tatry.

Chociaż odżegnuje się Pan od określenia przyjaźń, to jednak trudno jest mi uwierzyć, że nie było między wami przynajmniej wielkiej zażyłości. To niemożliwe, żeby ponad czterdzieści lat takich kontaktów nie zaowocowało bliskością.

- Myślę, że najlepszą ilustracją tego, co nas łączyło, jest pewien fakt, który miał miejsce już na sam koniec tej znajomości. Wróciłem do domu z pogrzebu Ojca Świętego. Ostatni raz widziałem się z nim, kiedy szedł do kliniki. A potem dopiero po śmierci. Kiedy wszedłem do mojego krakowskiego mieszkania, syn podał mi jakąś kopertę i powiedział: "Zobacz, masz relikwię". To był list podpisany drżącą rękę Ojca Świętego, pisany na łożu śmierci. Papież wspominał w nim wszystkie nasze spotkania, rozmowy, wspólne podróże, moje zdjęcia z tych czterdziestu trzech lat. I dziękował mi za to wszystko. To było niesamowite, że w takiej chwili o tym myślał, że chciał podziękować mi za to, że ja, szary człowiek, byłem przy nim przez te lata.

Czy papież zwracał się do Pana po imieniu?

- Nie, nigdy per "ty", zawsze z szacunkiem: panie Adamie. W listach z kolei używał formy "Drogi". Nawet wcześniej, kiedy Karol Wojtyła był dla młodych ludzi, którzy go otaczali "wujkiem", a sam zwracał się do nich po imieniu, ze mną nigdy nie doszło do takiej poufałości. I myślę, że dobrze się stało, bo później, kiedy Karol Wojtyła został papieżem, pojawiał się u niego ktoś z tego "wujkowego" towarzystwa i zwracał się "Ojcze Święty" - to słyszał: "Słuchaj, przecież my byliśmy po imieniu. Czy coś się zmieniło?". I w rezultacie podczas oficjalnych spotkań mówili do niego Ojcze Święty, a prywatnie kombinowali, żeby jednak nie używać formy "Ty", najczęściej zwracali się jakoś tak bezosobowo. To była sztuczna i niezręczna sytuacja. Ja nie miałem takich dylematów.

Był Pan przy papieżu podczas oficjalnych uroczystości, miał Pan niemal nieograniczony dostęp do jego życia prywatnego. A czy jest jakieś miejsce lub wydarzenie związane z papieżem, o którym Pan marzył i tego marzenia nie udało się zrealizować?

- Myślę, że miałem dużo szczęścia i byłem wszędzie, gdzie powinienem być. Kiedyś rozmawiałem z kardynałem Dziwiszem i powiedziałem mu, że mam jedno niespełnione wciąż marzenie dotyczące Ojca Świętego. A on nie pozwolił mi dokończyć zdania i pożegnał się. Wieczorem dzwoni w moim watykańskim mieszkaniu telefon. Kardynał Dziwisz mówi: "Przyjdź do mnie o świcie, spełni się twoje marzenie". Spotkaliśmy się w Pałacu Apostolskim, wsiedliśmy do windy i wjechaliśmy na dach, gdzie Jan Paweł II lubił przebywać, z dala od ludzi i zgiełku, pogrążony w modlitwie i kontemplacji.

Skąd Dziwisz wiedział, że marzyłem, aby być tam razem z Ojcem Świętym? Na okładce jednego z moich albumów jest właśnie zdjęcie zrobione w ogrodach na dachu Pałacu Apostolskiego. Ze względów bezpieczeństwa papież ma czarny płaszcz narzucony na białą sutannę i nie ma na głowie piuski. To taka ochrona przed ewentualnym snajperem. A pod czarnym płaszczem papież miał jeszcze stary, góralski sweterek krzywo zapięty. O dwa guziki przesunięte było zapięcie, nie chciałem, żeby to było widać na zdjęciach. "Co zrobić?" - mówię cicho do kardynała Dziwisza. "Nie ma problemu, zaraz przepniemy". Taki był papież, sam nie przywiązywał wagi do nieważnych detali.

Ostatnie zdjęcia to te po śmierci papieża?

- Tak. Przez trzy dni, kiedy ciało było wystawione w kaplicy, byłem przy nim i robiłem zdjęcia. Patrzyłem na dłonie, na twarz, widziałem jak się zmieniają. To są wstrząsające zdjęcia. Został wydany album "Requiem" z poezją Marka Skwarnickiego, która pięknie uzupełnia zdjęcia z uroczystości pogrzebowych papieża. Są tam również zamieszczone te fotografie, na których widać ciało Ojca Świętego.

Po zdjęciach z beatyfikacji teraz przyszła kolej na kanonizację. I to będzie jednocześnie moje pożegnanie z Watykanem, zamknięcie wielkiego rozdziału w moim życiu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny