Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po 12 latach w Unii wody w Krynkach nadal w bród, ale pracy dla młodych nie ma

Agata Sawczenko [email protected]
Wszyscy mówią, że w Krynkach jest takie rondo jak w Paryżu. A ja odwrotnie: to na pewno Paryż wzorował się na Krynkach, bo nasze było pierwsze - mówi Cecylia Bach-Szczawińska.
Wszyscy mówią, że w Krynkach jest takie rondo jak w Paryżu. A ja odwrotnie: to na pewno Paryż wzorował się na Krynkach, bo nasze było pierwsze - mówi Cecylia Bach-Szczawińska. Anatol Chomicz
Źródełek jest kilka. Woda cały czas musi lecieć, bo inaczej wyschną. Trzeba więc o nie dbać, bo będzie jak z PGR-ami, garbarniami. Kiedyś pracowały tam całe Krynki. Dziś ludzie za pracą wyjeżdżają z Polski na Zachód

- Jedno dziecko w Londynie - ma już dwoje swoich dzieci. Sylwia w Londynie - ma córeczkę. No i córka, co tu 12 lat temu mieszkała, jak przyjeżdżaliście, też w Londynie pracuje jako krawcowa - wymienia Maria Milewska z Krynek. Dzieci ma dziesięcioro. W Londynie zarabia jeszcze jedno, kolejne wyprowadziło się do Łowicza, córka z mężem prowadzi całkiem spore gospodarstwo w Ostrówku. Każde jakoś sobie radzi.

U państwa Milewskich byliśmy 12 lat temu, gdy Polska wchodziła do Unii Europejskiej. - Co się przez te lata zmieniło? Dzieci trójkę wydaliśmy! - mówi pani Maria.

Z dziesięciorga ich dzieci w stanie wolnym zostało już tylko dwóch synów: - Jeden mieszka z nami, ale drugi pracuje we Włoszech - mówi pani Maria.

- Dzieci się porozjeżdżały. I siedzimy tak z babką w domu we dwoje - śmieje się Józef Milewski, głowa rodziny.

12 lat temu to on głównie utrzymywał rodzinę. Z jednych niewielkich poborów. Codziennie kilka bochenków chleba trzeba było kupić. A żeby coś lepszego do chleba - to już nie zawsze wystarczało pieniędzy. No, ale nikt głodny nie chodził, choć z pracą to różnie bywało. Pan Józef na szczęście miał fach w ręku. Zawodowy kierowca zawsze pracę znajdzie. - Narzekają, że kiedyś w Polsce było ciężko. A ja sam dałem rady, wytrzymałem! A teraz co? A dziś ani samochodu, ani niczego - macha ręką pan Józef.

Przez 45 lat pracował jako kierowca. Potem poszedł na emeryturę. - Pół roku byłem oryginał - chwali się dobrym zdrowiem. - Czułem, że dopiero prawdziwie, tak po polsku zaczynam żyć.

A potem? - Potem to już żyłem chyba po chińsku - nawet na poważne tematy pan Józef potrafi żartować. Bo po pół roku emeryturowania nagle źle się poczuł. Wylądował w szpitalu: raz, drugi... Okazało się, że ma tętniaka w głowie. Lekarze wyratowali, ale zaraz potem okazało się, że jest zbyt chory, żeby jeździć samochodem. Zabrali prawo jazdy.

- A teraz tylko tabletki: na śniadanie garść, na kolację garść - żali się pan Józef.

Czy w tej Unii mu się podoba? Ech, o Unii to rozmawiać za bardzo nie chce. Ważne, co tu, w Polsce się dzieje. Zmieniają się rządy, prezydenci, premierzy... I co? - Tak dobrze się tu żyje, jak kto kogo kryje - podsumowuje te wszystkie rządy pan Józef. Nikogo nie oszczędza: ani jednych, ani drugich, ani trzecich. Wszystkim politykom się dostaje - sprawiedliwie.

No, ale jeśli chodzi o Unię, to przyznać musi, że dzięki Unii to jego dzieci mają pracę. No to co, że poza krajem. Zresztą już 12 lat temu, gdy Polska wchodziła do Unii Europejskiej, jedna z jego córek widziała w tym szansę. Teraz niemal wszystkie wyjechały. Przecież z czegoś trzeba żyć...

Zresztą - wyjechały nie tylko dzieci Milewskich. - Krynki to takie środowisko się zrobiło, że coraz mniej ludzi - mówi Leonard Krysztopowicz. Od ośmiu lat prowadzi w mieście sklep. Sprzedaje gwoździe, drobne narzędzia budowlane, szczotki, preparaty do czyszczenia nagrobków - bo do Krynek ludzie często przyjeżdżają właśnie już tylko na cmentarz, odwiedzić groby bliskich. - Nawet i kwiatki w sezonie tu miałem. Trzeba się wszystkiego chwytać - tłumaczy. Miejscowi od czasu do czasu coś u niego kupią. Ale liczy przede wszystkim na wakacje - gdy białostoczanie czy warszawiacy przyjeżdżają tu na dacze. - Robią czasem drobne remonty. A że wiedzą, że mam tu sklep, nie ciągną wszystkiego od siebie, z wielkiego miasta - mówi Leonard Krysztopowicz.

Poza prowadzeniem sklepu robi też remonty. Trzeba przecież sobie jakoś radzić, jak nie ma ruchu w sklepie. W sezonie zatrudnia trzech pracowników. A po sezonie? - Śnieg odrzucamy. Bałwana lepimy - żartuje.

Ma dwie córki. Ale nie chcą pomagać w sklepie. - W liceum się uczą, w Białymstoku - tłumaczy pan Leonard. Czy wrócą do Krynek? - A bo ja wiem? Namawiam je trochę, żeby wróciły. Zachęcam. Bo przecież Krynki to fajne miejsce.

Czy zauważył, by Unia przyniosła zmiany? - Ale na lepsze czy na gorsze? - dopytuje najpierw. I zamyśla się: - Ja z Unią to nie mam nic wspólnego. Choć uważam, że to dobre. Dla rolników zwłaszcza. Ale u nas to i rolników nie ma.

On również zwraca uwagę, że coraz trudniej w Krynkach z pracą. - Garbarni już nie mamy. Wytwórnia wody mineralnej - to bardziej sezonowa ta praca. Ludzie wyjeżdżają: do Brukseli, do Londynu. Albo bliżej: do Białegostoku - mówi.

Sam całe życie spędził w Krynkach. - Ja żebym dawniej wyjechał do Australii czy gdzieś - to miałbym dziś interes. Ale już teraz - to gdzie wyjadę? Za mocno już tutaj siedzę.

Zresztą - tak naprawdę to nigdzie wyjeżdżać nie chce. - Ludzie tu się mi podobają. Burmistrz działa. Ja wolę wieś niż miasto. Jakiś tam Białystok...

- Ludzie nadal wyjeżdżają za pracą - przyznaje Jolanta Gudalewska, burmistrz Krynek. Jednak teraz zauważyła, że jak jadą - to całymi rodzinami. Kiedyś to było inaczej - wyjeżdżała albo matka, albo ojciec, albo oboje. Dziećmi, które zawsze tu zostawały, opiekowali się często dziadkowie.

- 12 lat temu też nie było pracy. Po 12 latach sytuacja wygląda podobnie - mówi.

Wtedy ludzie czuli rozgoryczenie, bo pozamykano garbarnie, PGR-y. - A w garbarniach zatrudniano po 100 osób - wspomina burmistrz. - Dlatego ludzie z nostalgią wracają do tamtych czasów. Ale to chyba wszystko skupia się na tym braku pracy zawodowej. Ludzie nie są starzy, a pracy nie mają. No bo przecież 50 lat to nie jest wiek do siedzenia, ale do aktywności, również zawodowej, samorealizacji - nie ma wątpliwości.

Z papierów nie wynika, żeby w Krynkach był ogromny problem z bezrobociem. W samej gminie wynosi ono 9 proc., w powiecie - około 11. - Procentowo wydaje się, że niedużo. Ale nie możemy polegać na statystykach. Gros osób po prostu się nie rejestruje. A część pracuje za granicą, ale u nas nadal jest zameldowana - wyjaśnia.

12 lat temu Krynki były gminą wiejską, mieszkało tu 3,5 tys. ludzi. Teraz, po 12 latach odzyskały prawa miejskie, ale ludzi zostało już tylko 2,5 tys.

- Zostają tylko starsi. Więc i przyrost naturalny jest mniejszy - wyjaśnia Jolanta Gudalewska.

Teraz w wielu domach już nikt nie mieszka. Przyjeżdżają tam tylko ludzie odpocząć, na wakacje. W innych domach zostały już tylko starsze osoby. - I tu całe szczęście, że Krynki leżą tuż przy granicy. Bo straż graniczna cały czas patroluje teren, samochodami, na quadach. Wszędzie dojadą. Dzięki temu najlepiej wiedzą, co się u nas dzieje. Zimą nieraz i chleb zawiozą starszemu człowiekowi. A bywa, że i uratują życie - mówi Jolanta Gudalewska.

W ostatnie Boże Narodzenie to właśnie pogranicznicy zobaczyli, że w jednym z domów siedzi w fotelu mężczyzna. Coś się zapaliło. Nie poczuł czadu. Wyciągnęli człowieka, uratowali. Innym razem u kogoś ulatniał się gaz. Tego też domownicy nie poczuli. Zdarzało się też, że pogranicznicy ratowali tonącego wędkarza. Albo zawieźli ojca po udarze na pogotowie. Dwóch niepełnosprawnych, przerażonych synów nie wiedziało, co mają robić. - Oni łączą swoją pracę z pracą pogotowia - nie ma wątpliwości Jolanta Gudalewska. - Cały czas są w ruchu, znają ten teren, od razu jest sygnał, że coś się dzieje nie tak.

Czy w Krynkach dobrze się mieszka? - Kogo pani nie zapyta, to odpowie inaczej - mówi burmistrz. Jako bolączkę wciąż wymienia brak miejsc pracy. - Ale ludzie sobie radzą. Tego nie widać w miasteczku, ale mamy mnóstwo jednoosobowych działalności gospodarczych. To daje źródło utrzymania dla konkretnej osoby, dla konkretnej rodziny. Poza tym powstało bardzo wiele gospodarstw agroturystycznych. Prawdopodobnie też powstanie ośrodek dla osób starszych na terenie gminy. Ale za wcześnie, aby o tym mówić ze szczegółami - zastrzega.

12 lat temu, gdy wchodziliśmy do Unii, była nadzieja, że będzie lepiej, że powstaną miejsca pracy, że ktoś tu przyjedzie i wybuduje zakład pracy. I coż tymi nadziejami?

- Miejsca pracy nie powstały. Ludzie na pewno czekali, że ktoś tu przyjedzie, wybuduje wielka firmę, otworzymy zakład, jak nie garbarnię, to coś innego. No tak się nie stało - mówi Jolanta Gudalewska - Myślę, że nasza gmina , mieszkańcy, powinni zmienić tok myślenia: że to, co było, to już nie wróci.

Według burmistrz szansą jest właśnie pójście w turystykę. - Ja wiem, że są różne zdania. Ale nie powrócimy do przemysłu, to jest nierealne - nie ma wątpliwości. - A turyści doceniają tu ciszę, spokój, czyste środowisko.

- Pewnie, że tu ładnie - mówią mieszkańcy Krynek. Ale czy uda się przyciągnąć turystów? Nie wszyscy są tego tacy pewni. Bo choć burmistrz na pewno się stara, nie zauważa drobnych rzeczy, które warto by zrobić. - Chociażby parking w centrum - wskazuje młody mężczyzna. - Widziałem, jak przyjechał zagraniczny autokar. Turyści się z niego wysypali. Ale przy rondzie nie można parkować. Kierowca zebrał ich od razu z powrotem do autokaru. Pojechali. A mogliby zostać, trochę po naszych Krynkach pochodzić... Przecież parking jest dwa kroki dalej. Ale nie ma oznaczeń - wzrusza ramionami.

No i historia Krynek. Tę warto opowiedzieć, a nie ma gdzie. Nie ma tu żadnego miejsca pamięci, żadnego miejsca, gdzie można pokazać tradycję. A kto wie, że Krynki należały kiedyś do królowej Bony? I kto wie, dlaczego kościół nie jest w centrum, tylko na uboczu. I że kiedy miasto kwitło, to wokół słynnego kryńskiego ronda, z którego odchodzi aż 12 ulic, było sześć restauracji? I dlaczego wszyscy mówią, że Krynki mają rondo takie jak w Paryżu?

- A to Paryż ma takie jak Krynki! Nasze było wcześniej, już w XVIII wieku. A paryskie jest z XIX - zauważa Cecylia Bach-Szczawińska.

Historię Krynek ma w małym paluszku. Pisze o tym książkę. Na początku przede wszystkim zbierała artykuły. - Ale to psu na budę, bo jest bardzo dużo zakłamań - mówi. Dlatego ma już za sobą z 14 kwerend w archiwach zagranicznych i krajowych. Zebrała całkiem spore archiwum, głównie złożone z kopii dokumentów.

Pani Cecylia interesuje się historią, kulturą. Ale pracy w Krynkach nie ma dla niej już od lat. Szkoda, bo pomysłów ma mnóstwo. Chciałaby chociażby, żeby powstało tu coś na kształt muzeum czy domu pamięci. - O Krynkach warto mówić. I powinniśmy zachęcić, by wycieczki, które jadą do Kruszynian, również i u nas się zatrzymywały.

Działa w stowarzyszeniu Pro Bona. Wspólnie chcieliby coś dla tych Krynek zrobić. Na początek myślą o wystawie archiwalnych zdjęć wielkoformatowych.

Bo z Krynek pani Cecylia wyjeżdżać nie chce. Choć córka wyjechała, syn został. Założył firmę. Próbuje swoich sił w biznesie. Jako jeden z nielicznych.

- Co się tu zmieniło? Mam kadzić? Czy mówić prawdę? - pyta pani Cecylia. - Bo mało się zmieniło. Być może powstało trochę dróg, kilka nowych domów. Ale najbardziej tutaj rzuca się w oczy wyludnienie. Tu praktycznie nie widzi się ludzi. Jeszcze z rana, gdy mieszkańcy robią zakupy, to jeszcze kogoś można spotkać. Ale młodych to tu praktycznie nie ma - nawet w czasie wakacji.

- A ja mam córeczkę - uśmiecha się Jacek Słoma. - I to nie jest moje ostatnie słowo.

Pan Jacek ma 26 lat. Dwa lata temu, po dziewięciu latach nauki w Białymstoku, wrócił do Krynek. Przywiózł jeszcze żonę. - Nie musiałem jej namawiać. Nie ma żadnych kompleksów, że przyjechała właściwie na wieś - mówi. On sam nigdy nie miał wątpliwości, że wróci. - U nas w rodzinie przywiązanie do ziemi przekazuje się z pokolenia na pokolenie - deklaruje.

Gospodarzy z ojcem na 400 hektarach. Uprawiają rzepak, pszenicę, grykę... Zatrudniają tylko jednego chłopaka. I radzą sobie. Takie teraz maszyny, że jeden człowiek jest w stanie obrobić całe pole.

Dopłaty biorą, a jakże. - Ale mi ta Unia niepotrzebna - mówi pan Jacek. - Zamiast dopłat wolałby, żeby tańsze były nasiona czy środki ochrony roślin. - To by była lepsza pomoc niż te dopłaty - mówi. Marzy mu się, że za kilka lat kupi sobie polskiego, dobrego Ursusa. - Bo teraz to wszystkie maszyny zagraniczne. A my co, nie umiemy?

O uprawach zresztą mógłby mówić godzinami. Widać, że to jego życie, że to właśnie lubi. - O, jak do zdjęcia, to założę kapelusz. Słomiany. Nazwisko do czegoś zobowiązuje - śmieje się.

I zdradza, że za kilka lat chciałby rozwinąć jeszcze działalność. - Żeby nie tylko produkować żywność, ale jeszcze ją przetwarzać - mówi.

To dobry pomysł, bo przecież jakby nie było - Krynki z żywności słyną. No bo jak nazwać wodę, która bije tu z wielu źródeł? - Gdzie w Krynkach nie wbijesz szpadla, tam woda - śmieje się Jacek Słoma.

I w dodatku można ją brać za darmo. Ogólnie dostępne źródełko jest właściwie już na prywatnym terenie, ale właściciele tak ustawili płoty, że można do niego bez problemu się dostać. Wystarczy tylko przejść pod słupami wysokiego napięcia. Ale dla nikogo nie stanowi to problemu. Co chwilę ktoś przychodzi z plastikowymi butelkami. - Po 50, czasem sto pięciolitrowych nalewają - mówi Beata Rosiłowicz. Mieszkała tu wiele lat. Teraz z córeczką Elizą przyjechała w odwiedziny do mamy. Mówi, że ludzie do źródełka przychodzą od zawsze. Im to już nie przeszkadza. Przyzwyczaili się. I przyzwyczaili się, że woda cały czas płynie. - Nie można zakręcić. Wtedy źródełko wyschnie. Niejeden raz już się tak tu, w Krynkach zdarzyło - mówi pani Beata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny