Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Jerzy Kopania: Święto narodowe dzieli tylko Polaków

Tomasz Mikulicz
Prof. Jerzy Kopania
Prof. Jerzy Kopania Wojciech Oksztol
Jeżeli przetrwamy jako naród i obronimy swoją tożsamość, to myślę, że nie będziemy mieli problemu ze wspólnym świętowaniem. I to pomimo wszystkich różnic, które nas dzielą.

Rocznica odzyskania niepodległości powinna nas łączyć a nie dzielić. Tymczasem, zapewne tak jak w zeszłym roku, będzie to okazja do różnego rodzaju incydentów. Dlaczego tak się dzieje?
Prof. Jerzy Kopania, filozof:
Na te pytanie nie da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Zanim jednak spróbuję odpowiedzieć, chciałbym zwrócić uwagę na dwa problemy wiążące się ze świętem odzyskania niepodległości. Przede wszystkim, sama data 11 listopada 1918 roku słabo funkcjonuje w świadomości społecznej Polaków. Mało kto wie, co się właściwie tego dnia tak naprawdę wydarzyło. Ci, którzy wiedzą, że nastąpiło wtedy przekazanie władzy Józefowi Piłsudskiemu przez Radę Regencyjną. Zapytani o to czym właściwie była ta rada, pewnie mieliby problem z odpowiedzią. Drugą kwestią jest fakt, że wybraliśmy fatalną datę na święto narodowe. Powinno się ono odbywać - tak jak np. we Francji - latem, kiedy ludzie mają warunki pogodowe do relaksu i wzmacniania dzięki temu więzi narodowych. A tak świętujemy w najzimniejszym miesiącu jesieni.

Wracając jednak do kwestii tego, co po raz kolejny dzieje się wokół obchodów święta, należy stwierdzić, że mamy do czynienia z głębokim kryzysem naszego społeczeństwa i państwa. Istnieją bardzo wpływowe siły, które niechętnie podchodzą do narodowych symboli, czy umacniania narodowej świadomości. Dzieje się to przy obojętności bardzo szerokich kręgów społecznych.
Są jednak tacy, którzy mówią, że w czasach globalnej wioski przynależność obywatela do tego, czy innego państwa nie jest aż tak ważna. Jestem przede wszystkim człowiekiem, a nie Polakiem, czy Niemcem.

- Temu kto pyta, czy pojęcia takie jak patriotyzm i duma narodowa nie są już przypadkiem historycznym przeżytkiem, odpowiadam: proszę mi wskazać inne państwo niż Polska, którego obywatele tak sądzą. Moim zdaniem nie ma innego państwa poza naszym, gdzie stawia się publicznie takie pytanie bez poczucia wstydu. Warto się więc zastanowić, co się z nami stanie, kiedy stracimy tożsamość narodową? Jak będziemy traktowani przez innych, kiedy sami stracimy poczucie własnej godności?

Ktoś może jednak powiedzieć, że nawet gdybyśmy odczuwali ogromną dumę z bycia Polakami, to pewnych rzeczy nie da się "przeskoczyć". Jesteśmy maleńkim państwem, które w światowej polityce odgrywa niewielkie znaczenie. Może faktycznie - jak mówią niektórzy - czas pogodzić się ze swym losem, a nie śnić wciąż o potędze.

- Przede wszystkim państwo jest mocne lub słabe mocą lub słabością swych obywateli. Jeżeli mówimy, że nasze państwo jest słabe, oznacza to, że sami też tacy jesteśmy. Po drugie: państwo jest silne lub słabe mocą swojej gospodarki. Stąd też, jeśli będziemy słabi ekonomicznie, nikt nie będzie nas szanować. Szczególnie teraz, w kryzysie gospodarczym każde państwo - choć mam wrażenie, że oprócz naszego - dba o swój interes narodowy. Może wreszcie dotrze to do całych mas Polaków, którzy są zobojętniali na to, co się wokół dzieje. Jesteśmy przekonani, że jeśli dach nie wali się nam na głowę, nic złego się nie dzieje. Tylko, jeśli się zacznie walić, będzie już za późno. Myślę, że we współczesnej Polsce jest problem z przekształceniem wspólnoty w pełnoprawny naród. Wspólnota staje się wspólnotą narodową tylko wtedy, kiedy łączy ją poczucie wspólnych wartości. A te ostanie opierają się m.in. na kultywowaniu własnego języka i kultury oraz wspólnej świadomości historycznej. Proces przekształcania wspólnoty w naród był najsilniejszy w okresie XX-lecia międzywojennego. Niestety, przerwał to wybuch II wojny światowej.

Może Polacy nie garną się do idei o których Pan mówi dlatego, że boją się powrotu "polskich demonów" z okresu międzywojennego. Mam na myśli brutalną politykę wobec mniejszości narodowych, getto ławkowe, czy Berezę Kartuską. Może naród obawia się samego siebie?

- A jakie to są te polskie demony? Jeśli popatrzymy na historię Europy, to dowiemy się, że działy się w niej straszne rzeczy. To do Polski z innych krajów uciekali np. dyskryminowani Żydzi. Nie tylko znajdowali tu schronienie, ale uzyskiwali pełnię praw obywatelskich. Teraz okazuje się, że to nie Zachód Europy jest antysemicki, tylko właśnie Polska. Mamy tu dziwny paradoks, z którego wynika, że Żydzi uciekali z tej wspaniałej, tolerancyjnej Europy do szowinistycznej Polski. Co do getta ławkowego to polegało ono na tym, że studenci pochodzenia żydowskiego mogli zajmować najwyżej połowę miejsc na uniwersytetach. Jeżeli spojrzymy na to z drugiej strony, to powiemy, że studentom polskim należało zagwarantować przynajmniej połowę miejsc. A pamiętajmy, że współczesne państwa - a w szczególności USA - kiedy chcą wyrównać dysproporcje, sięgają po te same rozwiązanie. Tyle i tyle osób kolorowych ma być na uczelniach, tyle i tyle kobiet w parlamencie. To przecież nic innego niż getto ławkowe. A w tym przypadku nikt się jednak na to nie oburza.

Ciekawy punkt widzenia. Wracając jednak do święta narodowego. Czy uważa Pan, że kiedykolwiek dojdzie do takiej zgody, że zamiast kilku pochodów będzie jeden, w którym pójdą przedstawiciele wszystkich opcji?

- Jeżeli przetrwamy jako naród i obronimy swoją tożsamość, to myślę, że nie będziemy mieli problemu ze wspólnym świętowaniem. I to pomimo wszystkich różnic, które nas dzielą. To tak jak ze świętami Bożego Narodzenia. Porządna rodzina siada do Wigilii za jednym stołem, nawet jeśli jej członkowie różnią się poglądami.

Rozumiem, że w innych krajach takiego problemu nie ma?

- Oczywiście, że nie ma. Trudno sobie wyobrazić, by np. podczas francuskiego święta narodowego doszło do czegoś takiego jak u nas w zeszłym roku, że nagle na pochodzie pojawiają się grupy anarchistów z Niemiec. A przecież Francuzi są bardzo podzieleni politycznie. Święto narodowe nie jest przecież po to, by pokazywać swoje różnice polityczne, ale po to, by podkreślać swoją tożsamość. Jeżeli będziemy narodem uświadomionym, nikomu nie przyjdzie do głowy wszczynanie burd podczas święta. Ci, którzy będą to robić, znajdą się poza narodem.

Jerzy Giedroyc mawiał, że Polską rządzą trumny Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego. Czy faktycznie spory międzywojenne mają przełożenie na współczesność?

- Z jednej strony mamy tu głęboką diagnozę, a z drugiej - pewne zakłamanie. Tak naprawdę w okresie międzywojennym nie było takiego konfliktu jak teraz. Dmowski i Piłsudski - przy wszelkich różnicach - nie podejmowali względem siebie działań, które szkodziłyby państwu i narodowi. Żadnemu z nich nie można tego zarzucić. Drugi aspekt to taki, że Piłsudski i jego legiony uosabiały tradycję romantyczną. Endecja Dmowskiego to z kolei pozytywizm. Polska otrzymała ogromny dar od niebios, że od początku I wojny światowej te dwie siły złączyły się w dążeniu do niepodległości. Dlatego też przegramy wszystko jeżeli będziemy dziś zderzać ze sobą te tradycje.

Niektórzy patrzą na to jednak inaczej. Dziś różnice między dwoma przedwojennymi obozami spłyca się do stwierdzenia, że Dmowski uosabia szeroko pojęty konserwatyzm, a Piłsudski - pragmatyzm. Słowem: ten pierwszy głosowałby na PiS, drugi - na PO. Chociaż niekoniecznie, bo PiS odwołuje się często do tradycji piłsudczykowskiej. Jak się w tym wszystkim nie pogubić?

- Przede wszystkim nie ma po czym osądzić który z nich głosowałby na co. Równie dobrze ich preferencje polityczne mogłyby być odwrotne.

Trzeba jednak przyznać, że Dmowskiemu bliżej było do dzisiejszej prawicy, niż Piłsudskiemu.

- Tyle, że w Polsce nie ma właściwej prawicy. Partie prawicowe - które w Europie już zanikają - należałoby nazywać partiami konserwatywnymi. W podziale lewica-prawica są tylko dwa główne wyznaczniki: rola państwa w gospodarce i stosunek do tradycji wyrażanej w symbolach. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, zauważymy że w Polsce nie ma partii prawicowych. Są tylko mniej lub bardziej socjalistyczne. Typową partią socjalistyczną jest PiS.

A co ze sprawami obyczajowości? Można pomyśleć, że gdyby PiS faktycznie było socjalistyczne, to posłowie tego klubu nie głosowaliby przeciw in vitro i byli - dajmy na to - za związkami partnerskimi.

- Tu się nie zgodzę. Jeśli już szukać partii bliskiej dzisiejszemu PiS, byłaby to przedwojenna niepodległościowa Polska Partia Socjalistyczna, z której wyszedł Józef Piłsudski. W przeciwieństwie do przedwojennych komunistów z KPP, nie była to partia, która głosiła jakieś rewolucyjne poglądy obyczajowe. Dlatego też PPS na pewno nie glosowałaby za związkami jednopłciowymi.

Widzimy więc nić powiązania PiS z Józefem Piłsudskim.

- Taka nić istnieje. Moim zdanie, sanacja pod koniec swego istnienia zmierzała w kierunku, w którym idzie dziś PiS. Chodzi o - powiedziałbym - omnipotencję socjalną państwa.

I znów wracamy do socjalizmu.

- Dokładnie. Socjalizm polega przecież na tym, że przyznaje się państwu bardzo dużą rolę w planowaniu życia gospodarczego, a co za tym idzie także społecznego. Wystarczy poczytać program PiS, by przekonać się, że do tego właśnie ta partia dąży. Jest to jednocześnie partia przywiązana do tradycji patriotycznej.

Skoro PiS można powiązać z Piłsudskim, to jaka część naszej klasy politycznej to giedroycowa "trumna Dmowskiego"?

- Moim zdaniem nie ma żadnej siły politycznej, która do tej tradycji by się odwoływała. Jest co prawda LPR, czy partia Janusza Korwin- Mikke, ale stanowią one tzw. plankton polityczny, który zmieściłby się w jednym pokoiku.

Jak w takim razie odniósł by się Pan do słów piosenki T.Love "Polskie mięso", gdzie Muniek Staszczyk śpiewa: "Szefem Publicznej był skinhead z Krakowa. To nie są jaja. To Rzeczpospolita nowa". Wielu odczuwa, że w naszym kraju coraz większe znaczenia mają ruchy skrajnie prawicowe, czy też narodowe. Niektórzy mogą się bać, że taka sytuacja doprowadzić kiedyś do wojny, z którymś z sąsiadów.

- Na wojnę nie pójdziemy. Chociażby z tego powodu, że nie mamy odpowiedniej armii. Poza tym, w dzisiejszych czasach jedno państwo podbija drugie nie poprzez walkę zbrojną, ale przez ekonomię. Zabawiając się w political fiction - gdyby Rosja i Niemcy chcieli podzielić między siebie nasz kraj, to już dawno by to zrobili. Takie działanie jednak się im nie opłaca. Wiadomo, że podbój militarny rodzi napięcia. Po co Rosjanie i Niemcy mają sobie brać na głowę konflikty z jakąś częścią Polaków nastawionych patriotycznie, skoro swoje cele osiągną takimi metodami jak obecnie? Po co np. zajmować port w Świnoujściu, jeśli można puścić rurę z gazem po dnie Bałtyku i sprawić w ten sposób, że Rostock przejmie całą obsługę gazową? Tak więc, wojna z sąsiadami nam nie grozi.

A wojna domowa? Mamy wszak tę nazywaną polsko-polską.

- Jeśli kryzys gospodarczy będzie się pogłębiać, ludzie stracą pracę, a młodzi po skończeniu szkół nie znajdą perspektyw, Polacy faktycznie mogą wyjść na ulicę. Nie będą jednak walczyć między sobą, tylko zwrócą się przeciw tym, których uważają za winnych. Czyli, dajmy na to, aktualnemu rządowi. Zamieszki mogą więc jak najbardziej wybuchnąć, ale wojna domowa - nie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny