Pięcioro młodych ludzi przyjechało w sobotę, 30 grudnia, do Nowego Trzciana. W niezamieszkanym domu dziadków dwojga z nich mieli spędzić noc sylwestrową. Nie doczekali sylwestra. W nocy wybuchł pożar.
- Palił się cały dom. Ogień przedostawał się przez okna. To wyglądało tak, jakby palił się proch - mówi Wacław Lewkowicz, którego dom sąsiaduje ze spalonym budynkiem.
To właśnie pan Wacław powiadomił straż pożarną. Ogień i odgłos wybuchów zaniepokoiły jego dzieci.
- Była pierwsza w nocy. Dzieciaki z początku myślały, że to ktoś strzela z petard. A to strzelał w górę palący się azbest - tłumaczy pan Wacław.
Pospieszył na pomoc
Dom Lewkowiczów od palącego się budynku oddziela mały lasek. Ale gdy pan Wacław wybiegł na podwórko, zobaczył płomienie i usłyszał krzyki, był pewien, że nic już nie da się zrobić.
- Słychać było krzyki, a to znaczyło, że nie wszyscy zdążyli uciec z palącego się domu. Wiedziałem, że jeśli ktoś został w środku, to nie ma już dla niego ratunku - podkreśla Wacław Lewkowicz.
W palącym się domu została dziewczyna - wnuczka właściciela. Nie wybiegła ze wszystkimi, bo prawdopodobnie spała w innym pokoju. I to właśnie jej na ratunek pospieszył starszy kolega. Wpadł w płomienie i już stamtąd nie wyszedł. Oboje zginęli.
- Ogień sięgał już na 15 metrów wysokości. W środku była ogromna temperatura, poza tym czad. Przecież dwutlenek węgla zabija natychmiast - mówi Wacław Lewkowicz. - Chłopak nie miał szans. Umarł bohatersko, bo chciał ratować koleżankę. Ale nie ocenił realnego zagrożenia.
Chcieli się ogrzać
Straż przyjechała szybko. W gaszeniu brało udział kilka jednostek. Niestety, na
ratunek ludzi było już za późno. A dom spalił się całkowicie. Wacław Lewkowicz podkreśla, że to wielkie szczęście, że tej feralnej nocy wiatr wiał w stronę lasu. Bo gdyby wiał w przeciwną stronę, straty byłyby jeszcze większe.
- Z tyłu domu stały samochody, jest tam też budynek gospodarczy. Gdyby pożar poszedł w tamtą stronę, ogień strawiłby wszystko - podkreśla pan Wacław.
Jaka była przyczyna pożaru? Nie wiadomo. Przypuszcza się, że zawinił nieszczelny komin. Młodzież bowiem paliła w piecu.
- Z pewnością dom był wyziębiony, bo nikt w nim na stałe nie mieszka. Chcieli się
ogrzać, a skończyło się taką tragedią - załamuje ręce pan Wacław.
Choć od tragicznej nocy minął już tydzień, wokół wciąż unosi się zapach spalenizny. W jednym z kątów domu palą się znicze, stoją kwiaty. To w tym kącie spłonęła wnuczka właścicieli domu. Przykucnięta czekała na pomoc, której nikt nie był w stanie jej udzielić. Zanim nadszedł ogień, temperatura i czad zrobiły swoje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?