Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polscy zesłańcy na Sybir wyjechali do Ugandy

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Osiedle Koja, 1944 rok. Ze zbiorów IPiMS w Londynie
Osiedle Koja, 1944 rok. Ze zbiorów IPiMS w Londynie
Poczynając od 12 listopada 1942 roku przybyło do Koji około 2750 Polaków, głównie dzieci i kobiet. Ponad połowa pochodziła z terenów północno-wschodnich. Część została tam na zawsze. 4 listopada tego roku odbyła się uroczystość odtworzenia polskiego cmentarza.

Jest to opowieść z lat 1942-1948. Dzieci polskie, które przeżyły gehennę syberyjską i wydostały się z ZSRR, należało przede wszystkim odżywić, zapewnić im opiekę zdrowotną, bezpieczeństwo i warunki do nauki. Starsi wiekiem trafili do szkół kadetów, ochotniczek i junaków na Środkowym Wschodzie (według terminologii brytyjskiej, zaś według polskiej były to tereny Bliskiego Wschodu, głównie Palestyny).

Młodsi pojechali znacznie dalej od frontu i wojny, bo do Nowej Zelandii, Indii, Meksyku i do kilku miejsc w Afryce. Trzy największe osiedla afrykańskie zlokalizowano na terenie obecnej Ugandy, w Tengerze i Masindzie oraz nad jeziorem Wiktorii koło wsi Koja (czytaj: Kodża).

Tam znalazła się między innymi Karolina Mariampolska (Kaczorowska) oraz bracia z rejonu Świsłoczy (do wojny w woj. białostockim) Artur i Ryszard Woźniakowscy, wywiezieni przez NKWD 10 lutego 1941 roku.

W 70. rocznicę utworzenia tego polskiego osiedla poleciałem i ja do Ugandy, by na sesji naukowej przedstawić materiały archiwalne zachowane w londyńskim Instytucie Polskim i Muzeum gen. Władysława Sikorskiego, a także zebrać nowe relacje.

Uganda

Przez kraj ten przebiega równik, ale ze względu na znaczne wywyższenie terenu upały są tam mniej dokuczliwe. Największym zagrożeniem zdają się być komary roznoszące zarazki malarii i na tę groźną chorobę zapadła większość wspomnianych dzieci polskich. Należało wystrzegać się węży, krokodyli (za ich przyczyną zginął jeden chłopiec), picia nieprzygotowanej wody.

W latach wojny bano się w osiedlu również wizyt listonosza, bo wśród oczekiwanych listów od najbliższych trafiały się oficjalne zawiadomienia o śmierci żołnierskiej ojca lub brata. Obecnie w Ugandzie cieszy brak walk plemiennych, zaś martwi bieda, bo średni roczny dochód w przeliczeniu na głowę mieszkańca to zaledwie 200 USD, średnia życia mężczyzn wynosi 43 lata (kobiet 46 lat), co trzeci mieszkaniec w wieku powyżej 16 lat jest analfabetą. Niestety, kraj ten przoduje w Afryce pod względem liczby chorych na AIDS.

W tej sytuacji zadziwia radość dominująca na twarzach mieszkańców, również ich życzliwość do bardzo tu nielicznych białych, uważanych in gremio za biznesmenów. Po Anglikach (Uganda uzyskała wolność w 1962 roku) pozostał ruch lewostronny, a misjonarze sprawili, że 40 proc. ludności uważa się za katolików. Byliśmy gośćmi jednej z misji w Namugondo, w pobliżu Kampali, stolicy kraju. Przewodzi tam ks. salezjanin Ryszard Jóźwiak. Około 200 chłopców ma utrzymanie i zapewnioną możliwość pobierania nauk. Jest więc szansa, że zdobędą zawód i unikną nędzy.

Osiedle

Poczynając od 12 listopada 1942 roku przybyło do Koji około 2750 Polaków, głównie dzieci i matek. Ponad połowa pochodziła z województw północno-wschodnich II RP, aż 70 proc. zaliczono do rodzin rolniczych. Woźniakowscy mogli czuć się wyróżnieni, bo ich mama była nauczycielką, mieszkali więc samodzielnie w domku drewnianym z wygodami.

Osiedle miało piekarnię, duży zbiornik na wodę, magazyny żywnościowe. Od połowy 1945 roku osiągnięto samowystarczalność w zakresie jarzyn. Nasi rodacy uruchomili kilka rodzajów warsztatów, podjęli się nawet produkcji skrzypiec na potrzeby tworzonej orkiestry, ale akurat ten zamysł spalił na panewce.

Sukcesem zakończyły się inne liczne inicjatywy, w tym produkcja wina z rodzynek. Szybko rozwinęła się działalność Spółdzielni "W jedności siła", która dorobiła się m.in. własnej masarni (bogaty asortyment wyrobów), fermy kurzej, obory wydojowej. Podziw budziła aktywność kulturalno-oświatowa: imprezy, pogadanki i odczyty, kursy, zespoły chóralne i taneczne. Spragnieni nowinek oblegali radioodbiornik, przybywało książek, czasopism, płyt do patefonu.

Płacz towarzyszył komunikatom o śmierci gen. Władysława Sikorskiego, narastał żal wraz z nasilaniem się tragedii powstańczej Warszawy. Zrobiono nawet zbiórkę na odbudowę stolicy z ruin, a wpłaty na ten cel dokonała i trupa tancerzy murzyńskich. Nakazem patriotycznym była nauka młodych, powstały trzy szkoły powszechne i gimnazjum, choć na początku zamiast ławek ustawiono łóżka, pierwszy stół zrobiono z okiennicy, wzajemnie pożyczano sobie ołówki. Nic to, powtarzano z przekonaniem, że nauka to potęgi klucz, a wolna Polska będzie potrzebowała młodych kadr. Wspaniałym prezentem okazali się instruktorzy harcerscy.

Ducha krzepili i księża, zbudowano kościół "w stylu wschodnim", pięknie prezentował się obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej. Panowie Artur i Ryszard mogą godzinami opowiadać o osiedlu, swoich pasjach i zabawach. Niestety i oni chorowali, bo szacowano, że 35 proc. młodzieży to były dzieci zdecydowanie słabe.

Cmentarz

W Koji rocznie umierało kilkanaście osób, ale rodziło się więcej niemowlaków, także o wyraźnie ciemnej skórze. Koniecznością stał się cmentarz, który ogrodzono i na nim postawiono duży krzyż betonowy z napisem "Zmarli Polacy w drodze do Ojczyzny". Liczba grobów doszła niemal do stu. W 1948 roku zaczęły się wyjazdy, cmentarz pozostał. Kilka lat później między groby wjechał spychacz, potem chaszcze pokryły cały ten teren.
Na szczęście zupełnie niedawno dotarli tu studenci z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, zainteresował się zdewastowaną nekropolią ks. Ryszard, napłynęły środki finansowe z Warszawy.

4 listopada bieżącego roku na stoku schodzącym do jeziora Wiktoria odbyła się wielce sympatyczna uroczystość. Przybyła reprezentacja byłych dzieci, obecnie obywateli RP, Australii i Kanady. Dotarli ministrowie Jan Ciechanowski i Andrzej Kunert, polski ambasador Marek Żółkowski (dobrze zaznajomiony w Podlasiem), kardynał z Ugandy, inni oficjele, tłum mieszkańców. Wszystkich połączyła radość płynąca z faktu odtworzenia cmentarza polskiego w Koji. Orkiestra chłopców z misji ks. Jóźwiaka zagrała "Mazurka Dąbrowskiego".

Odprawiono mszę polową z biciem w bębny, śpiewami i pląsami. Były liczne atrakcje, poczęstunek, a słońce grzało jak to w Afryce, wiatr ze wzgórza (polscy chłopcy z lat 40. nazwali je "żyletą") wiał smętnie. Zadzwoniłem do pani Karoliny Kaczorowskiej. Trochę bałem się tej rozmowy, bo minął zaledwie dzień od powtórnego pogrzebu Prezydenta. Najpierw usłyszałem wyrzut, że nie byłem na ceremonii w warszawskiej Świątyni Opatrzności Bożej, a gdy wytłumaczyłem powód, padło pytanie przesączone zdziwieniem: - To pan jest w mojej Koji? Zapewniłem panią prezydentową, że zmówię paciorek przy grobie znanego jej dobrze harcerza.

Niech Im wszystkim będzie lekką czerwona (taki ma kolor) ziemia ugandyjska. Wierzę, że ten cmentarz będzie trwał i trwał. A ks. Roman Jóźwiak ma kolejny plan - trzeba zebrać pieniądze, zbudować nową szkołę we wsi Koja. Będzie ona nosić imię Dzieci Polskich, a jej wdzięczni czarnoskórzy uczniowie zadbają o odnowiony cmentarz. Wierzę w ten scenariusz, bo w dalekim afrykańskim kraju są przyjaciele Polski, jest nawet profesor badający losy naszych dzieci.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny