Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podsokołda: Anastazja Łukaszewicz - dobra pani leśniczyna

Janka Werpachowska [email protected]. 85 748 95 44
Boże Narodzenie sprzed kilku lat: pani Anastazja i jej brat oraz - na prawach domownika - łania Baśka, uratowana od śmierci.
Boże Narodzenie sprzed kilku lat: pani Anastazja i jej brat oraz - na prawach domownika - łania Baśka, uratowana od śmierci. Archiwum prywatne
Anastazja Łukaszewicz z Podsokołdy przyjmuje pod swój dach nie tylko psy, porzucane w lesie. Trudno dziś zliczyć wszystkie dzikie zwierzęta, które uratowała i wychowała.

Mąż był leśniczym, teść też. Z pięciu synów dwóch pracuje w tym zawodzie. A ja miałam dziadka gajowego - pani Anastazja Łukaszewicz z Podsokołdy tym tłumaczy sobie swoją miłość do zwierząt. Przyjechała ze świeżo poślubionym mężem-leśniczym do teściów mieszkających w Poczopku na początku lat 60. XX wieku. Zamieszkali w leśniczówce u rodziców męża, tam urodził się ich pierwszy syn. Potem przenieśli się do Supraśla, na świat przychodzili kolejni synowie. A kiedy mąż dostał leśniczówkę w Podsokołdzie, przeprowadzili się tu z małymi dziećmi.

- Były i dobre, i złe chwile, jak to u każdego. Bywało nielekko: piątka dzieci, huk roboty przy nich i przy domu. A jeszcze mieliśmy krówkę, króliki, kury. Ale nigdy, kiedy trzeba było pomóc zwierzęciu z lasu, nie odmówiłam.
Pierwsza Baśka i zły nadleśniczy

Pierwszą maleńką łanię przyniósł do Łukaszewiczów nadleśniczy.

- Może wam się uda ją odchować - powiedział. - W lesie sama by zginęła.
Pani Anastazja zajęła się osieroconym cielaczkiem. Mała łania dostała imię Baśka i miała codziennie zagwarantowaną porcję mleka od krowy pani leśniczyny.

- Trzeba było je rozcieńczać przegotowaną wodą, bo byłoby za tłuste. Dobrze trafiłam z proporcjami, bo Baśka rosła jak na drożdżach.

Dzisiaj mówi o niej "pierwsza Baśka". Bo była jeszcze druga - ale o niej opowie za chwilę.
Pierwsza Baśka mieszkała w leśniczówce w Podsokołdzie we wczesnych latach 70.

- Chodziła za mną jak pies. Kiedyś spacerowałam poboczem szosy z dwoma synami. Mieli wtedy po kilka lat. Baśka szła w pobliżu, w pewnej chwili podbiegła i głową odepchnęła chłopców ode mnie. Bo ona uważała, że tylko jej się należy miejsce koło mnie.

Jedno z dzieci upadło. Scenę tę widział przejeżdżający kierowca. Zatrzymał samochód.

- Podbiegł do mnie i już z daleka wołał, żebym się nie bała, że mi pomoże poradzić sobie z tym dzikim zwierzęciem - śmieje się pani Anastazja. - Nie mógł wyjść z podziwu, kiedy przekonał się, że to oswojona łania i że nikomu nie stała się krzywda.

Dorosła łania to duże zwierzę. Leśniczy i jego żona chcieli, aby ich Baśka wróciła do swojego naturalnego środowiska. Wiedzieli, że na nic się zda wypuszczanie jej do lasu sąsiadującego z leśniczówką.

- Mąż załatwił transport i Baśka pojechała daleko, w głąb Puszczy Knyszyńskiej. Wypuściliśmy ją w nieznanym dla niej terenie, gdzie żyły jelenie. Liczyliśmy na to, że tam zostanie. Ale kiedy wróciliśmy do leśniczówki, Baśka już czekała na nas na podwórku.
Nadleśniczy, ten sam, który kiedyś przyniósł im cielaczka na wychowanie, teraz obiecał pomóc w znalezieniu Baśce dobrego miejsca.

- Wracałam któregoś dnia z Białegostoku, chyba od lekarza, i z okna autobusu zobaczyłam, że ktoś wiezie furgonetką zastrzeloną piękną łanię. Przykro mi się zrobiło, szkoda zwierzęcia, tym bardziej że strasznie było poranione, pokrwawione. W domu dzieci mi mówią, że był nadleśniczy i zabrał Baśkę do zoo w Białymstoku. Nawet trochę popłakałam, że nie mogłam się z nią pożegnać, że tak szybko to załatwił.

Dopiero na drugi dzień pani Anastazja dowiedziała się od kogoś, jak było naprawdę. Nadleśniczy wywiózł Baśkę do lasu, gdzie już czekali jego kumple ze sztucerami. Urządzili sobie z oswojonej, ufającej ludziom łani tarczę strzelniczą. I to ona, zmaltretowana, była tym trofeum myśliwskim, wiezionym furgonetką do Białegostoku.

- Pisałam skargi, szukałam sprawiedliwości - jeszcze dzisiaj Anastazja Łukaszewicz ma łzy w oczach, kiedy o tym opowiada. - Ale to były takie czasy, że niektórzy czuli się bezkarni, nic nie można im było zrobić. Ten nadleśniczy żyje do dzisiaj, już nie pracuje. Myślę, że za taką podłość jakaś kara go dosięgnie.
Druga Baśka i głupi turyści

Kolejna łania od urodzenia trafiała na bezmyślnych ludzi. Pierwszy raz miała pecha, kiedy znalazł ją w gnieździe robotnik leśny. Nie pomyślał o tym, że matka oddaliła się tylko na jakiś czas, że zaraz wróci do oseska.

- Przyniósł mi cielaczka ledwie żywego. Bo on wziął zwierzątko do domu, żeby dzieci się pobawiły. Ale kiedy nakarmił łańkę krowim, tłustym mlekiem, maleństwo dostało strasznej biegunki. Odratowałam cielaka.

W leśniczówce zamieszkała druga Baśka. Pani Anastazja miała już wnuki, które podobnie jak dziadkowie zakochane były w rosnącej, rozbrykanej łani.

Kiedy druga Baśka wyrosła z cielęcego wieku, Łukaszewiczowie sami znaleźli dla niej nowy dom: rezerwat pokazowy w Puszczy Białowieskiej. To było wymarzone miejsce dla łani, która zatraciła właściwy dzikim zwierzętom lęk przed człowiekiem.

- Przez kolejne lata razem z mężem odwiedzaliśmy tam naszą Baśkę. Zawsze biegła, kiedy tylko usłyszała mój głos. Zwiedzający nie mogli się nadziwić, że zwierzę tak długo pamięta osobę, która je wychowała.

Któregoś roku pracownik rezerwatu zatrzymał ich przy wejściu: - Nie ma już waszej Baśki - powiedział. - Ktoś podał jej z jedzeniem jakiś ostry przedmiot, który pokaleczył jej wnętrzności.

- Miały pecha nasze Baśki. Obie tak tragicznie skończyły.

Kuba - pies na wołowinę

Pani Anastazja kocha wszystkie zwierzęta - ale ptaki najbardziej. Trudno dziś zliczyć, ile ich uratowała przed śmiercią. A to pisklęta jaskółek z gniazda, które się urwało spod dachu stodoły; a to cały lęg szpaków, które wykluły się gdzieś pomiędzy belką a dachem strychu nad mieszkaniem. I bocian, który do dzisiaj żyje w ptasim azylu w Poczopku, z amputowanym skrzydłem. Ale najchętniej opowiada o dwóch myszołowach, które nie dość, że wychowała, to i przywróciła je naturze.

- Pierwszy był już dorosły, mąż znalazł go w lesie z uszkodzonym skrzydłem. Najpierw wsadziłam go do klatki po królikach, ale było mu tam za ciasno. Więc pożyczyliśmy od znajomych dużą, prawdziwą klatkę dla ptaków. Wykurował skrzydło i poleciał do puszczy.

Więcej zachodu wymagał drugi myszołów, Kuba. Ten trafił do pani Anastazji jako rozczochrana biała kulka bawełny - w niczym nieprzypominająca dumnego drapieżnika.
- Wypadł z gniazda albo został z niego wyrzucony. Wykarmiłam go, nauczyłam latać. Ale za bardzo go rozpieszczałam. Kiedy dorósł, poza surową wołowiną nic nie chciał jeść - śmieje się pani Anastazja.

Kuba odleciał do puszczy w trzecim roku życia - wtedy, kiedy poczuł, że czas założyć rodzinę. Odwiedza swoją zastępczą mamę, siada na płocie, woła ją swoim przenikliwym głosem. Pozwala podejść do siebie, ale już nie wskakuje na wyciągniętą rękę.

- Ostatnio był w Boże Narodzenie. Może teraz przyleci na wiosnę. Chciałabym go jeszcze zobaczyć.

Czytaj e-wydanie »Lokalny portal przedsiębiorców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny