Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pobicie na Swobodnej. Cud, że Sebastian przeżył

Magdalena Kuźmiuk [email protected] tel. 85 748 95 12
Bardzo liczne i poważne obrażenia oraz bestialski sposób działania sprawców wpłynęły na to, że prokurator postawił 21-latkom zarzuty usiłowania zabójstwa Sebastiana Harasimowicza.
Bardzo liczne i poważne obrażenia oraz bestialski sposób działania sprawców wpłynęły na to, że prokurator postawił 21-latkom zarzuty usiłowania zabójstwa Sebastiana Harasimowicza. Zdjęcie ilustracyjne
Zaatakowali Sebastiana na ulicy. Bili go metalowymi pałami wielkości kijów bejsbolowych. Po głowie, rękach i klatce piersiowej. Za to tylko, że jednemu z mężczyzn zwrócił uwagę w sklepie. Zmasakrowany 29-latek żyje dzięki koledze, który reanimował go do przyjazdu karetki. Bandyci wkrótce staną przed sądem. Mają po 21 lat. Grozi im dożywocie.

Myślę, że drugi raz syn postąpiłby tak samo. Stanąłby w obronie wyzywanej ekspedientki, którą znał, w sklepie, w którym zawsze robił zakupy - przyznaje Joanna Harasimowicz.

Jej 29-letni syn Sebastian na stałe mieszka w Wielkiej Brytanii. Pracuje tam od ponad roku, układa sobie życie. Do rodzinnego Białegostoku przyjeżdża co kilka miesięcy, jak dostanie urlop w pracy.

To cud, że przeżył bestialski atak. - Lekarze, którzy opiekowali się Sebastianem na OIOM-ie nie dawali mu szans, a nam nadziei na to, że on z tego wyjdzie. Przygotowywali nas na najgorsze. I na to, że jeśli się wybudzi, to w najlepszym przypadku będzie jak warzywo - nie daj Boże - pod respiratorem. A po pięciu dniach Sebastian się wybudził - opowiada Edyta Rutkowska, jego siostra.

Dobrze pamięta ten dzień. To był piątek. Rano jej bratu miała być robiona tomografia komputerowa, po której lekarze mieli powiedzieć rodzinie, co dalej.

- Jak zajechaliśmy z mężem w południe na tę pierwszą godzinę wizyt, już z daleka zobaczyłam, że Sebastian ma otwarte oczy i leży w pozycji półsiedzącej. I że jest odłączony od respiratora. Lekarze powiedzieli, że opuchlizna mózgu schodzi - dodaje łamiącym się głosem Edyta Rutkowska.

Sebastian do dziś nosi ślady kwietniowej napaści. Nie słyszy na jedno ucho, amputowano mu zmiażdżony palec, gdy rękoma próbował zasłaniać głowę przed kolejnymi ciosami metalowymi kijami. Wciąż miewa zawroty i szumy w głowie. Stale musi przyjmować leki. Jak mówią jego bliscy, stał się nerwowy. Po ataku długo nie pamiętał niektórych faktów.

- Jak się obudził, to nie wiedział, że przyjechał z Anglii na urlop. Nie pamiętał, że tam mieszka, pracuje. Nas pamiętał, kolegów, którzy odwiedzali go w szpitalu. Jak potem wylądował na lotnisku w Anglii, nie wiedział, gdzie ma iść. Dobrze, że kolega go odebrał. Nie poznał swojego pokoju, nie wiedział, gdzie są jego rzeczy. A po wyjściu ze szpitala bardzo chciał jechać do Anglii, choć wszyscy mu to odradzali. Bo nie był świadomy, nie wiedział, co się z nim dzieje. Pamięć wracała powoli - mówi pani Edyta.

Przebiegu wieczoru, kiedy został dotkliwie pobity, Sebastian nie pamięta do tej pory.

- Wiele razy mnie pytał: "Edyta, czemu oni mnie tak pobili? Co ja im złego zrobiłem?". Do tej pory nie wierzy, że było z nim aż tak źle, że mógł tego nie przeżyć - przyznaje siostra.

Zmasakrowanego Sebastiana zostawili na ulicy

To była niedziela, 22 kwietnia. Sebastian przyjechał z Anglii zaledwie kilka dni wcześniej. Chciał spędzić dwutygodniowy urlop u rodziców. Po południu pojechał z kolegami za Białystok. Grali w paintball. Było ognisko. Wieczorem powiedział mamie, że idzie jeszcze wypić piwo z kolegami. Chcieli się nagadać.
- Prosiłem syna, by już nie wychodził. By został z nami w domu. Ale on chciał się spotkać z kolegami. Dawno się nie widzieli - przypomina sobie Krzysztof Harasimowicz, ojciec Sebastiana.

- Wyszedł chyba tylko na chwilę, bo z domu nawet nie zabrał telefonu komórkowego - zastanawia się Edyta.

Dochodziła godzina 20, gdy Sebastian z kolegami weszli do sklepu przy ulicy Swobodnej. Byli tam też Marcin M. i Tomasz K. Jeden z nich strącił z półki napój w puszce. Ekspedientka zażądała, by zapłacił za uszkodzony towar. On nie chciał. Twierdził, że nie ma pieniędzy. Wywiązała się kłótnia, poleciały wyzwiska. Sebastian stanął w obronie ekspedientki. Prokuratura ustaliła potem, że przydusił ramieniem Tomasza K. i kazał mu przeprosić kobietę. - O co chodzi? Co ty sobie wyobrażasz? - pytał.

Szybko wtrącił się kolega Sebastiana. Też kazał przeprosić ekspedientkę. Marcin M. i Tomasz K. z zaciśniętymi ustami rzucili słowo przepraszam i wyszli ze sklepu.

Nie mogli jednak przeboleć tego, że zostali zmuszeni do przeprosin. Zdaniem śledczych, przez komórkę wezwali dwóch kolegów. Krystian S. i Tomasz K. przyszli z metalowymi pałkami wielkości kijów bejsbolowych. Marcin M. i drugi Tomasz K. uzbroili się w drewniane kije. Wyrwali podpórki pobliskich drzewek. Koło sklepu czekali na Sebastiana. Chcieli się zemścić.

Zaatakowali, kiedy Sebastian szedł chodnikiem z kolegami. Jego znajomym udało się uciec. On nie miał szans. Od razu dostał cios kijem w tył głowy. Stracił równowagę. Upadł. Czterej bandyci bili go po głowie, rękach, klatce piersiowej. Przejeżdżający ulicą kierowcy zaczęli trąbić, by ich odstraszyć. Zatrzymał się miejski autobus. Wtedy napastnicy uciekli.

Skatowanego mężczyznę zaczął ratować jego kolega. Reanimował Sebastiana aż do przyjazdu karetki. Prawdopodobnie dzięki niemu Sebastian przeżył.

- Dwa razy serce mu stanęło. Gdyby nie reanimacja tego znajomego, syn by nie przeżył - pani Joanna woli nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby kolegi wtedy tam nie było.

Prokurator: Chcieli zabić

Lista obrażeń, jakich doznał Sebastian, jest wręcz makabryczna. 29-latek miał między innymi połamane kości czaszki, obrzęk mózgu i bardzo groźnego krwiaka podtwardówkowego, złamany nos i żebra, zmiażdżony palec, stłuczoną klatkę piersiową, uszkodzone płuco.

Te bardzo liczne i poważne obrażenia oraz bestialski sposób działania sprawców sprawiły, że prokurator postawił 21-latkom zarzuty usiłowania zabójstwa Sebastiana Harasimowicza.

- Sposób działania sprawców, zadawanie ciosów w okolice organów ważnych dla życia, wielość uderzeń w głowę, które były zadawane pałkami metalowymi i drewnianymi kijami. Dlatego uznaliśmy, że sprawcy działali w zamiarze ewentualnym zabójstwa pokrzywdzonego. Jak wynika z opinii sądowo-lekarskiej intensywność tych ciosów była bardzo duża, o czym świadczą rozległe obrażenia ciała, w szczególności czaszki, które spowodowały ostrą niewydolność krążenia i oddychania skutkującą ustaniem funkcji życiowych - wyjaśnia prokurator Wojciech Zalesko, szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ.

Matka Sebastiana ma na sprawców jedno określenie: zwyrodnialcy. - Jaka kara byłaby dla nich odpowiednia? Żeby im zrobić to, co oni zrobili Sebastianowi. On jest inwalidą już na całe życie - mówi wprost.

Te prawie trzy tygodnie, kiedy Sebastian walczył o życie w szpitalu, były dla niej koszmarem. Nie spała, nie jadła. - Jak przyjechałam pierwszy raz, bałam się wejść na OIOM. Potem już się zmienialiśmy. Córka z zięciem byli w szpitalu rano, my z mężem po południu. Córka jak wychodziła, to od razu dzwoniła do mnie. Nie mogłam wytrzymać, nie mogłam się doczekać wiadomości, czy stan Sebastiana się poprawia, czy nie - wspomina matka.

Rodzina bała się o to, by stan Sebastiana nagle się nie pogorszył. - Pamiętam, jak się obudził na OIOM-ie, to tak cicho zapytał mnie, czy przyjechaliśmy samochodem. Gdy potwierdziłam, poprosił: "To zabierzcie mnie do mojego domu" - wspomina ze łzami Edyta Rutkowska.

Bo wciąż ma w pamięci obraz brata, jak zaledwie kilka dni wcześniej leżał nieprzytomny na szpitalnym łóżku. - Całe ramiona, barki pobite, sine. Zdarta skóra. Głowę miał obandażowaną, obłożoną lodem, by szybciej zeszła opuchlizna. Sebastian był podłączony do różnej aparatury, na przykład takiej, która rejestrowała fale mózgowe. Widać było, że jego mózg pracował. Słabo, ale pracował - opowiada siostra.

- Lekarze zapytali nas wtedy, czy wyrazilibyśmy zgodę na to, żeby od syna pobrać po śmierci jego organy do przeszczepu. Żona była w takim szoku, że nie dopuszczała nawet do siebie takiej myśli - dodaje Krzysztof Harasimowicz.

Jak jeszcze Sebastian leżał nieprzytomny, na oddziale intensywnej opieki medycznej, jego rodzice znaleźli przed drzwiami mieszkania wydrukowane zdjęcie z internetu. Byli na nim dwaj mężczyźni i podpis: "Prawdopodobnie to oni pobili Sebastiana". Rodzina pojechała na komisariat policji.
- Policjanci zobaczyli to zdjęcie i powiedzieli: "Oni już są zatrzymani" - wspomina pani Edyta.

Bez stałej pracy i wykształcenia, ale z zamiłowaniem do tatuaży

Oskarżeni o próbę zabójstwa Sebastiana Harasimowicza wychowali się na białostockich Dziesięcinach. Edukację zakończyli na etapie podstawówki. Bez stałego zatrudnienia, łapali się dorywczych prac głównie na budowach. Mimo młodego wieku wchodzili już w konflikty z prawem. Dwaj - Marcin M. i Krystian S. - na koncie mają już po kilka wyroków. I to za bardzo poważne przestępstwa.
Marcin M. skazany był w 2008 roku za rozbój na karę więzienia w zawieszeniu, rok później za pobicie, znów na karę w zawieszeniu, a w ubiegłym roku za podrobienie dokumentów i oszustwo. Tym razem sąd wymierzył mu karę bezwzględną - roku i ośmiu miesięcy.

Filozofię życiową wytatuował sobie na brzuchu. Z błędami. Wychowywany tylko przez matkę, bracia siedzą w więzieniu. W szkole uczył się słabo, opuszczał lekcje. Dzielnicowy policji przyznał, że nie miał żadnej interwencji związanej z Marcinem M., jednak nie ma o nim dobrego zdania.

Krystian S. był dwa razy karany za pobicie - w tym roku na sześć miesięcy więzienia i w 2009 roku na karę z warunkowym zawieszeniem. W 2009 roku sąd skazał go na dwa lata za przestępstwo seksualne. Matka, która wychowywała go sama, ma o synu dobre zdanie. - Jego zachowanie nie budziło zastrzeżeń. Pomagał w domu, opiekował się młodszym rodzeństwem - mówiła kuratorowi.

Jednak przyznała, że po powrocie z zagranicy, Krystian zamknął się w sobie, wpadł w towarzystwo, które matce nie odpowiadało. Po jednej z awantur w domu przeciął urządzenie dozoru elektronicznego i wyprowadził się do swojej dziewczyny. Kuratorka zdążyła ustalić, że w tamtym mieszkaniu codziennie odbywały się imprezy i aby wejść, trzeba było znać szyfr pukania. Sam Krystian S. już po zatrzymaniu, w czasie przesłuchania chwalił się przesłuchującemu, że zmieścił aż dziewięć tatuaży na jednej nodze.
Z kolei z opinii kuratora w sprawie trzeciego sprawcy - Tomasza K. wynika, że tylko on wychował się w pełnej rodzinie, w której nie było problemów alkoholowych. Tomasz K. nie był też karany przez sąd. Miał jednak kłopoty z prawem jako nieletni. Teraz jest oskarżony w innej sprawie o rozbój.

Grozi im dożywocie

Marcin M., Tomasz K. i Krystian S. w śledztwie nie przyznali się do winy. W swoich wyjaśnieniach początkowo utrzymywali, że z pobiciem Sebastiana Harasimowicza nie mają nic wspólnego i nie wiedzą, kto go pobił. Potem wybielali się, twierdząc, że byli na miejscu, ale nie zadawali ciosów. Na proces czekają w areszcie śledczym. Za usiłowanie zabójstwa grozi im dożywocie.

Czwarty sprawca 18-letni Tomasz K. nadal jest poszukiwany. Do niego policjanci dotarli dopiero po wielu tygodniach od pobicia Sebastiana. Tomasz K. zdążył uciec za granicę. Może ukrywać się Niemczech.

Opinia

Podinsp. Andrzej Baranowski, rzecznik prasowy podlaskiej policji:

Trzeba reagować w takich sytuacjach. Trudno, żebyśmy przechodzili obojętnie, widząc, że gdzieś obok dzieje się komuś krzywda. Oczywiście, zawsze należy mierzyć siły na zamiary. I zachować zdrowy rozsądek. W sytuacji - na przykład - kilku agresywnych napastników, nikt nie wymaga od obywatela, by ruszał na nich sam i narażał swoje życie, zdrowie. Ale powinien jak najszybciej przekazać taki sygnał policjantom. To daje nam szansę na szybką reakcję, ujęcie sprawców, a w efekcie pociągnięcie ich do odpowiedzialności.
Jeżeli będziemy udawać, że nie zauważamy przestępstwa, czy krzywdy drugiego człowieka, to u sprawców może to potęgować poczucie, że są bezkarni. Nasza reakcja nie może być także popełnieniem przestępstwa, czyli na przykład wymierzenie sprawiedliwości na własną rękę agresywnemu sprawcy.
Czy białostoczanie reagują na przestępstwa? Coraz częściej, ale nie aż tak często, jak byśmy chcieli. Najczęściej docierają do nas informacje od kierowców, że ktoś obok jadąc samochodem wykonuje podejrzane manewry, co może wskazywać na to, że prowadzi auto pod wpływem alkoholu. W wielu wypadkach, dzięki takiej interwencji, sygnałowi, zatrzymaliśmy sprawców. Ludzie reagują też na to, że ktoś niszczy cudze mienie - wandal dewastuje przystanek autobusowy, ktoś szarpie drugiego człowieka.
Były też sytuacje, że przechodzień sam zatrzymał sprawcę rozboju, czy złodzieja, który wyrwał staruszce torebkę. Nie można oglądać się na to, że zareaguje ktoś inny.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny