Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przejrzyj się w "Trumnie"

Jerzy Szerszunowicz [email protected] tel. 085 748 95 53
"Trumna...” jest przykładem udanego połączenia tradycyjnej scenografii z nowoczesnymi technikami wizualnymi
"Trumna...” jest przykładem udanego połączenia tradycyjnej scenografii z nowoczesnymi technikami wizualnymi fot. Bogusława Maleszewska
Białostocki Teatr Dramatyczny rozpoczął sezon premierą, która ma wszelkie szanse podbić serca publiczności.

"Trumna nie lubi stać pusta" to opowieść o nas. Nie dowiemy się z niej nic nowego, mimo to wielu rozbawi, wzruszy, zachwyci. Dlaczego? Bo najbardziej lubimy te historie, które znamy.

Andrzej Dziurawiec napisał "Trumnę..." z myślą o telewizji. Piotr Dąbrowski zainteresował się tekstem i przystosował go do potrzeb teatru. Rzecz zatrzymała się w lekkim rozkroku. By tę słabość ukryć, odwołano się do pomocy Krzysztofa Kiziewicza. Stworzone przez niego animacje dopowiadają to, co dzieje się z bohaterami przed pojawieniem się na scenie i po zejściu z niej, a dokładnie przed wejściem i po opuszczeniu sklepu "Art. Różne". Bo to właśnie w sklepie z tanim winem, mydłem i powidłem toczy się życie małej wioskowej społeczności.

Panorama polskiej biedy

Największą zaletą "Trumny..." są jej bohaterowie. Grupka żyjących z rent i zasiłków obywateli stanowi pyszną galerię typów polskich. Były policjant (wyrzucony za picie) jest właścicielem sklepu. Jego klienci to ludzie w jakiś sposób przegrani. Gospodarze na hektarach, emeryci, jeden szaleniec, kobieta upadła sprzedająca się za papierosy i alkohol, były student, któremu nie udała się ucieczka do miasta i jego brat - lokalna kanalia, szantażująca wszystkich pozostałych. Łączy ich ten sam brak perspektyw i umiłowanie taniego wina.

Demonizm pogrzebany w śmiechu

Oglądając "Trumnę...", trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystkie te persony doskonale znamy. To nie są postaci literackie, lecz nasi sąsiedzi, znajomi, może nawet ktoś z rodziny. Często znamy ich tylko po głosach wykrzykujących coś bełkotliwie pod naszym oknem. Od pierwszych scen gładko "wchodzimy w spektakl", chcemy się dowiedzieć co dalej, porównać z historiami, które znamy z własnego życia. No i pośmiać się możemy do woli, bo przecież my tacy nie jesteśmy. A jeżeli nawet wyszliśmy z takich miejsc jak to, w którym żyją bohaterowie "Trumny...", niechętnie się do tego przyznamy.

Zresztą nikt nas do tego nie zmusza. Andrzej Dziurawiec zatrzymuje się w pół zdania, gdzieś pomiędzy "Konopielką" Edwarda Redlińskiego a "U Pana Boga za piecem" Jacka Bromskiego. "Trumna..." nie ma siły wielkiej metafory ani klimatu wiejskiej idylli, zdolnej uleczać ludzi ze zła. To sztuka bulwarowa, nastawiona głównie na rozrywkę, na stworzenie barwnego i nieco groteskowego obrazu biednej prowincji.

Jednak za rozrywkową fasadą, historia ta ukrywa inne, poważne, dramatyczne, może nawet upiorne oblicze. Bawiąc się wesoło, jesteśmy przecież świadkami niemal rytualnego mordu, dokonanego przez wspólnotę na terroryzującym ją odszczepieńcu. Bohaterowie, pod wodzą byłego policjanta, przeprowadzają własne śledztwo, a następnie ukrywają dowody zbrodni i jej sprawców. Wspólnota sama rozwiązuje swoje konflikty, prawo "plemienne" staje ponad prawem oficjalnym.

Można mieć pewne zastrzeżenia do reżysera, że to drugie, ciemne oblicze w przedstawieniu jest zaledwie sygnalizowane - że makabreskę okryto zbyt szczelnym płaszczem dosadnego humoru.

Obsada w dziesiątkę

Nieprzypadkowo wspomniałem o Jacku Bromskim. Piotr Dąbrowski zastosował bowiem w obsadzie "Trumny..." ten sam klucz, który zadecydował o sukcesie "U Pana Boga za piecem". Zamiast zmuszać aktorów do "wychodzenia z siebie", wykorzystał ich naturalne predyspozycje. Efekty, przynajmniej w dwóch przypadkach, są znakomite. Mam na myśli Andrzeja Zaborskiego i Krystynę Kacprowicz-Sokołowską. Wioskowy wariat-wernyhora i sekutnica w moherowym berecie bez wątpienia staną się ulubieńcami publiczności. Warta uwagi jest Danuta Bach. Aktorka subtelnymi środkami buduje postać prowincjonalnej femme fatale - kobiety upadłej i zdegenerowanej, grubej w słowach, chamskiej, a jednocześnie zdolnej prawdziwie i z oddaniem kochać niszczącego ją mężczyznę. Inne postaci grane są z poświęceniem, lecz ze zmiennym szczęściem.

"Trumna..." to twór mocno eklektyczny, zbudowany niemal wyłącznie z elementów, które już skądś znamy. Miejscami muzyka (świetnie dobrane, bardzo "klimatyczne" kompozycje Jerzego Chruścińskiego) łata dziury w tekście i inscenizacji. Jednak przedstawienie jest wystarczająco spójne, by uwaga widza nie skupiała się na potknięciach formalnych, lecz na treści i na popisach aktorskich. Sukces "Trumny..." wydaje się nie-uchronny. Nie tylko frekwencyjny - pod warunkiem, że po premierze twórcy nie spoczną na laurach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny