- Zabiły nas koszty utrzymania, zwłaszcza czynsz - 4100 złotych miesięcznie. Nie możemy się porozumieć z miastem, które jest przecież właścicielem lokalu. Władze widzą tylko kolejne kawiarnie i pizzerie. Nie ma miejsca na sztukę
[/cyt]
- mówi Anna Kakareko, współwłaścicielka Desy.
Przyznaje, że ostatni rok był ciężki. A długi narastały z miesiąca na miesiąc. Z trudną decyzją o zamknięciu galerii właściciele nosili się od kilku miesięcy. Z Suraskiej muszą wyprowadzić się do końca lutego.
Anna Kakareko mówi, że ta praca wynika głównie z pasji i ambicji, a nie - wbrew przekonaniu niektórych urzędników - z chęci zysku. Bo klientów jest coraz mniej.
- Sztuka nie jest dziś modna. Młodzi ludzie jej nie znają. Bo nie ma edukacji w tym kierunku. Dziś modny jest minimalizm, który wygląda tak, jakby nas stać było na wybudowanie domu, ale już nie na powieszenie obrazu na ścianie. To niezwykle smutne
- uważa Anna Kakareko.
Przypomina, że zdecydowana większość przedmiotów, jakie w Desie można obejrzeć czy kupić, ma swoich właścicieli, którzy oddali jej te rodzinne pamiątki w komis. Wszystko to pracownicy Desy skrupulatnie oddają. Porcelana, biżuteria, zegary, lampy, obrazy, ikony, ale też meble, jak cenne czarne boulle, czyli sekretarzyk z masy szylkretowej, serwantki, zielony piec kaflowy. Ponad 10 tysięcy różnych antyków.
Zarząd Mienia Komunalnego już zapowiada przetarg na lokal po Desie. Anna Kakareko jeszcze się zastanawia czy w nim nie wystartować.