Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policja dopiero po pięciu dniach przyznała, że w noc zaginięcia Mateusz był na komisariacie

Alicja Zielińska
Przyjaciele ze studiów cały czas mieli nadzieję, że Mateusz odnajdzie się żywy i do nich wróci. Od lewej: Agnieszka Maciejewska, Joanna Ogar i Andrzej Walczuk.
Przyjaciele ze studiów cały czas mieli nadzieję, że Mateusz odnajdzie się żywy i do nich wróci. Od lewej: Agnieszka Maciejewska, Joanna Ogar i Andrzej Walczuk. Fot. Wojciech Oksztol
Sprawą 22-letniego Mateusza Olszewskiego zajmują się dwie białostockie prokuratury. Jedna sprawdza, jak doszło do śmierci zaginionego studenta. Druga oceni działania policji podczas jego poszukiwań.

Mateusza Olszewskiego szukali wszyscy. Wszędzie. Policja dopiero po pięciu dniach przyznała się, że tej nocy, gdy zaginął, przebywał na komisariacie przy Upalnej.

Kiedy stamtąd wyszedł, ślad po nim zaginął.

Mateusz miał 22 lata, pochodził z Jedwabnego. Studiował w Białymstoku. Zaginął w niedzielę, 14 lutego. Odnaleziono go po trzech tygodniach.

Martwego. Rodzice twierdzą, że jako ostatni ich syna widzieli białostoccy policjanci. I obwiniają funkcjonariuszy o śmierć syna.

- Ból, tragedia nie do opisania - Grażyna Olszewska mówi przygaszonym głosem. - Od miesiąca nie wiemy, na jakim świecie żyjemy. Mąż godzinami wpatruje się w zdjęcia Mateusza. Ja nie potrafię sobie znaleźć miejsca.

Pani Grażyna opowiada, że tej niedzieli, 14 lutego zadzwoniła do syna. Było tuż przed dziesiątą rano. Mateusz wcześniej telefonował do córki. Dziwnie rozmawiał. Najpierw prosił, by po niego przyjechała. Potem, że nie trzeba.

- To mnie zaniepokoiło. Postanowiłam się dowiedzieć, o co chodzi, czy coś się stało. Przecież on często przyjeżdżał do domu. Zanim odebrał telefon, minęła chwila. Zapytałam: Synku, gdzie jesteś? Odpowiedział cichym głosem, że w Białymstoku. W akademiku? Aha, przytaknął. Ale czy na pewno? Hm, powiedział, ale już niewyraźnie. Pomyślałam, pewnie wrócił z nocnej imprezy, jest śpiący, zadzwonię później. I sama się rozłączyłam.

To był ostatni raz, jak go słyszałam, ostatni mój kontakt z synem. A po trzech tygodniach oglądałam martwego, w prosektorium. Dotykałam, kawałek po kawałku. Chciałam tego. Musiałam się przekonać, że to on. Teraz musimy walczyć o prawdę, jak doszło do tego, że nasz syn zginął. Musimy to zrobić dla Mateusza.

Poszli na dyskotekę

Akademik Uniwersytetu w Białymstoku przy ul. Żeromskiego. To tutaj mieszkał w dwuosobowym pokoju z Andrzejem Walczukiem. Razem studiowali ochronę środowiska. Byli na trzecim roku.

- Dopóki leżały rzeczy Mateusza, nie docierało to do mnie. Teraz jest strasznie pusto. I bardzo mi ciężko - Andrzej spogląda na tapczan, na którym spał Mateusz.

Wspomina po raz kolejny tamtą feralną sobotę, 13 lutego.

- Były ostatki, koniec karnawału, postanowiliśmy się zabawić. Grupką w pięć osób pojechaliśmy do Famy, na dyskotekę. Wypiliśmy. No pewnie, jak wszyscy. Potem się rozdzieliliśmy. Ja wyszedłem z klubu około drugiej. Mateusz jeszcze został. Wracał z Joanną Ogar, koleżanką z akademika. Pieszo, często tak szliśmy z Famy.
Kiedy znajdowali się przy Bema, Mateusz wpadł na pomysł, by iść na skróty, przez teren Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, że tak niby szybciej dojdzie się na Żeromskiego. Po alkoholu różne rzeczy przychodzą do głowy.

Joanna nie chciała. On się uparł. Przeskoczył przez ogrodzenie. Został zatrzymany przez patrol, wezwano policję i przewieziono go na komisariat przy ul. Upalnej.

Ale o tym studenci i rodzice Mateusza dowiedzą się dopiero w piątek. Po pięciu dniach.

Sami rozpoczęli poszukiwania

Kiedy Mateusz nie przyszedł do pokoju i nie odbierał telefonu, jego koledzy zaniepokoili się. Pierwsza myśl, może zanocował gdzieś u znajomych. Obdzwonili wszędzie, żadnego śladu. Może policja go zgarnęła, pijany łaził po nocy. Zawieźli na Izbę Wytrzeźwień, tak przecież robią.

- Na wytrzeźwiałce nam jednak nie chcieli udzielić takiej informacji - opowiada Andrzej. - Powiedzieli dopiero mamie Mateusza, że nie było go tam. Pojechaliśmy więc sprawdzić na pogotowie. Kiedy usłyszeliśmy, że nikogo takiego nie ma w wykazach, zgłosiliśmy się na komisariat przy Lipowej.

- Był najbliżej - tłumaczy Andrzej. - Nie wiedzieliśmy w ogóle, jak postępować, co robić w takiej sytuacji. Policjant na dyżurce powiedział, że trzeba poczekać, że za wcześnie na poszukiwania. Poradził, żeby pytać przy Słowackiego, bo tam jest wydział kryminalny.

Ale studenci nie czekali.

Objechali szpitale, byli nawet w psychiatrycznym w Choroszczy, gdzie jest oddział leczenia odwykowego dla alkoholików.

Szukali w noclegowniach dla bezdomnych, na dworcach PKP i PKS.
Przyjechał ojciec Mateusza i złożył zawiadomienie o zaginięciu syna.

Na komisariacie nr 3 przy ul. Upalnej, ponieważ podlega mu ul. Żeromskiego, gdzie był zameldowany Mateusz. Policja twierdziła cały czas, że nie miała zgłoszenia o zatrzymaniu studenta.

- Nikt nie myślał o najgorszym - mówi Andrzej. - W poniedziałek, 15 lutego, zorganizowaliśmy wielką akcję. I całą gromadą zaczęliśmy poszukiwania. Ulica Bema, krok po kroku, okolice jednostki wojskowej, wzdłuż Hurtowej. Potem nad Białką, wiadukt, tory. Wszędzie. Przyjechali znajomi, krewni Mateusza z Jedwabnego, z Łomży. Po całych dniach łaziliśmy, w śniegu po pas. Z latarkami, kto miał swoją, kto kupił. Porozklejaliśmy plakaty na przystankach, na słupach.
Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek. Policja milczy, a my szukamy Mateusza. Jak igły w stogu siana. Nawet nie wiedzieliśmy, że zatrzymała go Straż Graniczna. Absolutnie.

Przez przypadek to wyszło, ktoś bodajże wpisał na forum "Porannego", że pogranicznicy przekazali go policjantom - przypomina sobie Andrzej.

Spisali i wypuścili

- Dopiero wtedy usłyszeliśmy, że Mateusz w dniu zaginięcia przebywał na komisariacie przy ul. Upalnej - mówi Wiesław Olszewski. - A my przez ten czas byliśmy na wszystkich komendach. Miejskiej, wojewódzkiej, na komisariatach przy Słowackiego, Upalnej - wylicza.
Policja nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego nie ujawniono tego od razu.
Okazało się, że po zatrzymaniu Mateusza przez patrol Straży Granicznej przy ul. Bema, wezwany radiowóz zabrał go na komisariat. Tu go spisano i wypuszczono. Ponieważ był pijany, miał się stawić następnego dnia.

Na mróz i śnieg

Mateusza martwego odnaleziono po trzech tygodniach. Na podmokłych łąkach między osiedlem Leśna Dolina a ulicą Jana Pawła II. Daleko od ul. Upalnej.

- Skoro go zatrzymali w nocy pijanego, to dlaczego wypuścili? W mróz, śnieg. Sześć kilometrów od akademika - pyta zrozpaczona Grażyna Olszewska. - On był w Białymstoku dwa i pół roku, nie znał miasta, o ulicy Upalnej pewnie w ogóle nie słyszał. Dlaczego nie odwieźli go na Izbę Wytrzeźwień, albo do akademika?

Policja tłumaczy, że nie stwarzał problemów, że nie mają obowiązku nikogo odwozić, że to nie taxi. Jak się do tego mają apele właśnie policji, by zimą nie być obojętnym na bezdomnych i pijanych.

Podinspektor Andrzej Baranowski, rzecznik podlaskiej policji:

- Mateusz Olszewski został dowieziony na komisariat przy ul. Upalnej, w celu wylegitymowania. Sprawdzono jego tożsamość, czy nie jest poszukiwany. W związku z tym, że był pod wpływem alkoholu, zostało mu wystawione wezwanie na następny dzień. Rzecznik tłumaczy, że nie zachodziła potrzeba, by go zatrzymywać. Obowiązuje procedura. Do zatrzymania trzeba określonych przesłanek. Codziennie na ulicy przebywa kilkadziesiąt osób pod wpływem alkoholu.

Dlaczego policja tak późno ujawniła, że Mateusz przebywał na komisariacie?

Podinspektor Andrzej Baranowski wyjaśnia, że student nie znalazł się w systemach informatycznych jako osoba zatrzymana.

- Nie przewieziono go do Izby Wytrzeźwień, nie trafił do szpitala. Pozostaje kwestia do wyjaśnienia, dlaczego dyżurny nie przekazał swemu zmiennikowi, że Mateusz był na komisariacie.

Nie ma zapisu monitoringu

Rodzice Mateusza dopominali się o zapis monitoringu.

- Chcieliśmy zobaczyć, jak wyglądał Mateusz, jak się zachowywał, w jakim był stanie - mówi Wiesław Olszewski. Okazało się to niemożliwe. Zapisu nie ma.
Rzecznik policji tłumaczy, że obraz jest nie do odczytania, bo urządzenie monitorujące jest przestarzałe. Prawdopodobnie nie zmieniono kasety i nagrały się kolejne zdarzenia.

Andrzej Baranowski dodaje, że Mateusz po wyjściu z komisariatu dzwonił do kilku osób.

- Mamy też sygnały, że był widziany następnego dnia w mieście.

- Jedna z koleżanek, która już nie studiuje z nami, opowiadała, że widziała Mateusza, jak jechał ósemką. Ale ona stała na przystanku, widziała go przez szybę - przyznaje Andrzej Walczuk. - Czy to rzeczywiście był Mateusz? Może jej się tylko tak wydawało? Do końca wierzyłem, że Mateusz żyje. Że tylko na chwilę gdzieś zniknął. On nie miał żadnych problemów. No bo jakie? - wzrusza ramionami Andrzej. - Studia, oblany egzamin? Jest poprawka, warunek. Zresztą, na trzecim roku to już z górki leci. Aby do przodu. Z dziewczyną dobrze mu się układało. Z kolegami też.

Nawet jak przyszła wiadomość z policji, że znaleziono ciało, miałem jeszcze nadzieję, że to nie on. Pojechałem wtedy do domu, do Czyżewa. Wróciłem od razu. Zebraliśmy się w pokoju i cóż, milczenie do rana - wzdycha ciężko. Aśka najgorzej to przeżyła.

Grażyna Olszewska: Tej soboty wracałam z mężem od mojej koleżanki. Rozmawialiśmy, że jesteśmy tacy dumni z Mateusza. Jest poza domem, a radzi sobie tak dobrze. Był szczęśliwy, opowiadał nam o studiach, o dziewczynie, z którą chodził. Parę dni wcześniej z mężem byli w galerii. Mateusz kupił już sobie nowe ubrania na wiosnę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny