Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prezydent Seweryn Nowakowski. Pies pogryzł woźnego

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Psi numerek - dowód rejestracji z 1914 roku. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego
Psi numerek - dowód rejestracji z 1914 roku. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego
Prezydent Białegostoku Seweryn Nowakowski miał dorodnego wilczura, z którym często przychodził do pracy. No i zdarzyło się, że prezydencki pupil pogryzł woźnego. Rwetes się zrobił wielki, że pies ma wściekliznę.

Niezapomniany Jan Kaczmarek z kabaretu Elita śpiewał w latach 70. "Do serca przytul psa, weź na kolana kota" itd. No właśnie. To odwieczny dylemat - pies czy kot? W Białymstoku psia orientacja wyraźnie zwyciężała. O kotach Branickich nie wspomina się wcale. Za to o psach co niemiara. Miał hetman psów bez liku. Te, które służyły do polowań trzymano w psiarniach. Specjalizacja wśród nich była precyzyjna. Wyżłów, zwanych też legawcami używano do polowań na ptactwo.

Ogary bądź gończe najlepsze były do tropienia zwierzyny. Gdy ją wyczuły, to głośnym ujadaniem (graniem) informowały uczestników polowania, że ewentualne trofea już się szykują. Charty były specjalistami od zajęcy. Poczciwe kundle, czyli mieszańce trzymane były na grubego zwierza.

Branicki przez całe życie psy kupował, wymieniał, czasem obdarowywał nimi tych, na których mu zależało. Były też w Białymstoku psy reprezentacyjne. Te przywileje miały brytany i dogi zwane psami duńskimi. Bodaj najsławniejszym z nich był Hektor. Musiał być to piękny pies, skoro do Białegostoku specjalnie przywożono psie piękności płci odmiennej. Wiadomo, że do Hektora doprowadzono "sobakę duńską" pułkownika Andrzeja Węgierskiego.

Branicki za te psie usługi żądał zapłaty w postaci jednego szczeniaka z każdego miotu. Hektor po zakończeniu żywota doczekał się nawet specjalnego nagrobka. No i była też na hetmańskim dworze cała gromadka kanapowców, piesków pokojowych. Ich głównym azylem była garderoba Izabeli Branickiej. I tu również prowadzona była prokreacyjna hetmańska gospodarka. Można więc przypuszczać, że po dziś dzień, może nawet w samym Białymstoku - tu szczególnie myślę o kundlach na grubego zwierza - wśród miejscowych mieszańców snują się jeszcze geny sfory Branickich.

Zagrożeniem dla tego historycznego DNA były lata międzywojenne. Watahy wałęsających się po mieście psów stanowiły doskonałe środowisko do rozpowszechniania się wścieklizny. Władze sanitarne, alarmowane licznymi przypadkami ukąszeń przez zarażone zwierzęta, próbowały je wyłapywać. Ale ze skutecznością tej akcji bywało różnie. Problem wścieklizny był więc stałym elementem miejskiego życia. Nic więc dziwnego, że większość właścicieli czworonogów dała się nabrać na primaaprilisowy dowcip w 1932 roku.

Oto Dziennik Białostocki, w którym wielokrotnie opisywano wypadki z chorymi psami ogłosił, że władze centralne postanowiły w końcu zadziałać zdecydowanie. W tym celu "oddelegowały do Białegostoku specjalną lotną komisję, składającą się z 10 lekarzy - weterynarzy, w tej liczbie 3 kobiety - lekarki". Jak widać parytety już wówczas robiły dobre wrażenie. "Komisja przywiozła ze sobą surowicę, która ubezpiecza ukąszenie wściekłych psów". Zapowiedziano, że komisja będzie urzędowała w magistracie przy Warszawskiej, w pokoju 81 i tam też należy stawić się 1 kwietnia wszystkim posiadaczom psów, które miały być obowiązkowo "na uwięzi". Szczepienie miało być bezpłatne i każdy właściciel otrzymać miał również bezpłatne "gwarantujące zaświadczenie na przeciąg jednego roku".

Tym, którzy nie przybędą do magistratu grożono dotkliwymi karami. No i zaczęło się. Od samego rana w piątek 1 kwietnia w kierunku magistratu podążał tłum. Po kilkunastu minutach korytarze urzędu były zatłoczone i aż na ulicy słychać było ujadanie zdenerwowanych psów. Magistrat przemienił się w psiarnię. Wszyscy przybyli pytali zdezorientowanych urzędników, gdzie te szczepienia, gdzie jest pokój 81. "Personel instytucji też zaskoczony tak wielką ilością interesantów od samego rana nie zorientował się o co chodzi i nie potrafił udzielić informacji".

Dantejskie sceny odbywały się w wydziale zdrowia i weterynarii, gdzie dochodziło do awantur. Na wysokości zadania stanął magistracki woźny, który widząc co się dzieje już w drzwiach urzędu informował ciągle nadchodzących mieszkańców, że to wszystko jest jedynie żartem. Ale nikomu nie było do śmiechu. Minęło kilka godzin zanim sytuacja została opanowana. A co na to psy? Nic, ot zadowolone były ze spaceru i poszczekały sobie. Natomiast wścieklizna udzieliła się ich właścicielom i urzędnikom. Nie jednemu w złości wyrwało się - a na psa urok, albo wieszając psy na urzędnikach, twierdził, że wszystko schodzi na psy.

Magistracka psia historia miała swój finał w marcu 1936 roku. Ówczesny prezydent Białegostoku Seweryn Nowakowski też był psiarzem. Miał dorodnego wilczura, z którym ku zdziwieniu urzędników i petentów, często przychodził do pracy.

No i zdarzyło się, że prezydencki pupil pogryzł w urzędzie tamtejszego woźnego, niejakiego Leszczyńskiego. Rwetes zrobił się wielki. Urzędnicy zgodnie stwierdzili, że gołym okiem widać wściekliznę u psa. Nowakowskiemu, który bardzo dbał o swój wizerunek dobrego gospodarza, nie pozostało nic innego niż przyłączyć się do zgodnego chóru podwładnych. Ze ściśniętym sercem wezwał policję, która na magistrackim podwórzu wykonała egzekucję. Psią głowę, zgodnie z ówczesnymi metodami diagnostycznymi, wysłano do badania w Warszawie. Niestety niezależnie od ich wyniku Leszczyński i tak musiał przyjąć serię bolesnych zastrzyków.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny