Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przedwojenne zapachy Białegostoku

Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Czas się brać za porządki. Jak działała froterka wyprodukowana w białostockiej fabryce Samuela Kobryńskiego można sprawdzić w Muzeum Historycznym.
Czas się brać za porządki. Jak działała froterka wyprodukowana w białostockiej fabryce Samuela Kobryńskiego można sprawdzić w Muzeum Historycznym.
Skończyła się zima, narzekamy teraz na wydobywające się spod śniegu niespodzianki. Powody są, ale życie mamy jednak o wiele łatwiejsze niż nasi przodkowie.

W 1908 roku Markus Frejdkes, w miejscu, gdzie dziś stoi budynek dworca PKS, uruchomił fabrykę sukna. Na jej potrzeby został wykopany staw. Cieszył się on złą sławą wśród białostoczan. "Służył zazwyczaj jako cmentarzysko dla zdechłych kotów i psów, oraz jako miejsce wiecznego spoczynku dla różnego rodzaju śmieci z sąsiednich podwórek i ulic". Po całej okolicy snuł się z niego potworny smród.

Nic dziwnego, że mieszkańcy okolicznych ulic, Równoległej, Stołecznej i Wroniej jak zbawienia oczekiwali zimy. Gdy mróz skuwał staw, to i odór znikał. Ale zimą 1937 roku zauważono inny niepokojący proceder. Gdy staw na dobre zamarzł, do pracy przystąpili tutejsi przedsiębiorcy. Zabierali się do wycinania ze stawu dużych brył lodu i sprzedawania go w mieście. Złośliwie komentowano, że w ten sposób "zdechłe koty z powrotem wędrowały do miasta". Takich zdechłych atrakcji białostoczanie mieli więcej.

Pewnego sierpniowego dnia 1934 roku, na moście nad Białką przy Sienkiewicza, zebrał się tłumek gapiów. Obserwowali oni "dwie zdechłe gęsi, które jakiś dowcipniś wpuścił do Białki".

Wielkomiejskie zapachy

Ale wróćmy w okolice dworca. W 1936 roku, wraz z nastaniem wiosny w całej okolicy czuć było ponury fetor. Okazało się, że wszystkiemu winna jest szkoła powszechna nr 18. Mieściła się przy Szosie Żółtkowskiej (Kolejowa), pod szóstką, w budynku należącym do PKP. Stwierdzono, że "nieczystości kloaczne wypływały na środek ulicy na rogu Szosy Żółtkowskiej i Choroszczańskiej, zanieczyszczały jezdnię i zatruwały powietrze". Do tych zapachów dołączała się stojąca za szkolnym płotem fabryka dykty Braci Maliniaków i Ledermana. Do produkcji kleju, niezbędnego przy powstawaniu dykty, używano tu krwi zwierzęcej. Przechowywano ją na fabrycznym podwórzu w odkrytych beczkach. Potworny smród, który rozchodził się stamtąd był nie do wytrzymania. W sprawie szkolnej kanalizacji i fabryki dykty kierowane były do magistratu liczne, ale mało skuteczne skargi.

Takie "wielkomiejskie" zapachy nie obce były i w samym centrum Białegostoku. Tuż przy ratuszu, na Rynku Kościuszki, w okazałej trzypiętrowej kamienicy pod 29 numerem, była kiszkarnia Alberta Łobzowskiego i Kuleszy. Aby na rano mieć świeży towar, to po nocach odbywało się na podwórzu owej kamienicy "szlamowanie kiszek". "Smród od tego wisiał w powietrzu nad całą tą posesją okropny".

Mieszkańcy, którzy dusili się od niego, w 1936 roku zaczęli wysyłać skargi do władz, ale nie na wiele się one zdały.

Higieniczny Białystok

Jednocześnie chciał być Białystok miastem nowoczesnym i higienicznym. W 1935 roku rozpoczęto szeroko propagowaną akcję profilaktyczną pod hasłem "czyste mieszkanie". Stwierdzono, że lokale, w których przebywają białostoczanie są "siedliskiem brudu, kurzu i moli". Mało tego. Zapachy snujące się po białostockich mieszkaniach były mieszaniną "wyziewów kuchennych i wydychanych gazów".

Panowało mniemanie, że w zimie okien nie wolno otwierać. Bo od smrodu nikt jeszcze nie umarł, a zapalenia płuc od przeciągu to raz dwa człek dostanie. Zasadnym więc był apel skierowany do mieszczan - otwierajcie okna! Ale siła nawyku była przemożna. "U nas w Białymstoku z przyjemnością przesiaduje się w dusznych, zadymionych lokalach, doskonale się czuje w atmosferze naładowanej wyziewami. Nie zastanawia się i nie pojmuje w całej rozciągłości szkodliwości zatrutego i zużytego powietrza". I bądź tu człowieku nowoczesnym, myśleli pewnie nasi dziadkowie. Otworzysz okno, a tu akurat szlamują kiszki. I jak tu żyć!?

Przedwojenny Białystok zaśmiecony był nieprawdopodobnie. W 1934 roku "na ulicy Szlacheckiej, na odcinku od Nowego Świata do Częstochowskiej panują niesłychane brudy". Skarżyli się na taki stan nauczyciele i uczniowie gimnazjum Druskina, którego budynek stoi do dziś, na Alei Piłsudskiego 11.

Musieli oni pokonywać sterty śmieci, grzęznąc na dodatek w błocie. Nie lepiej było na Białostoczańskiej (Włókiennicza) i w pobliżu Rynku Rybnego, na którym dopiero co wybudowano nowoczesną halę targową. Z oburzeniem zauważano, że na sąsiadującej z rynkiem posesji niejakiego Czechowskiego "przywożone są z miasta fury śmieci". Zlegały one całymi pryzmami, aż przysłonięte zostały dorodnymi łopianami.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny