Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Piotr Banaszuk, PB: Nawet bocian wymaga lansu, żeby szczęście przynieść Podlasiu

Maryla Pawlak-Żalikowska
Prof. Piotr Banaszuk
Prof. Piotr Banaszuk Andrzej Zgiet
Nie mamy spójnego, zgrabnego produktu, który obejmowałby całe województwo z kompleksową ofertą od kultury po przyrodę. Tak się zapowiadał na przykład szlak bociani, ale nie mam wrażenia, że on żyje.

Eksperci Strategii Rozwoju Województwa Podlaskiego, do których Pan należy, tłumaczą nam, upraszczając, że określenie zielone ma się nie tyle kojarzyć z ekologią, co z "zielonymi". Z pieniędzmi. Pytanie więc podstawowe, czy w naszym województwie są warunki do rozwoju przedsiębiorczości opartej o środowisko?
Prof. Piotr Banaszuk:
Są. Choć oczywiste jest, że na samej zieloności jeszcze nikt daleko nie zajechał. Może ona być bardzo sympatycznym uzupełnieniem środków wytwarzanych przez dynamicznie rozwijającą się rzeczywistość i przedsiębiorstwa. Sama natomiast jest dobra dla kraju wielkości Nepalu czy Butanu, ale jako wyłączny motor nie popchnie naprzód dużego regionu i to na dobitkę jednego z najbardziej zapóźnionych w UE. Gwałtowny rozwój w oparciu o turystykę albo żywność ekologiczną jest mało prawdopodobny. Ale może to być bardzo dobry punkt zahaczenia, żeby tę przedsiębiorczość ruszyć.

Słyszymy, że np. w oparciu o energię odnawialną. Mamy liczące się potencjały, jeśli chodzi o wiatr, wodę lub słońce?

- Nie, jesteśmy tacy sami jak znaczna część Polski. Ani wiatru lepszego, ani słońca. Jeśli różnice są to mikroregionalne. Ale mamy to, czego inni nie mają: gospodarstwa rolne na tyle silne, że będą miały odpowiednią ilość substratu wykorzystywanego do wytwarzania bioenergii w biogazowniach. I są w stanie udźwignąć ciężar finansowania takich inwestycji. Duzi, agresywni, dobrze zorganizowani gospodarze, którzy właściwie tworzą całą zachodnią i południowo-zachodnią część województwa, to może być baza, na której możemy oprzeć rozproszoną energetykę biogazownianą. I to nie jest tak, że nie mamy wsadu, komponentów. Mamy. Tylko trzeba go właściwie zagospodarować, a przy okazji załatwić problem środowiskowy.

Co to znaczy?

- Trzeba spróbować przetworzyć gnojowicę, która teraz wylewana w dużych ilościach na pola stwarza zagrożenie zanieczyszczenia związkami azotu, bakteriologiczne. Zmniejszenie jej objętości o te kilkanaście czy kilkadziesiąt procent to już jest coś. A przy okazji wytworzenie prądu i ciepła.

Chciałbym, żeby na tę naszą zieloność czy energetykę odnawialną patrzeć bardzo kompleksowo. Nie można mówić, czy ona się opłaca czy nie, licząc tylko przychody ze sprzedaży energii elektrycznej. Trzeba do tego dodać, że jednocześnie rozwiązujemy problem ciepła, środowiska i wzmacniamy nasz potencjał jako regionu. Dopiero łącznie to daje istotną wartość. Same złotówki za kilowatogodziny mogę na początku nie być takie wstrząsające.

Czy to na razie nie jest tak, że mniej się boimy skutków wylewanej gnojowicy niż biogazowni?

- Jest. Bo do wylewania gnojowicy wszyscy się przyzwyczaili i zaakceptowali to jako, nazwijmy to - element klimatu wiosennego. Natomiast biogazownia jest wielką nieznaną. Ale to jest wszystko do przełamania. Jeśli zobaczymy, że nasze rolnictwo wytwarza produkt dobry jakościowo, to skupienie się na jego sensownym przerabianiu i wytwarzaniu dobrej marki jest bardzo interesujące. Np. Bretania, mało atrakcyjna turystycznie, wypłynęła na krowach i na mleku. Nasz region mleczny też mógłby mocno wejść w ten nurt, odchodząc przy okazji od schematu ilościowego, produkcji mleka w proszku... makrocashowego towaru, który nikomu się z regionem nie kojarzy.

Przyglądając się krytycznie naszej zieloności mówił Pan podczas spotkań konsultacyjnych strategii, że tylko niewielki procent odpadów przechodzi u nas recykling, jesteśmy też najbardziej zatapialnym województwem w Polsce. Zaniedbaliśmy naszą zieloność?

- Nasz zastój rozwojowy spowodował, że wielu rzeczy nie udało nam się zniszczyć. Mamy nieregulowane rzeki, niepocięte duże lasy. To nasza wartość, bo nie tyle umieliśmy to chronić, co nie zdążyliśmy tego zniszczyć. Ten potencjał pewnego dnia dostrzegliśmy i zaczęliśmy być z niego dumni. Ale z równą dumą do swoich terenów odnoszą się mieszkańcy Bieszczad, Beskidu Śląskiego czy Pojezierza Drawskiego. Każda sroczka więc swój ogonek chwali, ale w tym wszystkim faktycznie zapomnieliśmy, że wielu procent ścieków nie doczyszczamy, a wylewając na potęgę gnojowicę na pola, wprowadzamy błyskawicznie takie zmiany, jakich nie było przez ostatnie sto lat. I to rolnictwo intensywne, towarowe sprawia coraz więcej problemów. Bo o ile ścieków komunalnych większość oczyszczamy, to nasze wody są w fatalnym stanie ekologicznym właśnie przez rolnictwo. Analizy wód pokazują, że słodko nie jest. Faktycznie mało mamy pól przenawożonych, ale gnojowicy czy obornika wywozi się tyle, ile tego tylko jest.

A wielu rolników jest przekonanych, że u nas wystarczy tylko szyld zmienić na eko i już jest ok. Tymczasem my klimat mamy podły, gleby złe... To już na Dolnym Śląsku są lepsze warunki na ekologię. Przymrozki tam mniejsze, okres wegetacyjny dłuższy, gleby przyzwoite.

Jak wiec spojrzeć nowym okiem na zieloność?

- Musi to być oswajanie zieloności. Powinniśmy się nauczyć rozumieć przepisy i nauczyć z nimi żyć. Mamy całkiem niezłe prawo ochrony wód, gleb, przyrody a z egzekwowaniem jest słabo. A z drugiej strony trzeba te nasze zasoby lansować. Możemy być regionem walczącym ze zmianami klimatycznymi, wiążącym w glebach dwutlenek węgla i czerpiącym z odnawialnych źródeł energii. I powinniśmy też wspierać, nie tylko na obszarach Natura 2000, chroniące środowisko rolnictwo.

Wyrażał Pan także opinię, że nasza turystyka jest nieutowarowiona. Jak to rozumieć?

- My nie mamy dobrego produktu turystycznego. Jest owszem kilka fajnych obszarów, które są samograjami i ludzie będą do nich jeździli niezależnie od siły naszego ich wabienia. To pojezierze augustowskie, litewskie, Suwalszczyzna, Białowieża, bagna... Ale poza małymi wyjątkami nie są to miejsca pobytowe, gdzie przez dłuższy czas turysta zostawia pieniądze. Większość to szkolne czy rodzinne postoje na dzień czy dwa. Nie mamy spójnego, zgrabnego produktu, który obejmowałby całe województwo z kompleksową ofertą od kultury po przyrodę. Tak się zapowiadał np. szlak bociani, ale nie mam wrażenia, że on żyje i można tymi bocianimi wioskami przejechać region z dołu na górę. Szału nie ma.

Myśli Pan, że Suwałki mogą być Florydą, gdzie tzw. srebrną ścieżką będziemy ściągać turystę w wieku dojrzałym po zdrowie i wypoczynek?

- To nieźle brzmi, tylko pytanie, czy geriatria, jako kierunek nieumiłowany, będzie dostatecznie pociągająca dla naszych medyków? Ale może jest to rozwiązanie. Jeśli uporządkujemy i podczyścimy tę naszą zieloną przestrzeń, oprzemy się o zhumanizowane rolnictwo oparte nie tylko o wielkie pola, szybkie traktory i brak różnorodności, to będzie to niezwykła wartość.

Wrócę zatem do pytania: jak ma sprzyjać nasza zieloność przedsiębiorczości?

- Nie przez proste przełożenie. Bo z drugiej strony nie ma w Polsce takich lasów i bagien, jak u nas. Nasze puszcze to nie są 40-letnie drągowiny, jakie występują w innych regionach. Ta przyroda jest tak fajna, że może być doskonałą dźwignią, aby się wylansować jako całość regionu, gdzie wypoczynek będzie zieleńszy i zdrowszy, mleko też i inne produkty. Gdy dołożymy do tego prośrodowiskowe oze rozwiązujące problemy a nie je stwarzające.

A co przekona ludzi, że tam, gdzie jest ochrona przyrody, ludzie nie są jednak drugorzędni. Bo na razie u nas jest jak z Anglikami i trawnikami: u nas się o nie dba, aby potem zakazać na nie wejścia, a w Anglii się dba, żeby można było na nie wejść...

- Ochronę przyrody mamy faktycznie dobrą na rezerwaty. A przecież lasy trzeba też racjonalnie eksploatować. To nie tylko sanktuarium, ale i miejsce gospodarki leśnej. Nie wyobrażam sobie, żeby nam w nich odbierać grzyby czy jagody.

Dlatego trzeba znaleźć dobrą płaszczyznę porozumienia przedsiębiorców, ochroniarzy, samorządowców. Większość konfliktów wynika z niedoinformowania. A pomoc dla rolnictwa powinna się zacząć wiązać ze świadczeniami na rzecz przyrody. Nie może rolnictwo być tylko producentem, jeśli ma być beneficjentem pomocowym. Takie nastawienie w Europie już widać. Bronią się przed nim i Niemcy, i Francuzi, ale trzeba już o tym myśleć.

To super, że u nas są zapaleńcy zajmujący się łazikami marsjańskimi, ale generalnie kierunki dla nas to np. technologia żywności, produkcji energii z oze. To nasze potencjały. Są tu do tego ludzie i jest popyt na tego typu specjalistów. Mamy też bardzo dobre kontakty z Niemcami, najlepszymi w energetyce i rozwoju zrównoważonym, czyli takim, gdzie z przyrody korzystamy i w niej żyjemy. Nie musimy tu robić grafenów. Warmińsko-mazurskie już bardzo mocno poszło w tym kierunku. My się go czemuś wstydziliśmy.

Mamy kompleksy?

- Tak, choć na nasze maszyny rolnicze jest większy zbyt niż na grafeny, prawda?

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny