Z prezydentem Białegostoku Tadeuszem Truskolaskim rozmawia Aneta Boruch
Kurier Poranny: Sędzia, który orzekał w sprawie nieprawidłowości w oczyszczalni w Hryniewiczach i skazał dwóch byłych wiceprezydentów, był zdziwiony, że miasto nie interesuje się tą sprawą. Dobitnie dał temu wyraz, ogłaszając wyrok. Co Pan na to?
Prezydent Tadeusz Truskolaski: Nie mam zwyczaju komentować wypowiedzi sądu, który jest niezawisły. Nie zajmowałem się tą inwestycją, nie akceptowałem jej ani nie odbierałem. Jeżeli powstała jakaś strata, to doszło do niej w momencie odbioru. A było to kilka lat temu.
Czemu miasto nie było oskarżycielem posiłkowym w tym procesie? Bo - niezależnie kto rządzi - każdy dba o wspólny interes mieszkańców.
- Nie bardzo rozumiem. Jak miasto może być oskarżycielem w stosunku do swoich własnych pracowników?
Na ławie oskarżonych nie zasiadali wyłącznie pracownicy urzędu, ale i członkowie poprzedniego zarządu miasta.
- Ściganiem osób naruszających prawo zajmuje się wymiar sprawiedliwości.
Czy to znaczy, że obecna ekipa w magistracie nie uważa, nie czuje, że ktoś w tej sprawie zawinił? Że straciliśmy wszyscy?
- Proces miał charakter karny, a nie charakter cywilny. Już wcześniej podjęto działania związane z oczyszczalnią, polegające m.in. na zatrzymaniu kwoty w wysokości 530 000 zł. A poza tym każda inwestycja jest obarczona określonym ryzykiem. W tym przypadku zmaterializowało się ono poprzez upadłość firmy, która zainstalowała w oczyszczalni technologię, a ta ostatecznie się nie sprawdziła.
Czy w związku z tym wyrokiem miasto będzie dochodziło od winnych naprawienia szkód?
- Wyrok, który zapadł, nie jest prawomocny. W związku z tym, z punktu widzenia prawa, tak jakby go jeszcze nie było. Jeżeli zapadnie wyrok prawomocny, będziemy tę sytuację analizować.
Dość łagodnie ocenia Pan tę sprawę. Czy to z tego powodu, że Pan kiedyś też będzie rozliczany ze swoich decyzji?
- Nie ja jestem od oceny, tylko organy ścigania. Jeżeli ktoś popełnia przestępstwo, to odpowiada za to bez względu na to, jakie stanowisko pełni.
Były wiceprezydent Krzysztof Sawicki, jeden z dwóch uznanych za winnych w tym procesie, obecnie pracuje w Wodociągach Białostockich. Czy odpowiada materialnie za swoje decyzje i czy podejmie Pan jakieś decyzje w tej sprawie?
- Jest zatrudniony w spółce miejskiej, a za jej funkcjonowanie odpowiada zarząd. I ja nie mam zwyczaju, a nawet jest to niezgodne z kodeksem spółek handlowych, żeby ingerować w bieżące funkcjonowanie spółki, zatrudnianie pracowników czy sprawdzanie ich kompetencji. To pytanie trzeba by skierować do zarządu Wodociągów Białostockich.
Ale miasto jest współwłaścicielem tej spółki, a sytuacja jest wyjątkowa.
- Każda spółka ma swoje organy statutowe, a miasto jedynie uczestniczy w walnym zgromadzeniu. Natomiast jego kompetencje nie dotyczą zatrudniania i zwalniania poszczególnych pracowników.
To prawda, nie słyszałem o podobnym przypadku wcześniej. Ale trzeba też pamiętać, że w tej sprawie byli oskarżeni także nasi obecni pracownicy, a zostali uniewinnieni. A już wcześniej domagano się pociągnięcia ich do odpowiedzialności. Trzeba pamiętać, że w Polsce prawo mówi, że ten jest skazany, kto jest skazany wyrokiem prawomocnym. Zapadł dopiero wyrok w pierwszej instancji, a więc z punktu widzenia prawa ci dwaj członkowie dawnego zarządu miasta nie zostali jeszcze skazani.
Czyli nie przeszkadza Panu obecność pana Krzysztofa Sawickiego w Wodociągach?
- Nie jestem jego przełożonym.
Jaka nauka płynie z tego procesu dla władz miasta? Czy teraz będziecie obciążać karnymi odsetkami firmy, które nieterminowo wywiązują się z umów? Bo właśnie takie zaniechanie zaprowadziło urzędników na ławę oskarżonych.
- Jeżeli jakaś spółka, wykonująca miejską inwestycję, nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, to oczywiście robimy to zgodnie z umową, czego przykładem może być obciążenie karami w wysokości 300 000 zł jednego z wykonawców, który w ubiegłym roku z opóźnieniem zrealizował boiska przy kilku szkołach.
W sprawie oczyszczalni przede wszystkim należało wyegzekwować kwotę, która została zapłacona za technologię. Takie roszczenia były dochodzone i część tych pieniędzy od syndyka została odzyskana. Nałożenie dodatkowych kar, jeżeli nawet było możliwe, niewiele by dało. W sytuacji, gdy nawet główna kwota nie została odzyskana w całości, dodatkowe kary też nie byłyby odzyskane z uwagi na upadłość i niewypłacalność spółki. Więc moim zdaniem, domaganie się tych kar byłoby zabiegiem czysto formalnym, a materialnie nic by nie zmieniło.
Czy teraz miasto ostrożniej wybiera sobie wykonawców miejskich inwestycji?
- Jesteśmy na to cały czas bardzo wyczuleni. Umowy, które podpisujemy z różnymi firmami, są wielokrotnie analizowane, ale to nie zniweluje zupełnie ryzyka, bo ono jest wpisane w działalność gospodarczą i nie ma stuprocentowej możliwości zabezpieczenia się przed nim.
Kto nie ryzykuje, ten nie ma?
- W tym roku realizujemy inwestycje na około pięćset milionów złotych. I wszystkie podmioty gospodarcze, które w tym uczestniczą, narażone są na ryzyko. Ono powinno być wkalkulowane również w działalność władz samorządowych.
Ale uważam, że jeśli zdarzy się coś złego, to tylko wina umyślna powinna być karana.
Dziękuję za rozmowę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?