Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przekręty w białostockich hotelach

Włodzimierz Jarmolik
Legendarny hotel Ritz.
Legendarny hotel Ritz.
Przedwojennych złodziejaszków, oszustów i w ogóle rozmaitych niebieskich ptaków przyciągały hotele. Można było tam pomieszkać i wybyć bez płacenia. I przy okazji coś ukraść albo naciągnąć jakiegoś naiwniaka na żywą gotówkę.

Jeśli idzie o rangę hoteli, to w Białymstoku prowadził oczywiście Ritz - ul. Kilińskiego 2. Tutaj nie mógł pojawić się byle jaki szmondak, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. Goście Ritza byli z większą klasą i kasą. Szperający tu przestępcy musieli się dostosować.

Najlepiej do ritzowskich warunków dostosował się niewątpliwie Marcjan Jasiński, który wynajmował tu apartament ze wszelkimi wygodami, w drugiej połowie lat 20. Co prawda w samym hotelu nie robił żadnych przekrętów, ale w mieście, jako wpływowy oficer, jak się przedstawiał, nabrał wiele osób i przedsiębiorstw.

Swoją rolę w psuciu opinii białostockich hoteli - oprócz Ritza należy tu wymienić przynajmniej Bristol, Palace, hotel Ostrowskiego czy Victoria - odgrywali ich pracownicy. Portierzy, pokojówki, pracownicy hotelowych restauracji, fordanserki czy chłopcy do wszystkiego, czyli pikolakowie. Kradli oni zarówno rzeczy gości, jak też wyposażenie hotelowych numerów.

Oto kilka przykładów: wiosną 1922 roku policja śledcza otrzymała zawiadomienie od przebywającego w hotelu Ostrowskiego przy Sienkiewicza 15, obywatela Częstochowy, że ktoś świsnął mu kosz z garderobą i bielizną. Ów pakunek pozostawał chwilowo pod opieką odźwiernego Władysława Lubeckiego, a ten jakoby się zdrzemnął i wtedy właśnie stało się to nieszczęście.

Nie mieli fartu w tymże roku i niektórzy pensjonariusze hotelu Palace, mieszczącego się na ul. Lipowej. Konstanty Kuchliński, przybysz z Kresów, stracił nowy portfel skórzany, a w nim pieniądze - 45 tys. marek. Z kolei gość z Warszawy, Feliks Kam, nie tylko przemieszkał za darmo w hotelu kilka dni, lecz jeszcze do tego buchnął pościel o wartości 100 tysięcy.

Z kolei w końcu 1934 roku nieprzyjemności miał inny portier z Palace. Pozostawione pod jego opieką obuwie, marynarka i spodnie Napoleona Zaleskiego zniknęły w niewyjaśniony sposób.

Wydaje się jednak, że szczególną estymą przestępców, zarówno rodzimych, jak i przyjezdnych, cieszył się hotel Bristol, również położony przy ul. Lipowej (od połowy lat 30. im. Marszałka Piłsudskiego).

Personel zachowywał się tutaj bardzo nagannie. Podbierano zarówno osobistą garderobę, jak też różne cenne przedmioty gości hotelowych. W ten sposób m. in. swoje ubranie straciła pokojówka Anastazja Jakubowska. Było to zimą 1922 roku, a więc przepadek ciepłego w miarę palta mógł delikatnie zaboleć. Natomiast rok później przebywający w interesach w Białymstoku Izaak Berensztejn został pozbawiony garderoby przez "nieznanego ekspropriatora", jak to dowcipnie ujął miejscowy kronikarz kryminalnej rubryki w "Dzienniku Białostockim".

Jeszcze jedna ciekawa historia związana z Bristolem, tyle, że warszawskim, choć mająca swój białostocki epilog. Oto, pewnego styczniowego dnia 1926 roku zatrzymał się w szacownym stołecznym hotelu elegancki mężczyzna w średnim wieku. Pikolak odnoszący jego walizki do numeru otrzymał duży napiwek. Inni hotelowi pracownicy też nie mogli się uskarżać na skąpstwo nowego gościa. Według wizytówek przez niego chętnie rozdawanych, był to doktor medycyny Piotr Kęski. Praktykował on podobno w Stanach Zjednoczonych, a teraz powrócił ze sporą gotówką do ojczyzny. Chciałby tutaj otworzyć jakąś zyskowną przedsiębiorczość. Co się jednak wkrótce okazało, bogaty reemigrant z Nowego Jorku to był zwykły hochsztapler. Za swoje wcale niemałe wydatki wystawiał sfałszowane czeki. Dotkliwie trafiało to zwłaszcza bank Anglo-Polski, który udzielał mu szczodrze swoich pieniędzy. Gdy wybuchła afera, szanowny pan Kępski zniknął z Warszawy. Później widziano go ponoć w Sopocie, Krynicy i Zakopanem. Tam również pozostawił po sobie liczne, fałszywe kwity. Wpadł dopiero w Białymstoku, oczywiście w najlepszym jego hotelu, czyli w Ritzu. Niebawem trafił do obskurnej celi w warszawskim Mokotowie. Trzy lata odsiadki miały go oduczyć czekowych szwindli.

I jeszcze jeden hotelowy smaczek. Oprócz restauracji czy dancingów prowadziły one również sale bilardowe. Tutaj także dochodziło do kradzieży. W czerwcu 1926 roku ktoś u Ostrowskiego gwizdnął domino, ale bez dwóch kostek. I jak tu można było grać.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny