Jako zawodowy tłumacz Piotr Siemion nie odmówił sobie przyjemności obsadzenia w roli głównej swojej debiutanckiej powieści „Niskie Łąki” obcokrajowca. Dzięki jego obecności może zachować większy dystans do obrazu Polski jaki utkwił mu w pamięci zanim zabrał się do pisania książki. Moim zdaniem – to obraz nad wyraz prawdziwy i niebanalnie podany.
Piotr Siemion wrzuca nie znającego ni w ząb polskiego Anglika wprost w undergroundowe środowisko Wrocławia. To młodzi kontestatorzy, którzy o wiele poważniej traktują zdobywanie zakąski do ciepłej i śmierdzącej wódki niż malowanie antysocjalistycznych haseł. Gdzieś w tle brzmią dźwięki polskiego reggae, eksperymentalnych wrocławskich zespołów, ktoś dołuje się przy Joy Division, ale najważniejsza jest nieustająca balanga. I taka jest prawda o latach 80. XX wieku. Prawda większości zwykłych młodych ludzi, którym nie przeszkadzał ani stan wojenny, ani niedawny przyjaciel w szeregach ZOMO, ważniejsza była osobista wolność i charakterystyczna dla lat szczenięcych chęć zabawy. W PRL tamtych czasów, mimo kartek i pamiętnej godziny 13, ze zdobyciem alkoholu nie było problemów, zatem i ta realna i ta książkowa balanga trwała niemal przez całą dekadę.
Wśród ciemnych kart tamtych czasów, przywódcy Solidarności mogli wymieniać wmuszane im na siłę paszporty w jedną stronę. Tymczasem kilkoro z bohaterów „Niskich Łąk” spotyka się w 1988 roku w Nowym Jorku. Chcieli się dorobić, ich kolega Anglik zamierza podbić Hollywood, ale jedyne co im się udaje to kolejna mega libacja alkoholowa. Jest też powracający wątek femme fatale, tym razem w wersji kobiety upadłej poza ostatni krąg piekła, ale cicho, sza, bo gdzież przyjemność z samodzielnej lektury. I jeśli już nasi przyjaciele są w USA, będzie też jedna akcja godna jeśli nie Jamesa Bonda to przynajmniej Chucka Norrisa. Jest też dużo tak pięknie opisanych przez Edwarda Redlińskiego czy Janusza Głowackiego polskich przechwałek i niespełnionych ambicji.
W 1991 roku dawni undergroundowcy znów spotykają się we Wrocławiu. Cóż to jest za miasto. Upstrzone bazarami, polowymi łózkami, odchodzącymi dziś w zapomnienie „szczękami”. Miasto, w którym wybuchł kapitalizm, drobna przedsiębiorczość, a regułą w biznesie jest najczęściej brak zasad. Jeden z wrocławian prowadzi popularne miejskie radio, bez płacenia tantiem, na ukradzionym sprzęcie, z gigantycznymi długami. Jego dawni przyjaciele wierzą w potęgę medium i każdy liczy, że fale eteru pomogą w ich błyskotliwej karierze bardziej niż rzetelna praca czy umiejętności. Tylko wspomniana femme fatale siedząca w osiedlowej wypożyczalni kaset wideo, zakłada nielegalne kablówki i marzy o własnej telewizji spędzając wieczory u boku byłego ZOMO-wca, „bo jest dobry dla jej dziecka”. Dziecka, które nota bene porzuciła, wyjeżdżając do USA z myślą o karierze. „Bo to zła kobieta była” powie rok później Bogusław Linda w „Psach” i nie ma co się nad tą postacią rozczulać, choć w 2000 roku świetny krytyk Piotr Bratkowski widział w jej losach „wyjątkowo okrutną metaforę końca epoki romantyzmu w Polsce”. Symbolicznym końcem wrocławskiego podziemia jest finałowy piknik, gdzie dawni buntownicy wyrzucają do wody ogrodowe krasnale, których produkcja zastąpiła te, malowane na murach miasta przez Pomarańczową Alternatywę.
Wyjątkowo udana i dobrze napisana powieść, która dzisiejszym 50-latkom może przypomnieć ich lata młodości i pierwsze kroki stawiane w kapitalizmie, a młodszym odkryć nieznane oblicze mitologizowanego dziś przez niektóre narracje czasu w historii Polski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?