Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piwa rzemieślnicze. Browar Waszczukowe - Janusz Moczywąs i Grażyna Sprężyna godnie reprezentują Polskę w świecie

Maryla Pawlak-Żalikowska
Trzy czwarte ekipy Browaru Waszczukowe: od prawej - Mateusz Waszczuk, Tomasz Tupalski i Michał Łapiński z Figlarną Bożeną (w szkle)
Trzy czwarte ekipy Browaru Waszczukowe: od prawej - Mateusz Waszczuk, Tomasz Tupalski i Michał Łapiński z Figlarną Bożeną (w szkle) Anatol Chomicz
Gdy wysłaliśmy nasze piwo na festiwal międzynarodowy do Lyonu we Francji, to po raz pierwszy się zdarzyło, że piwo spoza Niemiec wygrało w czysto niemieckim stylu - mówi ekipa Browaru Waszczukowe.

Panie Mateuszu, w wybudowanym przez Was w Czarnej Białostockiej browarze stoją potężne tanki. Ale Pan jako piwowar domowy zaczynał od warzenia w czym? W wiaderku?
Mateusz Waszczuk, główny piwowar Browaru Waszczukowe: - Tak, to było wiaderko. Pracując w Warszawie, w lokalu, który jako jeden z nielicznych miał wtedy piwa rzemieślnicze, a także chodząc w stolicy na eventy organizowane przez Polskie Stowarzyszenie Piwowarów Domowych zainspirowałem się do stworzenia własnego piwa. Przekazałem ten pomysł bratu Karolowi.

Zobacz koniecznie: Czytaj też: Browar Waszczukowe warzy już piwo u siebie! W Czarnej Białostockiej. Zaczęli Figlarną Bożeną i zapowiadają wiele ciekawostek

Pamięta Pan, co to było za piwo? Jakaś AIPA? Bo to teraz taki modny typ.
M.W.: - Nie, to była lżejsza wersja. APA. Karol od razu się zainteresował i zaczęliśmy warzyć w piwnicy u babci. Pierwsze wyszło średnio. Pomału wprowadzaliśmy poprawki i chyba z szóstą warkę zrobioną w domu, w wiadrach 30-litrowych, wysłaliśmy na konkurs Birofilia. Wtedy był największy w Polsce. Zajęliśmy trzecie miejsce w swojej kategorii za ciemną IPĘ. Na 115 zgłoszeń! Wtedy uznaliśmy, że może warto zająć się tym na stałe.

Jakie uczucie towarzyszyło zdobyciu tej pierwszej Waszej nagrody?
M.W.: - Przede wszystkim zaskoczenie. Myśleliśmy, że nie mamy szans.

Czy już wtedy to Wasze piwo miało taką „od czapy” nazwę jak te, w jakich się specjalizujecie?
M.W.: - Spośród dwóch nazw wybraliśmy wtedy Pal Licho. I to jest nasz debiutant warzony domowo, do którego wracamy co jakiś czas warząc na większą skalę. Warzyliśmy je np. w Płocku w Browarze Tumskim. Właśnie dlatego, że zdobyło nagrodę. Puściliśmy je w beczkach.

Uciekł nam w opowieści ważny moment. Co się stało między tym, jak nagroda dodała wam odwagi, a warzeniem piwa w Płocku i odstawieniem wiaderek?
M.W.: - Wiaderek nie odstawialiśmy, tylko chcieliśmy spróbować, jak się sprawdzimy zmieniając skalę produkcji. Tym bardziej, że zdobywając to trzecie miejsce zdobyliśmy też wiele gratulacji od innych piwowarów.

Korzystając ze zdobytej przez Pal Licho renomy, postanowiliśmy je sprzedać. Rozejrzałem się, gdzie jest taka możliwość i wybraliśmy Płock. Uwarzyliśmy i sprzedawaliśmy w beczkach. To były małe ilości… 1000 litrów.

Małe? Po doświadczeniach z 30-litrowymi wiaderkami?! A nie było strachu, że stracicie radość z rzemieślniczego warzenia, że smak gdzieś zniknie?
M.W.: - Największy strach to był o zainwestowane pieniądze. Nie mieliśmy ich za dużo, a trzeba było wydać.

W co się inwestuje wschodząc w kontraktowa warzenie piwa? Bo może się wydawać, że wchodząc do browaru, mówi się: „Jestem świetnym piwowarem, daję talent a wy dajcie warunki.”
M.W.: - Nie, nie, trzeba ponieść koszt wytworzenia tego piwa. Zapłacić za surowce. Beczki umyć używane albo kupić jednorazowe. Musieliśmy na to wszystko wyłożyć pieniądze, a do końca nie było pewności, jak to wyjdzie.

Pomiędzy browarem domowym a rzemieślniczym jest przepaść. Na dużym sprzęcie inaczej się pracuje niż na domowym. Wszystko wychodzi odmiennie. Ta próba była trochę ryzykowna, ale czasy były sprzyjające. To był początek rozwoju piwnej rewolucji w Polsce, dlatego warto było spróbować.

Pierwsze piwo się sprzedało.

Który to był rok?
M.W.: - 2014. Poszliśmy za ciosem i w tym samym browarze uwarzyliśmy jeszcze Postrach Szoszonów. Jest ono teraz naszą flagową AIPĄ z dodatkiem pomarańczy. Ale ponieważ koszty pracy w tym browarze trochę nam nie odpowiadały, postanowiliśmy poszukać innego miejsca i większych mocy produkcyjnych. Przenieśliśmy się do Radomia. Tam w browarze Pivovaria dostaliśmy dwa zbiorniki po tysiąc litrów, których mogliśmy używać co miesiąc. I, co ważne, dostaliśmy też możliwość zabutelkowania części partii. Sami siedzieliśmy i oklejaliśmy je etykietami.

Mieliśmy już wtedy kilka nowych warek np. Figlarną Bożenę i Ryszarda Borówę. Staraliśmy się pokazać je ludziom na warszawskich festiwalu piwa.

Rynek był bardzo chłonny na piwa butelkowane, a niestety w Pivovarii mieliśmy z tym problem. Przy sprzęcie do nalewania w tamtym browarze butelkowanie przynosiło duże straty. Znowu więc szukaliśmy i przenieśliśmy się do Szczyrzyca, na południu Polski, żeby to zmienić.

Czytaj też: Ludzie mają dosyć komercjalizacji życia. To jeden z powodów, dla którego sami warzą piwa

Wpadnę Panu w słowo. To był już czas, że ileś tych piw, pod bardzo specyficznymi nazwami, wypuściliście. Czy ktokolwiek na rynku kojarzył markę Browar Waszczukowe? Czy staraliście się ją utrwalić?
M.W.: - Tak, bez względu na to, gdzie warzyliśmy, marka Browar Waszczukowe była zawsze w centrum etykiety; obok obrazka. A informacja, gdzie uwarzone - drobniejszym drukiem pod składem.

Michał Łapiński: - Warto zwrócić uwagę, na to, co Mateusz powiedział wcześniej; na fakt, że w latach 2014 - 2015 piwna rewolucja startowała. I zainteresowanie konkursami piwnymi było olbrzymie. Ludzie się tym kręcili. Gdy w 2015 roku piwo Łycha Zbycha zdobyło 1. miejsce na warszawskim festiwalu w kategorii whisky stout, to dla Mateusza i Karola było jak silny zastrzyk adrenaliny.

Pan Mateusz powiedział pewną bardzo fajną rzecz: że na tym pierwszy festiwalu inni piwowarzy docenili Wasze piwo i że się cieszyli z Waszego sukcesu. To sympatyczne bardzo, bo zazwyczaj konkurencja nie okazuje swojej radości z powodu wejścia na rynek nowego, dobrego towaru.
M.W.: - Cały czas w Polsce jest mało piwowarów pracujących w browarach. Wtedy było ich jeszcze mniej. Powstawało też grono piwowarów domowych. Ludzie się znali, w Warszawie były organizowane spotkania i bitwy piwowarów domowych. My też w nich startowaliśmy. Były bardzo niszowe.

Na przykład w lokalu Piw Paw na ul. Parkingowej organizowano takie bitwy, gdzie kilku piwowarów przywoziło po jednej beczce, płaciło się wejściówkę za spróbowanie i każdy mógł oceniać, które było najlepsze. To były takie małe rywalizacje. I wszystkich przede wszystkim bardzo kręciło to, co robią.

M. Ł.: - W naszym biznesie konkurencja jest inna niż to się tradycyjnie postrzega. Za jakiś czas pewnie to się zmieni, ale teraz my nie patrzymy na pozostałe browary z regionu czy z Polski jako na konkurencję, która odbiera nam konsumenta. Wręcz odwrotnie.

Mamy świadomość, że mnóstwo ludzi w Polsce jeszcze nic nie wie o piwie kraftowym. Ani o piwnej rewolucji. Mnóstwo konsumentów dopiero lada dzień, lada tydzień czy miesiąc sięgnie po produkty jednego, drugiego czy trzeciego browaru rzemieślniczego. Powstawanie kolejnych browarów czy lokali, czy piw postrzegamy więc w kategorii propagowania piwa rzemieślniczego.

Czytaj też: Nowy Browar Zaścianki spod Białegostoku wypuścił już pierwsze piwa na rynek. To Nadziak i Kordzik

No wręcz misjonarze z was!
M.Ł.: - Po prostu jeśli ktoś spróbuje piwa konkurencyjnego i zasmakuje w piwie rzemieślniczym, to daje nam to bardzo dużą szansę, że za chwile z ciekawości sięgnie po nasze. A my gwarantujemy, że go nie zawiedziemy.

Tak jak ktoś lubi wino, to szuka nowych smaków i bukietów, a nie trzyma się jednego producenta. Piwo też teraz tak ma: różne smaki i „bukiety”.
M.Ł.: - Temat piwnej rewolucji można w jakiś sposób odnieść do rewolucji winnej, która miał miejsce w Polsce kilka lat temu. Ale różnica jest taka, że w Polsce zaczęło powstawać mnóstwo browarów rzemieślniczych, tymczasem ludzie, którzy zakochali się w winie i zaczęli szukać swoich smaków, zazwyczaj piją wina importowane.

Zacytuję klasyka: Nic dziwnego, taki mamy klimat.
M.W.: - Tak, a rewolucja piwna daje możliwość próbowania produkcji z naszego kraju. Myślę, że w Polsce nie mamy się czego wstydzić, jeśli chodzi o jakość piwa. Świetnym na to dowodem są nagrody, które różne browary zdobywają na konkursach międzynarodowych. My też spróbowaliśmy.

No właśnie: wysłaliście do Francji Janusza. Janusza Moczywąsa.

M.Ł.: - Tak. Wysłaliśmy go najpierw na konkurs w Poznaniu, gdzie w ubiegłym roku zdobył srebrny medal, a potem pojechał na festiwal do Lyonu. I tam po raz pierwszy zdarzyło się, że piwo spoza Niemiec wygrało w czysto niemieckim stylu Dortrmunder Export. Tym bardziej miło nam było, że był to Janusz Moczywąs.

To dowód, że Janusze z Polski mają jednak siłę przebicia?!
Tomasz Tupalski: - Tak oto fama o Januszach poszła w świat. Cała Europa się dowiedziała, że Janusz to świetny gość.

Dariusz Sokół, znawca rynku wina i piwa, w rozmowie na sąsiedniej stronie ocenia, że ludzie warzą piwa, bo uciekają od komercjalizacji. Chcą indywidualizować swoje życie, w tym także spożycie. I właśnie - czy odchodząc od wiaderka a przechodząc na masową produkcję udaje się zachować tę pasję, cyzelowanie smaku? Nie wchodzi się w komercjalizację?
M.W.: - Komercjalizacja jest w tej branży czymś innym. Gdy na początku robiliśmy 1000 litrów, to w porównaniu do wiaderek było dużo, ale generalnie to baaardzo znikoma ilość, choć dla nas to było takie Wow!

W Warszawie, gdzie było i jest już dużo ludzi szukających piw rzemieślniczych, szybko zniknęło to z rynku.

Teraz jeden nasz zbiornik ma 4 tysiące litrów pojemności i tych butelek pojawia się więcej, ale to nadal nie są technologicznie rzecz biorąc duże ilości piwa w porównaniu do koncernowych browarów, które robią miliony litrów zwykłych lagerów smakujących tak samo i od których chcemy uciec.

Czytaj też: Browar Biały. Jak naukowiec z politechniki piwo zaczął warzyć

Przeskakując kawałek waszej historii, w którym momencie zaczęliście dojrzewać do tego, żeby zbudować swój browar?
M.W.: - To było po browarze w Szczyrzycu. Tam mieliśmy i większe warki i zdobyliśmy 1. miejsce na warszawskim festiwalu piwa domowego za Łychę Zbycha. Byliśmy świadomi, że trzeba to piwo szerzej na rynek wypuścić. Bo ono nie jest łatwe do sprzedania; ma bardzo specyficzny smak - jest wędzone torfem. Nie każdy to lubi. Wtedy dołączył już do nas Michał i Tomek. Działaliśmy we czwórkę.

Skąd wiedzieliście, że warto do Waszczuków dołączyć?
M.Ł.: - Słyszeliśmy bardzo dużo o dokonaniach Mateusza i Karola, bo znaliśmy ich rodziców. Cały czas docierały do nas informacje, że odnoszą kolejne sukcesy i że temat piwa rzemieślniczego jest bardzo dobrze rokującym na najbliższe lata. Bo tak naprawdę w obecnych czasach największą sztuką jest wejść w biznes, który jest w fazie rozwoju.

Rozumiem, że chcieliście znaleźć biznes dla siebie?
M.Ł.: - Szukaliśmy takiego, w którym będziemy się rozwijać długofalowo. Sami o piwie rzemieślniczym nic nie wiedzieliśmy.
A czym się Panowie zajmowaliście?
T.T.: - Ja zajmowałem się transportem międzynarodowym.
M.Ł.: - Ja miałem za sobą 18 lat pracy w różnych korporacjach spożywczych, farmaceutycznych, na różnych stanowiskach. Głównie zajmowałem się sprzedażą.

Nie da się ukryć, że wiele spraw i zjawisk do Białegostoku dociera z opóźnieniem. Tak było i z piwem rzemieślniczym: jak zaczęliśmy pytać o nie w roku 2015, to nikt nic nie wiedział.

T. T.: - To nawet nie o wiedzę chodzi: nie było specjalnie miejsc, żeby go spróbować. Może jeden MultiBrowar.
M.W.: - A w Warszawie otwierał się jeden multi pub za drugim. Tam się działo wszystko: premiery, konkursy, walki. Wszystko.
T.T.: - Pierwszy festiwal w Białymstoku był dopiero rok temu.
M. Ł: - Zobaczyliśmy więc, co się dzieje w Warszawie, we Wrocławiu, Poznaniu czy Krakowie. Tam wszyscy mówili, że ta branża się rozwija i rozwijać będzie. Postanowiliśmy podjąć wyzwanie.

Niemniej niejednokrotnie ze śmiechem wspominamy, jak na pierwszym spotkaniu z Mateuszem i Karolem poczęstowali nas swoim wiodącym produktem, czyli właśnie Łychą Zbycha. Cedziliśmy je z Tomkiem przez zęby przez godzinę…

Czytaj też: Browar Stary Rynek i Hotel Royal w centrum Białegostoku. Wkrótce otwarcie

Usiłując się uprzejmie uśmiechać?
T.T.: - Mateusz! Mateusz, mi smakowało. Słyszysz! Naprawdę! Mów Tomek za siebie!
M.Ł.: - Wychodziliśmy z tego spotkania i zastanawialiśmy się, kto za to płaci 10 złotych! Ale serio, uznaliśmy, że to, co robią bracia Waszczukowie, to przede wszystkim pasja. Kochają to, co robią . Chcą to rozwijać. Kultywować.

A słyszeliście Panowie wcześniej, że jest taka marka Browar Waszczukowe?
T. T.: - Słyszeliśmy, bo byli znajomi. Ale w Białymstoku generalnie nie można było tego słyszeć, bo w ogóle o kraftowym piwie się nie słyszało.
M.W.: - Powiedzmy sobie szczerze: my zaczynaliśmy od beczek, a beczkami nie daje się zbudować marki. Nie zawsze jest napisane, jaki browar je dostarcza. A jeżeli już, to na tablicy w lokalu i ludzie nie zawsze mają świadomość, co piją. Ciemną IPĘ czy też APĘ poproszę - pada zamówienie. Nawet jeśli trafi się fajny trunek, to już nie każdy się zainteresuje, skąd on jest.

Jak już spróbowaliście Waszczukowego, to co się stało dalej?
T.T.: - Poza wiedzą i pasją , chłopaki mieli także wizję tego biznesu. A my tego właśnie szukaliśmy.

Jeden z was miał dosyć transportu, drugi korporacji, tak?

M.Ł.: - Szukaliśmy ciekawej inwestycji. Z naszego punktu widzenia to był bardzo ciekawy przypadek: zaczęło się w piwnicy i fajnie rozwijało. A podział obowiązków we wspólnej firmie sam się narzucił. W rezultacie każdy zajmuje się tym, czym lubi. Bracia zajmują się technologią, Tomek rozlewem z racji swojej wiedzy technicznej, ja sprzedażą. Każdy realizuje się w tym, w czym czuje się dobrze.

Przeskoczyliśmy ten moment, gdy trzeba było powiedzieć: Dobra, sięgamy do portfeli. Jak sfinansowaliście te inwestycję? To duży obiekt. Jaką strategię przyjęliście?
M.Ł.: - Gdy podjęliśmy decyzje, że zakładamy wspólnie firmę i chcemy mieć swój browar, stanęliśmy przed wyborem: warzyć kontraktowo przez ten okres, kiedy budujemy browar i stawimy linię technologiczną, czy też robimy przerwę w warzeniu aż obiekt stanie? Jednak linii technologicznej nie kupuje się ot, tak: wchodzimy i kupujemy. Jeżeli chce się robić to profesjonalnie i żeby była szyta na miarę, to taki proces technologiczny trwa około 18 miesięcy. Zdecydowaliśmy więc, że budujemy a równolegle warzymy kontraktowo, umacniamy markę i pracując nad portfolio.

I to była świetna decyzja. Przed półtora roku mogliśmy robić podwaliny pod poważny biznes, który rozpoczęliśmy we własnym obiekcie.

Wasz browar na tle innych w regionie wyróżnia właśnie droga, jaką przeszliście: piwowarzy domowi, kontraktowi i teraz własny browar. W dodatku duży.
M.Ł.: - Wynika to z faktu, że myśleliśmy o tym biznesie w perspektywie lat kilkunastu. Nie chcieliśmy mieć tylko kontraktowego i sprzedać potem markę po jej wypromowaniu i zgarnięciu pieniędzy. Nie.

A w takiej sytuacji nie zaczyna się od minibrowaru, bo potem rozbudowa niesie za sobą kolejne koszty. My wiemy, jaki potencjał sprzedaży chcemy mieć za 10 lat. Żeby to zrealizować, musimy mieć określonej wielkości obiekt.

Podjęliśmy jednak decyzję, że nie wstawiamy tu od razu 24 zbiorników i robimy wszystko na hurra, a potem zobaczymy, jak wyjdzie. Najpierw zaczęliśmy jako nowa spółka warzyć w jednym tanku na 4 tys. litrów w browarze Jan Olbracht w Piotrkowie Trybunalskim.

W kolejnym miesiącu pojawiły się dwa następne tanki, a potem stwierdziliśmy, że jest nam tego mało. Potrzebujemy czwartego tanku i piątego w innym browarze. Produkując na pięciu tankach mieliśmy rozeznany biznes na tyle, że wiedzieliśmy: otwierając własny browar zaczniemy od siedmiu tanków.

Teraz jesteśmy na takim etapie, że robimy kolejne inwestycje… wstawiliśmy do firmy pasteryzator przepływowy, żeby nasze piwo w beczkach było pasteryzowane. Otworzyło nam to nowe rynki, ale widzimy, że zaczyna nam brakować produktu w butelce, dlatego w najbliższym czasie planujemy dostawienie kolejnych zbiorników do browaru.

Cel główny to budowa marki?
M.W.: - To był, jest i zawsze będzie cel główny.

I nie zamierzacie zjechać z jakości dla kasy?
M.W., M.Ł., T.T.: - Oczywiście, że nie!
M.Ł.: - Zakładając tę firmę, gdy już poznaliśmy bliżej temat piwa rzemieślniczego, uznaliśmy że warto się spośród wszystkich browarów czymś się wyróżniać. I to ma być właśnie bardzo dobra jakość produktu i jej powtarzalność. To nie jest rynek, na którym walczy się ceną.

Dla konsumenta, który jest gotów płacić osiem złotych za taki produkt, nie ma znaczenia czy on będzie w sklepie tańszy o 20 czy 30 groszy od innych. Dla niego kluczowym jest, że napije się np. Figlarnej Bożeny w marcu i w czerwcu, i ona będzie tak samo dobra.
Czytaj też: Browar Gloger. Przypominają podlaską tradycję warzenia, a nie tylko pędzenia trunków

Powtarzalność warek nie jest oczywista, prawda?
M. W.: - Tak. Bo pracujemy na różnych surowcach. Na żywych drożdżach, które zawsze mogą pracować inaczej.

Każde nasze piwo jest trochę inne, ale staramy się, żeby były bardzo podobne. Tym bardziej się staramy, że każdy wcześniejszą swoją pracę mniej lubił niż aktualną!

Ja studiowałem finanse i rachunkowość. I wiedziałem po prostu wiedziałem, że muszę coś wymyślić, gdy na trzecim roku czułem już wizję księgowość na barkach !

Dziękuję za rozmowę. Do widzenia się z Panami.

(tekst ukazał się w wydawnictwie Strefa Biznesu Podlaskie, kolportowanym m.in. na Wschodnim Kongresie Gospodarczym w Białymstoku 3-4 października)

Piwa rzemieślnicze. Browar Waszczukowe - Janusz Moczywąs i Grażyna Sprężyna godnie reprezentują Polskę w świecie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny