Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pisarka Małgorzata Kalicińska: Świat nie jest młody, piękny i szczupły

Agata Sawczenko
Żyłam sobie sześć lat na Mazurach: wśród bardzo prostych ludzi i wśród prostaków też. Było sielsko. Tylko od czasu do czasu jakiś straszny dramat.
Żyłam sobie sześć lat na Mazurach: wśród bardzo prostych ludzi i wśród prostaków też. Było sielsko. Tylko od czasu do czasu jakiś straszny dramat. Fot. A. Zgiet
Jak się pisze debiut, to sprzedaje się przede wszystkim siebie. Więc może nawet w sposób niezamierzony sporo siebie upchnęłam w książce "Dom nad rozlewiskiem".

Z Małgorzatą Kalicińska, autorką książki "Dom nad rozlewiskiem", rozmawia Agata Sawczenko

Kurier Poranny: Czy naprawdę mieszka Pani w małym domku na wsi, tak jak Małgosia z "Domu nad rozlewiskiem"?

Małgorzata Kalicińska: Nie lubię odpowiadać na to pytanie. Bo wiele osób wyobraziło sobie, że tak właśnie jest. No i co teraz, jak usłyszą, że to nieprawda? Po prostu jest walenie w stół i mówienie: No nie życzę sobie! Ta Kalicińska ma mieszkać na wsi i koniec.

Ale mieszkała Pani na Mazurach.

- Tak. Na Mazurach zbudowałam i prowadziłam taki duży ośrodek szkoleniowo-konferencyjny.

Lubi Pani wieś?

- Ja się zaszczepiłam wsią niedaleko od was, bo w Szafrankach koło Goniądza. I ta szczepionka przetrwała ileś tam lat w uśpieniu. Dopiero po czterdziestce gdzieś ze mnie to wylazło. Dopiero wtedy zaczęłam dostrzegać wszystkie niefajne strony życia w mieście, no i strasznie tęsknić za wsią. Ten swój wiejski dom mazurski, niestety, straciłam. Ale teraz znów stoję u progu budowania się na wsi, tym razem mazowieckiej.

Skąd pomysł na "Dom nad rozlewiskiem"?

- Książka powstała w momencie, kiedy życie mną bardzo mocno potrząchnęło, kiedy straciliśmy z mężem ten nasz majątek na Mazurach. I jak chodziłam w tej dzikiej rozpaczy, to powstała we mnie myśl, że strasznie chciałabym przeczytać taką książkę. Bo choć przeczytałam w życiu bardzo dużo książek, które ugłaskują, to jeszcze ciągle nie byłam dostatecznie ugłaskana i wyciszona. A ponieważ nie miałam takiej książki na półce, to postanowiłam, że sobie taką napiszę. "Dom nad rozlewiskiem" jest o poszukiwaniu siebie, o zdejmowaniu za ciasnych kostiumów, masek, które nas piją w twarz.

O odnajdywaniu prawdy o sobie, o swoich własnych pragnieniach. Bo prawda jest taka, że często my, kobiety, jesteśmy wychowywane dla świata, a nie dla siebie. A współczesna psychologia i filozofia mówią, że najpierw sama musisz być szczęśliwa, żeby móc uszczęśliwiać świat i dobrze się w nim czuć. Więc najpierw warto jest się zabrać za siebie.

Można tę Pani książkę nazwać terapeutyczną?

- Zdecydowanie tak. Wielokrotnie miałam dowody na to, że ta książka coś dobrego zrobiła w życiu jakiegoś człowieka. I to jest niesamowicie przyjemne. Chociaż kolega mnie zapytał, czy nie obciąża mnie to zanadto. Ale nie! Bo nikt nigdy nie rzucił we mnie pomidorem, bo po przeczytaniu tej książki coś złego mu się stało w życiu. Wręcz odwrotnie. Na przykład pisze do mnie pani, która 16 lat temu strasznie się pokłóciła z matką.

Mieszkają na dwóch krańcach Polski i przez te 16 lat nie odzywały się do siebie ani razu. A po przeczytaniu "Domu nad rozlewiskiem" ona kupiła bilet i właśnie jedzie pogodzić się z mamą. Ja nad takim mailem mogłam tylko pobeczeć się ze wzruszenia, bo co więcej?

Czy "Dom..." to powieść autobiograficzna? Ile jest Gosi w Gosi?

- Ile jest cukru w cukrze? To nie jest z pewnością moja autobiografia, ale dużo swojej filozofii życiowej tam sprzedaję. To tak zazwyczaj jest, że jak się pisze debiut, to sprzedaje się przede wszystkim siebie. Więc może nawet w sposób niezamierzony, ale sporo siebie upchnęłam w książce: mojego sposobu myślenia, pojmowania świata, moich komentarzy do świata i ludzi.

Ale nie historii z życia?

- Nie, historia nie jest moją. To kreacja.

W Pani książkach dużo jest pogoni za młodością.

- Młodoholizm: to taka choroba współczesnego świata. Bo to jest chore myślenie, że wszystko na tym świecie musi być zdrowe, piękne, szczupłe i błyszczące. A moim zdaniem, jedną z najpiękniejszych polskich aktorek jest Danuta Szaflarska - ale dzisiaj. Nie mogę wyjść z zachwytu, jak jest to piękna twarz, jak jest to piękna osoba, a przecież ma osiemdziesiąt parę lat. Chciałabym, żeby wreszcie świat zrozumiał, że piękno niekoniecznie leży tam, gdzie jest błysk, gdzie jest jędrna, młoda skórka.

W Pani książkach kobiety to babki z charakterem. Mężczyźni: niezaradni, ułomni, uzależnieni od alkoholu. Nie ma u Pani prawdziwego męskiego bohatera.

- Ale przepraszam - nam, kobietom, też trochę brakuje. Gosia jednak nieporadnie szuka pracy, ma nadwagę, popełnia straszne życiowe błędy - podobnie jak Basia. Choć oczywiście zarazem pokazuję, że my, kobiety, potrafimy być dla siebie wparciem, pomocą. Natomiast zupełnie nie bawi mnie kreślenie takich męskich postaci w typie agenta 007. Dlatego, że takie męskie, cudne, bohaterskie postacie są fantastyczne na książkę typu political fiction, science fiction czy książkę wojenną.

Tam proszę bardzo! Natomiast w naszym życiu nasi faceci to są mężczyźni ze skazą: jeden ma brzuszysko, drugi zakola, trzeci problemy z uzębieniem, czwarty może nie do końca jest dobrym rozmówcą. Ale w dalszym ciągu to są nasi faceci. Ich żeśmy sobie wybrały, ich kochamy. I te problemy, które trapią tych chłopaków z książki, to są takie prawdziwe życiowe problemy prawdziwych życiowych postaci.

Choć faktycznie wzmocniłam troszeczkę tę kobiecą część książek - trochę pedagogizując i pokazując nam, kobietom, ile dobrego możemy sobie dać, jeżeli jesteśmy mądre, otwarte, serdeczne, dobre. Do takich kobiet faceci lgną jak ćmy do światełka. Ale jeżeli z chałupy zrobimy magiel, jeżeli jest tam źle, zimno, jeżeli jesteśmy jazgotliwymi jędzami, to uciekają wszyscy: dzieci, mężczyźni, psy i koty. To jest naturalne.

A skąd pomysł na sfilmowanie książki?

- To już nie mój pomysł. To Katarzyna Kalicińska - zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa, gdyż jest to moja bratanica - po przeczytaniu maszynopisu powiedziała: Słuchaj, jak ci tego nie wydadzą, to ja to nakręcę, choćby nie wiem co.

Ale widzowie, czytelniczki, nie są z filmu zadowoleni. Nie podoba się zwłaszcza Joanna Brodzik w roli Gosi.

- Cała Polska kiedyś zbiczowała Małgosię Braunek, że zagrała Oleńkę w "Potopie". Przywiązujemy się do pewnych rzeczy. I wobec tego pokazywanie nam tych rzeczy w innej postaci, niż przywykliśmy, zawsze jest szalenie ryzykowne. Druga sprawa to jest na pewno sposób realizacji filmu. Bo - o czym od jakiegoś czasu z pewną odwagą mówię - trochę za dużo jest w ekipach producenckich osób, które zawsze wiedzą lepiej. I koniec.

Czyli Pani też nie jest w pełni zadowolona z tego, co wyszło?

- Pewne rzeczy mi się ogromnie podobają, inne - w ogóle. To tak jak w życiu.

Są jeszcze inne zarzuty. Bo w książce, w filmie, pokazujecie jednak pewną sielskość, fajne życie na wsi. I z drugiej strony - alkoholizm, gwałt, śmierć dziewczynki. Ale nie jest to przekonujące. Moja znajoma skomentowała: od prostoty do prostactwa.

- Nie powiedziałabym, że to prostactwo. Bo ani problem dziewczynki, ani problem alkoholizmu w rodzinie to nie są prostactwa. To są życiowe dramaty. Żyłam sobie sześć lat na Mazurach: wśród bardzo prostych ludzi i wśród prostaków też. Było sielsko. Tylko od czasu do czasu jakiś straszny dramat. Straszny: ktoś się powiesił, kogoś rozjechał pijany kierowca. Czy to można nazwać prostactwem? A w naszych rodzinach ile osób pije? I o tym się nie mówi, bo to jest temat ukrywany, wstydliwy. I nie zgodzę się, to nie jest prostactwo. To jest samo życie.

Mówi Pani o sobie: kobieta pisząca. Czemu nie pisarka?

- Bo ja jestem z tego pokolenia, że zanim człowiek stał się w pełni zawodowo sprawny, to musiał trochę czeladniczyć. Ja jestem w tym zawodzie od niedawna i nie przechodzi mi jeszcze przez gardło słowo pisarka. Ja napisałam dopiero cztery książki plus jedno opowiadanie.

Plany na przyszłość.

- Jejku! Chciałabym pisać. Teraz piszę felietony w "Bluszczu" i we "Wróżce". Ale jeśli moi czytelnicy wytrzymają pióro Kalicińskiej, to chciałabym w dalszym ciągu raz na jakiś czas wypuszczać jakieś powieścidło.

Typu "Dom na rozlewiskiem" czy bardziej wspomnieniowe, jak pani ostatnia książka?

- Nie, wspomnieniowe nie. No bo ileż można mieć wspomnień?

Pani ma ich podobno bardzo dużo.

- Najciekawsze są te od 1. do 15. roku życia. Ale je już spisałam. A potem są same nudy. Bo to jakieś liceum, jakieś studia, jakaś rodzina, jakaś praca. Mnie samej nie wydaje się to interesujące. Może jak będę miała 70 lat, to to wszystko opiszę. Natomiast teraz zdecydowanie stawiam na typowe powieścidło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny