Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praca. Zawód: żołnierz

Fot. Wojciech Oksztol
Szereg. Michał Lenart podczas ćwiczeń taktycznych w białostockiej jednostce
Szereg. Michał Lenart podczas ćwiczeń taktycznych w białostockiej jednostce Fot. Wojciech Oksztol
Praca. Choć obowiązkowy pobór zniesiono dwa lata temu, chętnych do wojska nie brakuje. Kuszą pieniądze i przygoda. - Ale wojsko to nadal przede wszystkim służba - mówi kpt. Marcin Samborski.

Różni ludzie do nas trafiają. Zdarzają się i tacy, którym wydaje się, że są jak Rambo. Chcą dostać broń, ruszyć do akcji i strzelać. A tu czeka ich najpierw kilka miesięcy żmudnej teorii, a dopiero potem przygoda. Niektórzy są bardzo rozczarowani - mówi kpt. Marcin Samborski z 18. Białostockiego Pułku Rozpoznawczego. Służy w armii od prawie 10 lat.

Kolejka do munduru

Jeszcze kilka lat temu przed służbą wojskową bronili się prawie wszyscy. Do legendy przeszły już sposoby na oszukiwanie komisji wojskowej, kiedy poborowi udawali niepełnosprawnych czy robili z siebie wariatów. Chodziło o to, żeby dostać jak najniższą kategorie i nie trafić do jednostki. Najpopularniejszą ucieczką przed wojskiem były jednak studia. Młodzi mężczyźni znacznie podwyższali średnią wśród studentów, przy czym na zajęcia chodzili rok, a często tylko do pierwszej sesji.
Wszystko zmieniło się dwa lata temu, kiedy zniesiono w Polsce obowiązkowy pobór do wojska. Gdy nie ma już przymusu służby, okazuje się, że bardzo wielu dobrowolnie chce iść w kamasze. Bo dzisiaj zawód żołnierz to poszukiwana praca.

Szeregowy w białostockiej jednostce zarabia 2500 złotych brutto. Dodatkowo dostaje około 550 złotych na mieszkanie, bezpłatne umundurowanie i ekwipunek. A do tego różne premie i nagrody wynikające ze specyfiki zatrudnienia. Chętnych nie brakuje. Na każde ogłoszenie o naborze do 18. Pułku Rozpoznawczego odpowiada kilkadziesiąt osób. Ci, którzy zdadzą egzaminy, a zabraknie etatów, zapisują się na listy u dowódcy i są gotowi podjąć pracę w każdej chwili.

- Teraz do wojska trafią tylko ci, którzy mają powołanie. Ci, którym się tylko wydaje, że je mają, zwykle odpadają po miesiącu - mówi mjr Sławomir Ratyński, rzecznik białostockiej jednostki.

Wymagania na szeregowego nie są wysokie. Wystarczy odbyta służba zasadnicza, polskie obywatelstwo, nieposzlakowana opinia i skończone gimnazjum. Ale trzeba też zdać egzamin sprawnościowy, przejść testy psychologiczne i przekonać komisję, że chce się służyć w wojsku - tu wymagania są wysokie i pracę dostają tylko najlepsi. Kadrowcy w wojsku przyznają, że mają w czym wybierać.

Polski żołnierz musi być przede wszystkim sprawny fizycznie. To ważne zwłaszcza w jednostkach rozpoznania. Tu stale trzeba podnosić swoją kondycję. Bo na przykład na poligon do Orzysza białostoccy mundurowi idą pieszo. Do pokonania mają około 140 kilometrów. A po drodze muszą jeszcze wykonać powierzone im zadania.

Rekrut musi też dbać o reputację, żołnierz Wojska Polskiego nie może być osobą karaną. Musi pamiętać o płaceniu czynszu, przepisowej jeździe samochodem i nie przesadzić z alkoholem. Za każde przewinienie, nie mówiąc już o przestępstwie, można trafić do dowódcy, a ten może wyrzucić z pracy takiego mundurowego. Na jego etat już czeka kilku następnych.

Żołnierz musi być na pstryknięcie

Praca w wojsku to nie urząd, z którego wychodzi się o określonej godzinie. To służba, często z narażeniem życia.

- Jest wymagająca, bo trzeba stale podnosić swoje kwalifikacje. Należy też brać pod uwagę ryzyko. Jednak w porównaniu do kolegów, którzy pracują w różnych firmach w cywilu, warunki w wojsku są znacznie lepsze - mówi szereg. Michał Lenart, w jednostce od roku.

- Najtrudniejsze w tym zawodzie jest to, że żołnierz musi być na pstryknięcie. Pada rozkaz i trzeba jechać. Bez mrugnięcia okiem zostawić rodzinę i zmienić plany. Nie wszystkim to odpowiada - mówi kpt. Marcin Samborski.

Dzień żołnierza w białostockim 18. Pułku Rozpoznawczym zaczyna się o godzinie 7. Właśnie wtedy musi się stawić w koszarach. Tu czeka go zaprawa poranna, potem dostaje zadania do wykonania. Większość to szkolenia i ćwiczenia: z taktyki, z obsługi broni, ze znajomości uzbrojenia innych armii. I tak do 15.30.

- Kiedyś było inaczej, bo żołnierze mieszkali w koszarach. O szóstej była pobudka, potem mycie, golenie i śniadanie. Całe życie obracało się wokół wojska - mówi plut. Marek Jankowski, w armii od 14 lat.

- Ale i tak często się zdarza, że musimy zostać w jednostce, bo mamy jakieś zadanie do wykonania - dodaje Samborski. - A do tego są jeszcze wyjścia na ćwiczenia czy poligon.

Ostatnim dużym poligonem były październikowe, największe od lat, manewry Anakonda. Brały w nich udział wojska lądowe, marynarka wojenna, siły powietrzne, wojska specjalne, a także sztaby cywilne z czterech województw (oprócz woj. podlaskiego warmińsko-mazurskie, mazowieckie, lubelskie). Operacja zakładała zbrojny atak dwóch fikcyjnych państw - Barii i Mondy, które odcinają Wislandii (pod tą nazwą występuje Polska) dostawy gazu i ropy naftowej.

- Lubimy to, co robimy - przyznaje Samborski. - Nawet po pracy chętnie wybieramy się z kolegami na paintball postrzelać kulkami z farbą.

Na misji najtrudniej w święta

Jednak najważniejszym zadaniem, jakie może stanąć przed żołnierzami, jest wojna. Cała ich praca, choć odbywa się w warunkach pokoju, obraca się wokół obrony przed wrogiem. I na nią muszą być w każdej chwili gotowi, by obronić kraj. Mogą też na wojnę pojechać, czyli trafić na zagraniczną misje.

W odczuciu społecznym misja to opłacalne zajęcie. I rzeczywiście, żołnierz na zagranicznym kontyngencie zarabia kilka razy więcej niż w kraju. Jednak zdaniem samych mundurowych traci się dużo więcej.

- Wyjeżdżając na misję zostawiłem żonę i dwójkę małych dzieci. Musieli sami radzić sobie z problemami. Wiele mnie ominęło z ich życia. Tego nie da się odzyskać - przyznaje Samborski.

Teoretycznie wyjazd na misję, chociaż poparty rozkazem, jest dobrowolny. Żołnierz musi złożyć podanie i podpisać odpowiednie oświadczenia. Siłą nikt go nie zmusi. W praktyce, kiedy za granicę ma wylecieć cały batalion czy kompania, pojedynczemu rekrutowi nie wypada się wyłamać. Jest raczej dumny, że to właśnie jemu zaproponowano wyjazd. To wyróżnienie i honor jechać na misję.

- Gdyby teraz przyszedł rozkaz wyjazdu nie wahałbym się ani chwili - dodaje kpt. Samborski. Przez kilka miesięcy służył w Afganistanie. Pracował w sztabie, ale dobrze pamięta moment kiedy po raz pierwszy poczuł, że jest na wojnie.

- Półtora tygodnia po przyjeździe mieliśmy pierwszy atak na bazę. Kiedy obok zaczęły spadać pociski, nagle poczułem jak realne jest zagrożenie. Na początku nie wiedziałem, co robić, za co się złapać. Ale już po chwili górę wzięło wojskowe wyszkolenie - opowiada.

Bo na misji bywa różnie. Tu niebezpieczeństwo jest wręcz namacalne. Ale na to można się przygotować. Wbrew pozorom większy problem stanowi dla żołnierzy tęsknota za domem i rodziną. Rekruci nie dostaną przecież wolnego na święta.

- To nie to samo co w Polsce. Tam święta mijają bezosobowo. Brakuje tej szczególnej atmosfery. Po prostu podzieliliśmy się z kolegami opłatkiem, złożyliśmy sobie życzenia i każdy wrócił do swoich zajęć - mówi Marek Jankowski, który kilka temu był w Libii.

Teraz to się zmieniło. Przywiązuje się uwagę również do świątecznej oprawy. Dowództwo dba, by na stołach pojawiły się tradycyjne potrawy, była choinka, kolędy. A żołnierze dostają paczki i życzenia od rodziny. I chociaż to twardzi mężczyźni, nie kryją, że te symbole są dla nich ważne w takich dniach.

- Dostaliśmy na któreś święta kartki od dzieci z polskiej szkoły. Były na nich życzenia dla żołnierzy i rysunki. Bardzo nas wzruszyły. Prawie wszyscy powiesili je potem nad łóżkiem - opowiada Samborski.

Najpierw rezerwa, potem zawodowstwo

W sumie armia zawodowa ma liczyć w Polsce 100 tysięcy osób. Jednym z jej elementów ma być białostocka jednostka. Docelowo ma tu służyć nawet 800 żołnierzy. Tylko w ostatnim tygodniu 18. Pułk Rozpoznawczy szukał chętnych na sto wolnych etatów. Kolejnych dwustu rekrutów zamierza powołać w przyszłym roku.

Od lipca trwa też nabór do Narodowych Sił Rezerwowych. W ciągu dwóch lat wojsko chce podpisać kontrakty z 20 tysiącami ochotników.

Rezerwiści na co dzień mają pracować w cywilu. Będą mobilizowani tylko w sytuacjach kryzysowych, na przykład w czasie powodzi. Mogą też zostać powołani na wyjazd na zagraniczną misję. A co roku każdy maksymalnie 30 dni musi spędzić na ćwiczeniach w jednostce. Nie można go zwolnić, ale pracodawca może się domagać zwrotu kosztów, które poniósł, gdy nie było go w pracy.

Teraz wojsko dla tych, który nie mają służby zasadniczej wprowadziło tzw. służbę przygotowawczą. I choć stworzono ją na potrzeby NSR, otwiera też inne możliwości. Osoba, która odbędzie służbę przygotowawczą spełnia formalne warunki, żeby starać się o powołanie do służby zawodowej. A to znaczy, że jeśli wojsko ogłosi nabór do swoich jednostek, kandydat po takim kursie może starać się o przyjęcie na przykład na szeregowego i jego kandydatura będzie rozpatrzona przez dowództwo.

Nabór prowadzą Wojskowe Komendy Uzupełnień. To właśnie tu należy składać dokumenty o przyjęcie i szukać szczegółowych informacji. Szkolenie wojskowe odbywa się w normalnych jednostkach. Trwa od 4 do 6 miesięcy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny