Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podlaski sierpień 1980: O związek Solidarność walczyli robotnicy fabryki Uchwyty

Aneta Boruch
Wydarzenia sprzed 30 lat, które rozegrały się w białostockiej Fabryce Przyrządów i Uchwytów Bison-Bial wspominają Jerzy Zacharczuk (z lewej) i Stanisław Mogielnicki
Wydarzenia sprzed 30 lat, które rozegrały się w białostockiej Fabryce Przyrządów i Uchwytów Bison-Bial wspominają Jerzy Zacharczuk (z lewej) i Stanisław Mogielnicki Fot. Wojciech Oksztol
Ten związek w 1980 roku to my, robotnicy, wywalczyliśmy - mówi Jerzy Zacharczuk, jeden z twórców pierwszej Solidarności w białostockiej fabryce Uchwyty, dziś Bison Bial.

Nie było już ani chleba, ani mięsa, papierosów, czy papieru toaletowego - wspomina Jerzy Zacharczuk wydarzenia z sierpnia 1980 roku. - Dlatego był ten protest. O dostęp do podstawowych rzeczy w zakładzie.

Białostockie Uchwyty zawsze były gniazdem rewolucjonistów. Pod każdym względem. To stąd wychodziły zbiorowe protesty. To tutaj o swoje prawa upominała się parutysięczna masa robotników, którzy w latach świetności pracowali w fabryce.

W 1980 roku Jerzy Zacharczuk miał 46 lat. Był szlifierzem na CeTach, czyli w zakładzie przy ul. Andersa.
Wówczas to nawarstwiły się problemy z paru lat. Robotnicy zorganizowali protest, bo kłopoty z zaopatrzeniem były już tak duże, że nie dało się żyć.

Strajki w Uchwytach rozpoczęły się pod koniec sierpnia. I były dwa. Najpierw chodziło o obalenie ówczesnego dyrektora. Udało się. Ale wtedy jeszcze na temat Solidarności nie było mowy.

Zacharczuk nie brał w tym udziału. W tym czasie był już na celowniku władzy. Podpadł jeszcze w latach 70., bo mówił wprost o tym co się dzieje w kraju. Wtedy też Uchwyty strajkowały.

Pod koniec sierpnia Zacharczuk dostał cynk, że albo go aresztują, albo wezmą do rezerwy. Handlował wtedy troszkę, jak wielu, by dorobić do marnej pensji. Spakował się i pojechał na Węgry. Wrócił dopiero siódmego września.

Weź pan te postulaty

Ósmego września przyszedł do pracy na drugą zmianę. Koledzy zawołali: chodź na zebranie. Myślał, że będzie o produkcji, jak zwykle. Tymczasem okazało się, że kumple czekali na niego w konkretnym zamiarze. Od razu wybrano go na przewodniczącego zebrania. I to jednogłośnie. A załoga postanowiła domagać się podwyżki płacy i obniżenia niektórych norm technicznych.

- Powiedziałem: ogłaszam strajk i na każdym wydziale powstaje grupa ludzi, która spisze postulaty - wspomina Zacharczuk. - A do chwili nieujawnienia postulatów w zakładzie będzie strajk. Działów w fabryce było kilkanaście. Wiadomo, na każdym jeden chce tego, inny tamtego. Całą noc się wałkowało. Jednemu to się podobało, drugiemu coś innego. Ale jakoś uzgodnili i zapisali wszystkie postulaty.
Przyszedł ranek. - Idę do świetlicy, w ręku już kupa papierów. Wchodzę do budynku, a tu leci pan Marczuk do mnie: panie Zacharczuk, na rany Chrystusa, weź pan jeszcze nasze postulaty. Widzę, że sprawa poważna i mówię: jak tak się sprawa przedstawia, bierz pan te postulaty i chodź z nami. I przystąpiliśmy w świetlicy do rozmów. Byli przedstawiciele dyrekcji, wiceminister przemysłu maszynowego. I zaczęliśmy wałkować te sprawy. Uzyskaliśmy niewiele, ale ustalono, że w zakładzie ma powstać komisja zakładowa Solidarność'80.

Strajk się zakończył. Załoga zaczęła produkcję. Postulaty wypisano na tablicy. Przeszły podwyżki, a dyrekcja zapewniła, że postara się o zaopatrzenie w żywność we własnym zakresie, bo w mieście nie można już było dostać niczego.

W następnych dniach do Uchwytów zjechali dziennikarze, towarzysze partyjni z komitetu wojewódzkiego i centralnego PZPR - cała elita. Bo Uchwyty to był wtedy sztandarowy zakład. Cała produkcja szła do Związku Radzieckiego.

- Trzy dni nas wypytywali, przekonywali, żeby nie zakładać żadnego związku - wspomina Zacharczuk. - Dwa dni słuchałem, ale trzeciego już nie wytrzymałem, wkurzyłem się i mówię: panowie, my tu potrzebujemy pracować, a nie dyskutować, bo ta dyskusja nic nie daje. Dziękuję bardzo i do widzenia. Wyszli z zakładu, a my zaczęliśmy tworzyć związek.

- Wcześniej należeliśmy do związków metalowych. Ale postanowiliśmy się wypisać, zdawaliśmy masowo legitymacje - dodaje Stanisław Mogielnicki, który w 1980 roku w Uchwytach był technologiem. - Wszystko odbyło się sprawnie i szybko. Chętnych do Solidarności było bardzo dużo - 80 procent załogi, może więcej. Nawet partyjni porzucali legitymacje i przystąpili do nas.

Sztandar od sióstr,/b>
Zacharczuk został przewodniczącym komitetu założycielskiego Solidarności. Potem zastępcą przewodniczącego zakładowego związku na CeTach.
Gdy na Andersa był już zalążek związku, na Łąkowej jeszcze trwała cisza. Ale i tu niebawem zawiązano związek. Zacharczuk zebrał listy chętnych z obu zakładów.
- Włożyłem je w torbę, dostałem Nyskę i pojechałem na Wybrzeże - opowiada Zacharczuk. - Zajechałem do Gdańska, do tymczasowego zarządu Solidarności. Ale nas nie przyjęto, bo był już wieczór. Rano powiedziano nam, że Białystok już jest zarejestrowany, tylko musimy podjąć wspólnie decyzję, żeby powstały struktury regionalne. Zacharczuk podkreśla, że pierwszy sztandar Solidarności w regionie miały właśnie Uchwyty. Jego wyświęcenie to była uroczystość na cały Białystok. Szły dwie orkiestry, młodzieżowa i kolejarska, tłumy ludzi. W Uchwytach było przywitanie sztandaru i wprowadzenie go do zakładu.
- Sztandar został zrobiony po cichu, z naszych składek - pamięta Zacharczuk. - Był u nas taki inżynier-technolog Malinowski. On opracował wzór, a jego syn, który był księdzem załatwił u sióstr zakonnych i one wyszyły ten sztandar. Z wizerunkiem Chrystusa.
Dyrekcja nie miała wyjścia, musiała się zgodzić. Niezależna organizacja związkowa zaczęła już być silna.
Walka o przeżycie
Od tamtych wydarzeń w Uchwytach minęło już 30 lat. Warto było, mówią dawni robotnicy.
- Walczyliśmy głównie o wolność, samą wolność - powtarza z naciskiem Stanisław Mogielnicki. - Bo już nie dało się żyć w tym systemie. Żeby pozbyć się tego komunistycznego zakłamania. Mieliśmy dosyć propagandowej obłudy.
- To była też walka o przeżycie, o byt - podkreśla Zacharczuk. - Byliśmy przecież traktowani jak bydło. Choć to dzięki nam fabryka stała się potęgą. Z naszych pieniędzy składki na Teatr Węgierki, na hutę szkła.
Pierwsza Solidarność skończyła się razem ze stanem wojennym w 1981 roku.
Jerzy Zacharczuk został aresztowany od razu 13 grudnia. Pobito go. Jest inwalidą drugiej grupy. Najpierw był osadzony w Białymstoku, potem w Suwałkach.
Podczas aresztowania żony nie było w domu. Ale do dziś pamięta wszystko, co się wtedy rozegrało. Ludzie jej opowiedzieli. Gdy o tym mówi, do oczu napływają jej łzy.
- Drzewa wtedy na osiedlu jeszcze były niskie - opowiada Zofia Zacharczuk. - Mieszkańcy z trzech okolicznych bloków patrzyli przez okna, jak męża ciągnęli za nogi, głową po chodniku.
Córka wybiegła z mieszkania, gdy usłyszała krzyk ojca. W piżamie była, narzuciła na siebie płaszcz, kozaki naciągnęła. Widziała, jak zomowcy go wlekli, zakrwawionego. Przy sklepie stał samochód, wrzucili go niczym worek. Ona pyta: gdzie wieziecie tatusia? A oni do niej warknęli: idź do domu.
Potem w nocy córka już wspólnie ze swoim mężem i panią Zofią pojechali na komendę.
- Wzięliśmy taksówkę, a kierowca mówi nam: proszę pani, co się wyrabia w Białymstoku! Wszystkich członków Solidarności jeżdżą i aresztują. W Starosielcach to jakiś po dachu uciekał. I pyta mnie: a co pani tak wzdycha? A ja mówię: bo mój mąż też działacz Solidarności - wspomina Zofia Zacharczuk.
To był ciężki okres dla całej rodziny Zacharczuków.
Syna wzięli do rezerwy, gdy jego córeczka miała sześć dni. W sobotę przynieśli pismo do domu, a w poniedziałek już miał być w jednostce. Wywieźli go na Śląsk, ale na Boże Narodzenie puścili go. Chciał się dowiedzieć czegoś o ojcu, chodził, pytał. Przyszedł do domu i usiadł coś zjeść. Nagle wpadają ci w białych otokach z MSW i z karabinami: ubieraj się, zabieramy cię.
- Ten co przesłuchiwał syna, wyzywał męża od bandytów i skur... A syn mówi: nie, mój ojciec jest bardzo porządnym człowiekiem, to pan jest skur...
Córka zdała maturę, ale nie została przyjęta na studia w Lublinie, bo ojciec opozycjonista. Dla dzieci Zacharczuków wszystko w tamtym czasie było zamknięte.
Zrobiłbym to jeszcze raz**
Zofia Zacharczuk wspomina, że przed internowaniem, gdy wracała wieczorami z pracy, to mąż siedział długo i telewizję oglądał. Nawyk spoglądania w okna został jej do dziś.
- Idę, spojrzę czy światło się pali. Nie pali się, znaczy nie ma go.
Z czasem wokół ludzie zaczęli mówić: ten wrócił, tamten wrócił... Jurek nie wraca. Minął styczeń, luty, koniec marca się zbliża, a jego nie ma.
- 23 marca wieczorem rozmawiam z córką. Wreszcie mówię: Kasiu, czas iść spać, jedenasta godzina.
A tu nagle ktoś puka. O tej porze? Kto to może być? Kasia pobiegła do drzwi, ja podniosłam się i wyglądam. Jurek! Taki chudziutki jak paluszek wszedł. O matko! Łup i zemdlałam.
Cała rodzina Zacharczuków dużo przeszła. Ale z perspektywy 30 lat niczego nie żałują.
- Zrobiłbym to wszystko jeszcze raz - mówi Jerzy Zacharczuk.
Solidarność odrodziła się w 1989 roku, ale zdaniem Zacharczuka to już nie była ta sama organizacja. Nie należy do obecnej Solidarności.
- Związek, który jest teraz działa na innym statucie. Ten pierwszy to my, robotnicy, wywalczyliśmy. I na zawsze pozostanie w naszych sercach.
Jerzy Zacharczuk ze Stanisławem Mogielnickim i innymi kolegami z Uchwytów, spotyka się w WIR-ze i 13 grudnia, w rocznicę stanu wojennego, przy pomniku księdza Popiełuszki. Na półce trzyma kilka teczek. To dokumenty z IPN-u. Jak mówi, są w nich wszystkie jego grzechy przeciw komunie.

Czytaj e-wydanie »

**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny