Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przestrzeń miejska jest wspólna. Nikt nie może jej zawłaszczać

Tomasz Mikulicz
Kierując się interesem publicznym miasto nakłada więc na użytkowników tej przestrzeni różnego rodzaju ograniczenia. Na przykład właściciele pubów i kawiarni przy rynku nie mogą wystawiać latem kolorowych reklamowych parasoli.

W ostatnich tygodniach pojawiła się inicjatywa mająca na celu skłonienie PSS Społem do usunięcia wielkopowierzchniowej reklamy z budynku Centralu. Kilka miesięcy wcześniej z Państwa inicjatywy zdjęto zaś banery z dawnego Domu Partii.
Katarzyna Niziołek z Fundacji Uniwersytetu w Białymstoku:
- W tej inicjatywie cieszy mnie najbardziej to, że jest ona oddolna, że wychodzi od młodych ludzi, studentów, którzy chcą mieć wpływ na to, jak wygląda ich miasto. Zdejmując w listopadzie podobny wielkoformatowy baner z dawnego Domu Partii, dziś gmachu uniwersytetu, mieliśmy nadzieję, że ten gest zainspiruje gospodarzy innych "obanerowanych“ budynków do analogicznego działania, szczególnie gospodarzy tych budynków, które są na tyle ciekawe estetycznie, architektonicznie, historycznie, że warto się nimi pochwalić. A takim budynkiem jest niewątpliwie dom handlowy Central, o czym od dawna staramy się przekonać białostoczan. Opisywaliśmy go przecież między innymi w przewodniku "Ładniej?“ poświęconym architekturze lat 1945-1989 w Białymstoku. Takim budynkiem jest też zaprojektowany przez Stanisława Bukowskiego Dom Partii, dlatego nie musieliśmy jakoś specjalnie przekonywać rektora uniwersytetu do zdjęcia reklamy. Odsłonięcie walorów architektonicznych zabytku było wystarczającym argumentem. Central nie jest wprawdzie zabytkiem, ale ma swoją historię. W latach 70. był to największy dom towarowy w regionie, do którego organizowano wycieczki. Ma swój nieodparty urok - unikatową fasadę, unikatowy neon. I to jest warte wyeksponowania, a nie chowania za płachtą z plastikowej siatki.
Jakie były reakcje studentów, wykładowców i władz uczelni po przeprowadzeniu waszej akcji? Czy nie spotkali się Państwo z taką opinią, że jak nie ma reklamy to mniej ludzi będzie chciało tu studiować?

- Myślę, że ludzie nie wybierają kierunku studiów pod wpływem baneru, który akurat minęli, idąc ulicą. Po pierwsze, przez lata atakowani tego rodzaju przekazami, uodporniliśmy się na nie. Po prostu nie zwracamy na nie uwagi. Po drugie, wybór studiów jest jednak innego rodzaju decyzją niż zakup płaszcza. W tym sensie zapewne łatwiej jest zrezygnować z tego rodzaju reklamy przez uniwersytet niż przez dom handlowy. Chociaż w moim przekonaniu tak charakterystyczny, rozpoznawalny, ikoniczny wręcz budynek, jak Central, sam w sobie jest atutem marketingowym. Wyróżnia się architektonicznie. Jest nośnikiem kilkudziesięcioletniej tradycji domu handlowego. A dbałość o wyeksponowanie jego unikatowych architektonicznych cech byłaby wyrazem społecznego zaangażowania właściciela.

A co się stało ze zdjętymi płachtami? Wiadomo, że pewnie sporo kosztowały.

- Wielkoformatowe reklamy, o których mówimy nie są wieczne. Z czasem niszczeją, między innymi pod wpływem czynników atmosferycznych. Brudzą się i brzydną. Proszę zauważyć, że na Centralu nie wisi wciąż ta sama reklama - baner zmienia się bodaj co sezon. Ten, który wisiał na budynku uniwersytetu był już podniszczony, więc jego zdjęcie było nieuchronne. Ale na jego miejscu nie zawiśnie nowy. I to jest ważne. Myślę, że inicjatorkom Facebookowej akcji "Żądamy usunięcia reklamy z DH Central“ też nie chodzi o natychmiastowe jej zdjęcie i wyrzucenie na śmietnik, ale raczej o to, by z kolejnym sezonem budynku nie przysłoniła nowa reklama.

W przypadku Domu Partii chodziło o to, że instytucja działająca w ramach uczelni zwróciła się do władz uczelni. W przypadku Centralu grupa społeczników zwraca się do prywatnej firmy. Ktoś może powiedzieć, że w ramach jakiejś instytucji można robić co się chce, kiedy jednak występuje się do innego podmiotu to jest to już mieszanie się w cudze sprawy.

- Zasada "wolonoć Tomku w swoim domku“ zupełnie nie ma zastosowania do przestrzeni publicznej, czyli wspólnej. Budynek, nawet jeśli jest czyjąś prywatną własnością, jest też częścią przestrzeni miejskiej, a to nieco komplikuje sytuację. Kierując się interesem publicznym miasto nakłada więc na użytkowników tej przestrzeni różnego rodzaju ograniczenia. Na przykład właściciele pubów i kawiarni przy rynku nie mogą wystawiać latem kolorowych reklamowych parasoli. Wystawiają parasole białe i dzięki temu centrum miasta prezentuje się lepiej. Szkoda, że ta zasada obowiązuje tylko w centrum. Wielkoformatowe reklamy zawieszone na prywatnych budynkach są narzędziem komercyjnej inwazji we wspólną przestrzeń wizualną. Ktoś może chcieć powiesić reklamę swojego produktu, ale ktoś inny może nie mieć ochoty jej oglądać. I tych drugich "ktosiów“ jest coraz więcej, nie tylko w Białymstoku.

Szefostwo Centralu mówi, że zdjęcie reklamy może doprowadzić do likwidacji miejsc pracy. Mniej ludzi przyjdzie do sklepu, wiec będą mniejsze zyski. A to oznacza, że może nie starczyć pieniędzy na wypłatę dla kasjerki, itd. Podobnie jest ze sprawą Chłodni. Wsensie materialnym, na jej zburzeniu zyska zarówno szefostwo chłodni (bo sprzeda teren deweloperowi), jak i pracownicy (bo firma będzie miała pieniądze na wypłaty).

- Idąc tym tropem moglibyśmy też powiedzieć, że jak przestaniemy wieszać wielkoformatowe reklamy, to splajtują firmy, które je projektują, drukują, montują, a pracę stracą zatrudnieni w nich ludzie. Idąc jeszcze o krok dalej, stracą pracę również producenci i sprzedawcy materiałów, na których się te reklamy drukuje. A także socjologowie, którzy badają zachowania konsumenckie i dziennikarze, którzy piszą o "pogromcach reklam“. Uważam tego rodzaju argumenty za demagogiczne. Padają, bo wiadomo, że dla człowieka w trudnej sytuacji ekonomicznej praca jest ostatecznym argumentem. A w trudnej sytuacji ekonomicznej znajduje się dziś ogromna część polskiego społeczeństwa, ogromna część białostoczan. Padają więc na podatny grunt. Nie chcę się tu rozwodzić nad skutecznością wielkoformatowej reklamy. Niech każdy z czytelników sam sobie odpowie na pytanie czy i jak reaguje na tego typu komunikaty, czy wchodzi do sklepu pod wpływem baneru, czy kupuje prezentowany na nim towar. A jeśli uzna, że być może robi to nieświadomie, to czy chce być w ten sposób manipulowany? Chłodnia to zupełnie inny temat i mam wątpliwości, czy powinniśmy łączyć te dwie sprawy. Powiem więc krótko. Zachowanie chłodni nie przekreśliłoby możliwości jej sprzedaży. Tego rodzaju budynki są z powodzeniem adaptowane do innych celów, także komercyjnych. Mam nadzieję, że prace złożone na konkurs "Odmrażamy chłodnię“, który ogłosiliśmy wspólnie z Wydziałem Architektury Politechniki Białostockiej w listopadzie, pokażą nam te możliwości. W ogóle jestem przeciwna kreowaniu antagonizmów typu: jak architektura, to nie ludzie, jak ludzie, to nie architektura. Rzeczywistość społeczna nie jest czarno-biała. Proponuję spojrzeć na publiczne dyskusje, zarówno tę wokół wielkoformatowej zewnętrznej reklamy, jak i tę wokół zachowania chłodni, jak na wielogłos. W dyskusji nie musimy być przeciwnikami, możemy być partnerami, nawet jeśli nasze opinie się różnią.

Niektórzy uważają, że chłodnia nie powinna być zabytkiem, bo powstała po IIwojnie światowej. Jak w takim razie uzasadnić, że dziedzictwo PRL-u trzeba zachować? Wielu twierdzi, że ówczesna architektura była toporna, zbyt prosta i po prostu brzydka.

- Myślę, że problem ze społeczną percepcją architektury powstałej między 1945 a 1989 rokiem wynika z pewnego skrótu myślowego, zrównywania twórczości na różnych polach - architektury, sztuki, wzornictwa - z ideologią. Na architekturę z tamtego okresu należy patrzyć raczej przez pryzmat tego, jakie wartości wnosi ona w naszą wspólną przestrzeń dzisiaj. Chłodnia jest zabytkiem architektury modernistycznej, unikatowym na skalę regionu, a nawet kraju. W Polsce jest jeszcze tylko kilka podobnych obiektów. Nie została wprawdzie zarejestrowana jako zabytek, ale to nie przekreśla jej wartości. Kościół św. Rocha, o którym Pan wspomniał, też jest modernistyczny, chociaż to zupełnie inny modernizm, bardziej ekspresyjny. Jedni lubią taką architekturę, inni nie. Jedni widzą w niej spokojną prostotę, minimalizm, funkcjonalność, inni dehumanizującą sterylność albo brutalną surowość. Oczywiście nie wszystko, co powstało w czasach PRL-u na polu architektury jest warte zachowania. Wkrótce pewnie będziemy się zastanawiać, co zrobić z "mrówkowcami“ z wielkiej płyty. Ale rezygnując z zachowania takich obiektów, jak chłodnia czy Dom Prasy, tylko dlatego, że zostały zbudowane w PRL-u, wylewamy dziecko z kąpielą.

Wracając jeszcze do Centralu. Uczestniczyłem swego czasu na debacie w sprawie usuwania reklam z przestrzeni miejskich. Jeden z uczestników dyskusji powiedział, że według niego reklamy na elewacjach to jedna ze zdobyczy demokracji. Dzięki nim miasta są kolorowe, a nie szare - jak za PRL-u.

- Też spotkałam się kiedyś z opinią, że reklamy są pozytywnym elementem przestrzeni miejskiej, bo wprowadzają do niej kolor. Problem w tym, że nie jest to kolor, że tak powiem, bezinteresowny. Reklama nie jest narzędziem estetyzacji miasta, ale jego komercjalizacji. Ma nas skłaniać do kupowania i konsumowania. Nie widzę żadnego związku reklamy z demokracją, jedynie z kapitalizmem, a to zupełnie różne rzeczy. Demokracja to możliwość współdecydowania o tym, co nas dotyczy, a więc także o kształcie naszego otoczenia. Studentki, które zainicjowały akcję "Żądamy usunięcia reklamy z DH Central“ upominają się w niej właśnie o demokrację. W jednym uczestnik dyskusji, którego opinię Pan przywołał, ma jednak rację. Demokracja jest z definicji kolorowa. Różne opinie, różne gusty to kolory demokracji. Widać to też w przestrzeni miasta. Zielone, żółte, różowe domy i bloki kłócą się z moim poczuciem estetyki, ale je akceptuję jako wybór i pewien rodzaj ekspresji ich mieszkańców. Różnica polega na tym, że oni nic mi nie próbują sprzedać.

Zdejmowanie reklam powoli staje się modne. Czy można mówić o ogólnopolskim trendzie?

- To nie jest trend ogólnopolski, to jest trend ogólnoświatowy. Tylko u nas pojawia się później, bo gdy w latach 90. w Stanach Zjednoczonych czy Europie Zachodniej młodzi ludzie zaczynali uprawiać tzw. partyzantkę kulturową, retuszując reklamy wielkich korporacji, by je ośmieszyć i ujawnić ich obłudę, my dopiero odkrywaliśmy konsumpcjonizm. Trzeba było czasu, żebyśmy się trochę nasycili i zbuntowali. Dzisiaj rzeczywiście w wielu miastach Polski coraz wyraźniej wybrzmiewa głos mieszkańców, obywateli, którzy chcą, by przestrzeń publiczna odzyskała właściwą jej funkcję: miejsca spotkania, dyskusji i wspólnej decyzji, a nie sprzedaży. Znajdują przy tym poparcie instytucji publicznych: naukowych, kulturalnych, artystycznych. To jest coś, co się dzieje, więc trudno mówić na razie o efektach. Jak mogłoby być możemy natomiast zobaczyć w Internecie. Aktywiści miejscy nie tylko pokazują jak wiele jest reklamy w przestrzeni publicznej, ale też jak wyglądałyby nasze miasta uwolnione od reklamy. Jak? Po prostu ładniej. I godniej. Wystarczy spojrzeć na uniwersytet.

Czytaj e-wydanie »
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny