Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Popiełuszko mówił do nas i za nas

Z Jerzym Szóstkiem rozmawia Alicja Zielińska
Ksiądz Jerzy mówił to, co myśleliśmy. Mówił za nas i w naszym imieniu. To jego słynne "Zło dobrem zwyciężaj...”.
Ksiądz Jerzy mówił to, co myśleliśmy. Mówił za nas i w naszym imieniu. To jego słynne "Zło dobrem zwyciężaj...”.
Te msze dawały ludziom siłę. Przychodzili przygnębieni trudami kolejek w sklepach, przybici beznadziejną rzeczywistością, zmaltretowani politycznie.

Kurier Poranny: Mijają 24 lata od śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Pan go znał, czym są dla Pana te kolejne rocznice?

Jerzy Szóstko: Za każdym razem, mimo upływu lat, jest to zawsze ból w sercu, że ksiądz Jerzy zginął w tak okrutny sposób. Co roku jeżdżę na uroczystości do Warszawy, modlę się na jego grobie. I wierzę, że wkrótce zostanie wyniesiony na ołtarze. Bo on zginął męczeńsko, oddał życie za wiarę.

Wkrótce na ekrany kin wejdzie film o Jerzym Popiełuszce. Z Panem też spotkał się reżyser Rafał Wieczyński. Rozmawialiście o księdzu Jerzym?

- Tak. Przekazałem mu taśmę z nagraniem mszy, odprawionej podczas strajku w Hucie Warszawa w sierpniu 1980 roku. Kręciłem amatorską kamerą, z ukrycia. Nie wiem, jak Rafał Wieczyński to wykorzysta, ale mam nadzieję, że w jego filmie będzie oddana atmosfera, jaka wówczas panowała w hucie.

To wtedy wszystko się zaczęło.

- Właśnie. To był ten wielki przełom, jak potem mówił ksiądz Jerzy. Opowiadał nam, że szedł do huty z wielką tremą, bo uchodziła za twierdzę komunistyczną. A i sytuacja była niecodzienna. Martwił się, jak go przyjmiemy, czy będzie, gdzie odprawić nabożeństwo, kto będzie śpiewał. A tu szpaler ludzi, uśmiechniętych i zapłakanych jednocześnie. Matki, żony z dziećmi. Jakieś osiem tysięcy osób. Wypełniali wszystkie ulice wokół. Rozległy się oklaski. "Myślałem, że ktoś ważny idzie za mną" - śmiał się później. A to wszystko było na powitanie pierwszego w historii księdza, przekraczającego bramy huty. A jak zaintonowano pieśń "Boże, coś Polskę", to zagrzmiało. To nie był śpiew, to był okrzyk z głębi serca. Coś niesamowitego.

Tłumy ludzi uczestniczyły też później w Mszach za Ojczyznę, które odprawiał co miesiąc ksiądz Jerzy w kościele św. Stanisława Kostki. Artyści, profesorowie, śmietanka warszawska i on, skromny kapłan z Podlasia. Porwał za sobą wszystkich.

- Bo te msze dawały ludziom siłę. Przychodzili przygnębieni trudami kolejek w sklepach, przybici beznadziejną rzeczywistością, zmaltretowani politycznie, i ładowali akumulatory. Ksiądz Jerzy mówił to, co myśleliśmy. Mówił za nas i w naszym imieniu. To jego słynne "Zło dobrem zwyciężaj...". Przywoływał słowa prymasa Wyszyńskiego, Jana Pawła II. Nikogo nie atakował. Mówił o tym, czym ludzie żyli na co dzień, o ich troskach. Podtrzymywał na duchu. Spotykaliśmy się w podziemiach kościoła. I czuliśmy się jak jedna rodzina. Bo on wszystkich traktował z wielkim szacunkiem, z każdym umiał znaleźć wspólny język, czy to była sprzątaczka z huty, czy inżynier z FSO. Kto raz tam przyszedł, przychodził już stale. I wbrew temu, co zarzucała mu władza, ksiądz Jerzy cały czas uspokajał, wyciszał, bo gorących głów wśród nas nie brakowało, wystarczyło rzucić hasło. On studził nasz zapał, mówił, że nie tędy droga. Trzeba iść uczciwie i pokojowo walczyć.

Był Pan w straży, która pilnowała księdza Popiełuszkę.

- Przez dwa lata. 13 grudnia 1982 roku, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, do mieszkania księdza Jerzego wrzucono w nocy cegłę z detonatorem. Na szczęście, on spał w innym pokoju i nic mu się nie stało. Ale na drugi dzień proboszcz Teofil Bogucki powiedział: "Siatki na okna i opieka nad księdzem". Od tamtej pory robotnicy z Huty Warszawa, FSO, Ursusa pełnili dyżury.

I tak wypadło, że ostatni dyżur ja miałem. Był piątek. Ksiądz Jerzy z rana pojechał do Bydgoszczy. Miał tam odprawić mszę św. Zapowiedział, że wróci o północy. Przed 22 przyszedłem ze swoim psem Bertem, jak zwykle na plebanię. Postanowiłem zaczekać na niego, zacząłem czytać gazety. Jakiś samochód na długich światłach parę razy przejechał z piskiem opon. To hamował, to ruszał. Wyszedłem na podwórze, minęła północ, ksiądz nie wraca. "Niedobrze", pomyślałem. I Bert dziwnie się zachowywał. Ni to skomlał, ni to szczekał, w mieszkaniu wsparł się łapami o parapet i wpatrywał się w okno. Zwierzę wyczuwa niebezpieczeństwo.

Czy już wtedy, 19 października, ks. Jerzy nie żył, jak przekazano? Teraz pojawiły się opinie, że sześć dni przed śmiercią miał być więziony w sowieckiej bazie wojskowej pod Kazuniem. Zmarłby więc 25 października.

- W czasie pogrzebu nie podano daty zgonu. Przyjaciele księdza Jerzego i proboszcz Bogucki od samego początku byli przekonani, że ksiądz Popiełuszko nie zginął 19 października, tylko później. Że na pewno bezpieka go torturowała przed śmiercią. Chcieli z niego wyciągnąć informacje o strukturach Solidarności i zmusić, żeby został tajnym współpracownikiem.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny