- Zagroził, że jeśli spróbuję wyjechać, to wezwie policję - opowiada nasza Czytelniczka. - Potwornie się przestraszyłam. Stacja jest na obrzeżach miasta, bankomaty - daleko, a naprawa terminala miała trwać kilka godzin.
Z opresji wyratowała ją... dziennikarka „Współczesnej”, która przyjechała z „okupem”.
Ciemno i do banku daleko
Urszula W. mieszka na wsi pod Suwałkami. W piątkowy wieczór, gdy wracała z pracy, zauważyła, że w baku kończy się paliwo. Zatrzymała się więc na najbliższej stacji, która - pech chciał - wypadła na Kamenie. To niewielkie, położone na skraju Suwałk i niezbyt dobrze oświetlone osiedle.
- Nie jeden raz tam tankowałam - opowiada kobieta. - Wiedziałam, że można zapłacić kartą płatniczą i to było najważniejsze, bo w portfelu miałam jakieś drobne.
Zatankowała za 150 zł i poszła do kasy, by uregulować rachunek. Sprzedawca wziął kartę, parę razy próbował uregulować nią należność, ale transakcji nie można było dokonać.
- Zadzwoniłam do swego banku, bo myślałam, że to z jego winy mam kłopoty - opowiada. - Ale okazało się, że winny jest terminal. Zawiesił się.
W takich sprawach najważniejsze jest ludzkie podejście
Leszek Mironiuk
rzecznik prasowy Wojewódzkiego Inspektoratu Inspekcji Handlowej w Białymstoku
Pracownik stacji ustalił, że naprawa potrwa parę godzin. A gdy Urszula W. zaczęła się niecierpliwić, zadzwonił do swego przełożonego. Ten miał nakazać, by pod żadnym pozorem nie oddawać auta klientce.
- Powiedział, żebym poszła do bankomatu i pobrała pieniądze - irytuje się Urszula W. - Ale najbliższy jest ze dwa kilometry od stacji. Poza tym było już ciemno, ulice wyludnione i po prostu bałam się ruszyć z tej stacji.
Nie mogła poprosić o pomoc nikogo z rodziny, bo jest osobą samotną. Zdesperowana, chcąc opisać absurdalną sytuację, zadzwoniła do dziennikarki „Współczesnej”, która - nie zastanawiając się długo - pośpieszyła na ratunek i przywiozła pieniądze.
Życzliwości za grosz
Pracownicy inspektoratu handlowego mówią, że z każdej sytuacji jest wyjście. Potrzeba tylko nieco dobrej woli. Sprzedawca mógł np. poprosić klientkę o oświadczenie i pozwolić jej pojechać do bankomatu po pieniądze. W żadnym przypadku nie miał prawa rekwirować auta, ponieważ to z jego winy nie doszło do transakcji.
Stanisław Buksa, prezes ełckiego „Transbudu”, będącego właścicielem stacji benzynowej, która dla naszej Czytelniczki stała się aresztem, mówi, że po raz pierwszy słyszy o takiej sytuacji. I jest nią zażenowany.
- Nie była to kwota na tyle duża, by utrudniać życie klientce - mówi. - Nie wiem, kto podjął taką decyzję. Być może mój zastępca, ale on jest na tygodniowym wyjeździe. Nie było to profesjonalne działanie i będę je wyjaśniał.
Jednak Urszuli W. to już nie obchodzi. - Jedno jest pewne. Nigdy więcej nie będę tam tankować - mówi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?