Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Por. Mieczysław Wroczyński. Ostatni powstaniec warszawski z Białegostoku. Wspomnienia "Starego"

Adam Jakuć
Adam Jakuć
W 2017 r. por. Mieczysław Wroczyński zapraszał białostoczan na koncert „Pamiętamy 44. Mój śpiewnik powstańczy” z okazji 73. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego
W 2017 r. por. Mieczysław Wroczyński zapraszał białostoczan na koncert „Pamiętamy 44. Mój śpiewnik powstańczy” z okazji 73. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego Wojciech Wojtkielewicz
Por. Mieczysław Wroczyński ps. "Stary" przetrwał wojnę i komunę, mimo że nieraz groziła mu śmierć. W lipcu br. - po niemal 103 latach pełnego poświęceń i przygód życia - odszedł na wieczną wartę. Był ostatnim białostoczaninem, który uczestniczył w powstaniu warszawskim.

Spis treści

Mieczysław Wroczyński urodził się 11 października 1919 r. w Łowiczu jako najmłodszy z pięciu synów. Polska w tym czasie broniła dopiero co odzyskanej niepodległości - od kilku miesięcy trwała wojna polsko-bolszewicka. Wroczyńscy pochodzili ze starej szlachty polskiej. - Urodziłem się, że tak powiem, w drodze. To znaczy ojciec mój, który wtenczas pracował na kolejach państwowych jako specjalista budowy kolei, był zmilitaryzowany, bo kolej była zmilitaryzowana, i musiał się przemieszczać z miejscowości do miejscowości - wspominał w jednym z wywiadów.

Dom w koszarach

W pierwszych latach życia Mieczysław Wroczyński wielokrotnie zmieniał miejsce zamieszkania. Rodzina wędrowała za ojcem, którego kariera zakończyła się nagle po zaprojektowaniu magistrali węglowej Bydgoszcz-Gdynia. - Po zakończeniu budowy tej kolei i budowy portu ojciec stracił pracę. Równocześnie przyszła bardzo ciężka choroba, tak że w ogóle był niezdolny do pracy. Moimi rodzicami i mną zaopiekował się mój najstarszy brat, który był zawodowym oficerem w 10. pułku ułanów w Białymstoku - relacjonował po latach. I tak w 1932 r. zamieszkał z rodzicami w kwaterze oficerskiej w białostockich koszarach.

Idzie wojna!

Pasją młodego Wroczyńskiego było harcerstwo. Został nawet drużynowym 11. Drużyny Harcerskiej im. Kazimierza Pułaskiego w Białymstoku. Co ciekawe, współpracował nawet z Ryszardem Kaczorowskim, który był wtedy członkiem hufca, a później zasłynął jako ostatni prezydent RP na uchodźstwie.

Wroczyński ukończył gimnazjum i Liceum im. Króla Zygmunta Augusta w Białymstoku. W czerwcu 1939 r., po maturze, został wezwany na komisję poborową do wojska. Trafił do batalionu roboczego, który budował umocnienia wzdłuż zachodniej granicy Rzeczpospolitej. Po sześciu tygodniach wrócił do Białegostoku na odpoczynek.

Tydzień przed wybuchem wojny, 23 sierpnia, został powołany do Podlaskiej Brygady Kawalerii. - Ale przydzielono mnie do obrony przeciwlotniczej Białegostoku - nie krył zaskoczenia. Dowodził wówczas drużyną alarmową. - Białystok był silnie bombardowany, mieliśmy sporo roboty. Ciągle trzeba było jeździć, telefonować, kręcić [syreny alarmowe - przyp. red.] - tak zapamiętał napaść Niemiec na Polskę i pierwsze dni wojny.

Uciekł, bo się znudził

Około 10 września został ewakuowany do Wołkowyska na Grodzieńszczyźnie. Tam przez kilka dni zajmował się wypisywaniem dokumentów w kancelarii żywnościowej. - Nie podobało mi się to bardzo, bo co to za prowadzenie wojny pisząc kwity? - wspominał. - Koszary były stale bombardowane, ciągłe naloty niemieckie były. Karabiny [maszynowe - przyp. red.] trzeszczały ciągle, działka biły, ale niewielkie szkody chyba Niemcy ponosili. Znudziło mi się, więc - prawdę mówiąc - zdezerterowałem stamtąd - wyznał otwarcie już jako emeryt.

Z kilkoma kolegami pojechał pociągiem kilkadziesiąt kilometrów na wschód - do Słonima leżącego między Wołkowyskiem a Baranowiczami. Na miejscu wstąpił do pułku piechoty, z którym pomaszerował bronić Grodna. - Grodno cały czas huczało, terkotało, waliła artyleria. Bronili się nasi w Grodnie. Nam się kazano na wzgórzach okopać - opisywał Wroczyński.

Wraz z żołnierzami osłaniał przeprawę promową przez Niemen. W końcu dostali rozkaz ucieczki na prom. Niestety, sowiecka tankietka otworzyła do nich ogień. Wroczyński wpadł do rzeki wprost pod prom. Obciążony bronią i amunicją mało nie utonął.
- Ale jakoś przewróciłem się na plecy, prom odpłynął, wynurzyłem się i złapałem powietrze - przywoływał dramatyczne chwile.

Przemoczony i zziębnięty, ale żywy, wrócił do żołnierzy. Po wielu perypetiach trafił do szwadronu 110. pułku „Hubala”. Uciekając przed Armią Czerwoną wpadł ze szwadronem - między Narwią a Biebrzą - w pułapkę . Na pożegnanie dowódca szwadronu przemówił: - Chłopcy, robiliście, co mogliście. Chciałem was doprowadzić do Warszawy, która się jeszcze broni. Zwalniam was wszystkich z przysięgi. Każdy niech bierze, co chce. Rozchodzimy się. Będziemy jeszcze ojczyźnie potrzebni.

Dwie okupacje

Wroczyński niepocieszony musiał wrócić na Białostocczyznę. W czasie sowieckiej okupacji sortował drewno w Nadleśnictwie Sokółka w Kopnej Górze. 10 lutego 1940 roku Sowieci aresztowali i wywieźli na Daleki Wschód wszystkich terenowych leśników wraz z rodzinami. Dlatego Wroczyński natychmiast porzucił pracę i uciekł do Białegostoku.

W tym samym roku zaczął studiować germanistykę w białostockim Instytucie Pedagogicznym, dzięki czemu miał zapewnione wyżywienie i pokój w bursie. Naukę porzucił w czerwcu 1941 r., kiedy przyszli Niemcy. Dzięki protekcji swoich braci, leśników, rozpoczął pracę w niemieckim Urzędzie Leśnym w Czarnej Wsi (obecnej Czarnej Białostockiej). - Bardzo chętnie mnie tam przyjęli, ponieważ dość dobrze znałem język niemiecki - i w mowie, i w piśmie. Umiałem pisać na maszynie - tłumaczył.

W tamtym czasie Wroczyński nie należał do AK. Przekazywał jednak akowcom tajne dokumenty, które były przechowywane w Urzędzie Leśnym. Przez pewien czas wynosił też po kryjomu amunicję z niemieckiego magazynu, dopóki przełożeni nie odkryli miejsca przerzutu. Pomógł także ostrzec, a tym samym uratować powstańca śląska, którego Niemcy chcieli aresztować.

Droga do powstania

W nadleśnictwie Wroczyński pracował do połowy lipca 1944 roku, czyli do chwili wycofywania się Niemców pod naporem wojsk sowieckich. Uciekający okupanci zabierali ze sobą polskich pracowników biurowych i leśniczych. - Musiałem jechać i ja, ale dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności udało mi się oraz kilku kolegom uciec z transportu. Po różnych przejściach dobrnęliśmy do Warszawy, gdzie po kilku dniach nawiązaliśmy kontakt z Armią Krajową - napisał we wspomnieniach.

Na początku Powstania Warszawskiego podchorąży Wroczyński nie miał ani broni, ani amunicji. Pomagał budować barykady, rzucał butelkami z benzyną w niemieckie czołgi. - Robi to wrażenie, bo jak masa żelastwa się na człowieka toczy, to muszę powiedzieć, trochę się pod kolanami słabo robi. Nie wierzę w bohaterstwo, chyba że ktoś jest szajbnięty i nie wie, czym to grozi - mówił z rozbrajającą szczerością.

Plutonowy Wroczyński od łączności

W pierwszych dniach powstania formalnie nie należał do żadnego oddziału, więc nie dostawał wyżywienia. W końcu znalazł punkt werbunkowy przy ul. Twardej w Warszawie i wraz z kolegą zgłosił się na ochotnika. Jako że miał ukończony specjalistyczny kurs, został przydzielony do kompanii łączności w Zgrupowaniu „Chrobry II”. - Zaczęliśmy zbierać sprzęt, jaki się nam dało: kable, nie-kable, aparaty (...) telefoniczne, różne. Prawie po całej Warszawie myszkowaliśmy - opowiadał.

25-letni podchorąży początkowo był rozczarowany, że nie walczy z bronią w ręku. - Chorąży dyktuje mi treść raportu, ja pracowicie uderzam w klawisze maszyny do pisania i tak obaj walczymy za Ojczyznę. Czuję jakiś niedosyt, ale pocieszam się, że wojna to wielki i skomplikowany mechanizm, a maszyna do pisania to też swego rodzaju broń, jeśli oczywiście pisze na niej żołnierz bojowe raporty - zanotował we wspomnieniach.

Mimo tych słów, wiele razy musiał narażać życie dla Ojczyzny. W czasie walk ulicznych czy nalotów bombowych wysyłany był w teren z misją zbudowania lub naprawienia linii telefonicznych. Awansował na dowódcę plutonu łączności w oddziale „Lech Żelazny”. Dostał pseudonim „Stary”.

Wrócę, nie wrócę

Czasem był wyznaczany do pełnienia warty na posterunkach. Brał także udział w zbieraniu ładunków zrzucanych przez samoloty alianckie. W czasie jednej z takich nocnych akcji poślizgnął się na mokrym, blaszanym dachu budynku, ale szczęśliwie zatrzymał się na jakimś wystającym murku. Upadek z ostatniego piętra skończyłby się niechybnie śmiercią. - Przerażające. W ogóle się wysokości bałem kiedyś, a później, po Powstaniu, to już przestałem się bać - podkreślał.

Pod koniec Powstania Warszawskiego zapadł na żółtaczkę. Ledwo trzymał się na nogach. Nie miał zwolnienia ze służby. Dostał jakiś zastrzyk od lekarza, który mu powiedział bez ogródek: - Co tobie za różnica, czy umrzesz z żółtaczki, czy dostaniesz w czapę .

Koledzy leczyli Wroczyńskiego wódką i kiszonymi ogórkami. Liczył się wówczas z najgorszym: - Jakaś to dziwna żółtaczka była, może ze strachu, kto to wie. Z nerwów może, w ciągłym napięciu człowiek żył. Ile razy wychodziłem, myślałem: „Wrócę, nie wrócę”.

Kara śmierci

Powstanie upadło 2 października. Po kapitulacji Wroczyński wraz z innymi powstańcami przebywał w kolejnych obozach jeńców wojennych w Niemczech.

Pod koniec maja 1945 r. powrócił do Polski. Nie przyznał się, że walczył w powstaniu. Ożenił się z córką aptekarza z Czarnej Wsi- Stacja, Haliną Radziszewską, rodowitą tykocinianką. W sierpniu zatrudnił się w nadleśnictwie Krzyżatka niedaleko Jeleniej Góry.

Niespodziewanie w 1948 r. został aresztowany. Milicja przewiozła go do Białegostoku. UB oskarżył go o nielegalne posiadanie broni, a dokładnie - jednego granatu i przynależność do nielegalnej organizacji wojskowej. Groziła mu kara śmierci.

Po dwóch miesiącach przesłuchań wyszedł jednak na wolność. W zamian musiał podpisać zobowiązanie, że nikomu nie ujawni szczegółów śledztwa i powiadomi organy bezpieczeństwa, jeśli ktoś z organizacji wojskowej się z nim skontaktuje. Nie powiadomił...

W PRL-u ukończył studia na Wydziale Budowy Maszyn Politechniki Gdańskiej. Do emerytury ( 1981 r.) pracował w Lasach Państwowych jako specjalista od mechanizacji. Władza ludowa zaproponowała mu nawet lukratywny kontrakt w Rosji. Ale grzecznie odmówił: - Panie szefie, tam, do Rosji, to zajechać może nie jest tak trudno, ale wyjechać to jest bardzo trudno. Nie reflektuję.

Wymagający, ale opiekuńczy

W 1965 r. na stałe osiadł z rodziną w Białymstoku. W wolnym czasie lubił majsterkować przy autach i motocyklach. Z marzeń o zostaniu zawodowym żołnierzem pozostało mu zainteresowanie bronią, której rodzaje świetnie rozróżniał.

Tuż po wojnie trochę działał w harcerstwie, ale odszedł zrażony komunistyczną propagandą. Z żoną wychował dwie córki. - Był wymagającym ojcem, ale bardzo opiekuńczym. Nie był wylewny, ale za to towarzyski. Zjednywał sobie ludzi życzliwością. Opowiadał mi o prawdziwej historii Polski, zabierał mnie na ogniska harcerskie... - wspomina najstarsza córka Ewa Wroczyńska.

Zapomniany powstaniec

Do 2016 r. władze Białegostoku nie zapraszały Mieczysława Wroczyńskiego na obchody kolejnych rocznic Powstania Warszawskiego. Tłumaczyły się niewiedzą, że mieszka on w stolicy Podlasia.

Z kolei w 2021 roku bohaterski powstaniec, ostatni w Białymstoku, skarżył się na bezimienne zaproszenia otrzymane od prezydenta miasta: - Miałem 20 lat, kiedy wystawiałem głowę za Polskę. Teraz urząd miejski nie potrafi zaprosić mnie imiennie na uroczystości - żalił się.

W swoje setne urodziny tryskał humorem: - Z pamięcią moją bywa różnie, o jednych zdarzeniach zapominam, by przypomnieć sobie o innych. Ale staram się nie opowiadać o tych dramatycznych sprawach. Zwykle wybieram bardziej pogodne sytuacje, by nie stwarzać obrazu tego piekła, jakie tam panowało.

A pamięć miał fenomenalną, bo swoje długie życie potrafił odtwarzać z fotograficzną dokładnością.
Uważał, że dożył sędziwego wieku dzięki pogodzie ducha i umiejętności życia w zgodzie z drugim człowiekiem. Por. Mieczysław Wroczyński zmarł 12 lipca 2022 r. w Białymstoku.

*** W tekście wykorzystano wypowiedzi por. Wroczyńskiego z Archiwum Historii Mówionej - www.1944.pl, ze strony internetowej Nadleśnictwa Śnieżka - www.sniezka.wroclaw.lasy.gov.pl oraz ze „Wspomnień powstańca warszawskiego” (2006).

Czytaj również:

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny