Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Sawicki: Twarze, które portretuję, życie wyrzeźbiło

Janka Werpachowska
Piotr Sawicki
Piotr Sawicki Wojciech Wojtkielewicz
Każda zmarszczka, grymas - to zapis jakiejś traumy, ludzkiego dramatu - ale i radości, szczęśliwych chwil - mówi Piotr Sawicki, białostocki fotograf. - Twarze pozbawione tych cech stałyby się nijakie.

Obserwator: Przez wiele lat pod swoimi zdjęciami podpisywałeś się jako Piotr Sawicki junior. Chodziło o to, żeby nikt się nie pomylił i nie przypisał Twoich prac Piotrowi Sawickiemu seniorowi - czyli Twojemu ojcu. Ale myślę, że ludzie, którzy znali obu Sawickich, odbierali ten wyróżnik "junior" jako pewne symboliczne podkreślenie wyjątkowej ciągłości zainteresowań i talentów. Jesteś bowiem doskonałym przykładem takiego dziedziczenia z ojca na syna umiejętności, zawodu a nawet stosunku do świata.

Piotr Sawicki: Na pewno jestem dziedzicznie obciążony pod tym względem. Ale nie mogło chyba być inaczej. Fotografia i teatr były obecne w moim życiu od samych narodzin. Trzeba w tym miejscu przypomnieć młodszym białostoczanom, że ojciec mój, Piotr Sawicki, był twórcą Białostockiego Teatru Lalek i jego pierwszym dyrektorem. Sam był aktorem-animatorem, tworzył też lalki. A fotografia była jego pasją.

To ojciec jest autorem unikalnych zdjęć Białegostoku, którego praktycznie nie ma - są tylko powojenne ruiny i zgliszcza. Na późniejszych fotografiach Piotra Sawickiego seniora zachowały się budowle i fragmenty miasta, które powoli znikały z naszego krajobrazu, zastępowane przez nowe. Ten proces zmiótł całe dzielnice. Zachowały się tylko zdjęcia.

Ale dzisiaj to Ty obchodzisz czterdziestolecie pracy artystycznej, dlatego jednak porozmawiajmy o Tobie.

- Kiedy nie da się mówić o mnie bez wspomnienia o ojcu. Pierwsze moje zdjęcie, jakie mi zrobił, przedstawia chudego, płaczącego noworodka. Miałem wtedy dziesięć dni, ale wyglądałem kiepsko, bo byłem wcześniakiem. W 1948 roku nie było inkubatorów, leżałem w szpitalnym łóżeczku podgrzewany lampami. A kolejne ważne dla mnie zdjęcie z dzieciństwa, na którym nieco przestraszony spoglądam na siedzącego na oparciu kanapy Pinokia - drewnianą marionetkę, którą jeszcze przed wojną zrobił mój ojciec. Mam ją w domu do dziś.

Czyli fotografia i teatr - to pochłonęło Cię na resztę Twojego życia.

- Tak. Pierwsze zdjęcie samodzielnie zrobiłem mając sześć lat. To był bardzo prosty w obsłudze aparat marki Canon, takie pudełko z dziurką. A teatr, z jego sceną i kulisami, to był praktycznie mój drugi dom w dzieciństwie. Jeździłem z rodzicami po całym województwie białostockim, bo wtedy aktorzy ze swoimi lalkami odwiedzali miasteczka i wsie, występowali w domach kultury. Pamiętam pierwsze takie wyjazdy, kiedy środkiem lokomocji była furmanka.

Dopiero w późniejszych latach teatr dorobił się autokaru. Te lata spędzone wśród lalek, aktorów, w tej niepowtarzalnej atmosferze sprawiły, że bardzo lubiłem - już jako fotograf - dokumentować spektakle Białostockiego Teatru Lalek.

Jakie lata w Twojej karierze były dla Ciebie najważniejsze?

- Na pewno praca w nieistniejącym już miesięczniku Kontrasty, kiedy jego naczelnym był Klemens Krzyżagórski. W Kontrastach pracowali prawdziwi mistrzowie reportażu. Doświadczenia, jakie dzięki nim zdobyłem, nie da się przecenić. W miesięczniku tym zetknąłem się też ze świetnymi fotografami prasowymi, Wieśkiem Zarembą i Romanem Sieńką. Naprawdę nie ma przesady w powiedzeniu, że obok ojca ci dwaj fotografowie wywarli największy wpływ na moje życie zawodowe. Bardzo dużo się od nich nauczyłem, bo fotografia prasowa rządzi się swoimi prawami.

Lata 70. i 80. XX wieku to czas, kiedy działała cenzura. Jak "Kontrasty" sobie z nią radziły? Czy zdarzyło się, że któreś z Twoich zdjęć zostało przez cenzora niedopuszczone do publikacji, bo pokazywało rzeczywistość prawdziwą - a to często mogło się kłócić z rzeczywistością narzucaną przez propagandę sukcesu.

- To już było zmartwienie redaktora naczelnego. Klemens Krzyżagórski to człowiek bardzo inteligentny. Nigdy niczego mi nie narzucał, jeśli chodzi o sposób zilustrowania tematu. Nie zawsze był zachwycony tym, co zrobiłem, jednak szanował moją wizję. A z cenzurą nieraz musiał dyskutować, przekonywać do swoich racji. Nigdy nie dawał za wygraną. Jak nie udało się w Białymstoku, jechał do Warszawy, do przełożonych tutejszego cenzora. I zazwyczaj wygrywał. A poza tym reporterzy czy publicyści z tamtych czasów posiedli cenną umiejętność takiego pisania, żeby między wierszami przemycić jak najwięcej treści.

Czy cenzorzy tego nie umieli wychwycić? Nie wiem, czasami wydaje mi się, że tylko udawali, że wszystko jest w porządku. Natomiast inteligentny czytelnik doskonale wiedział, o co chodzi. Niedawno rozmawiałem z młodym socjologiem, który w rozmowie "Kontrastów" z sekretarzem wojewódzkim Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej doszukał się treści ukrytych między wierszami.

Tamte czasy wymagały takiego treningu inteligencji od obu stron: dziennikarza i czytelnika. To tak jak z kabaretami. W Polsce najlepsze były wtedy, kiedy nic nie można było powiedzieć, z niczego i nikogo nie można było się śmiać. A dzisiaj, kiedy wszystko jest dozwolone, to publiczność śmieje się dopiero wtedy, kiedy ze sceny padnie grube słowo.

To jak już tak porównujemy stare i nowe czasy, to zapytam Cię, jaką fotografię wolisz: czarno-białą czy barwną?

- Wszystko zależy od tego, co się fotografuje i o jaki efekt końcowy chodzi. Dlatego żadną nie gardzę i z żadnej nie rezygnuję. Czasami portret zyskuje na wyrazie, kiedy jest czarno-biały. Z kolei trudno jest oddać piękno przyrody bez koloru, chociaż wiele pokoleń fotografików udowodniło, że czarno-biały pejzaż też może zachwycać i zaskakiwać nastrojowością, nieraz wręcz dramaturgią. Często się zdarza, że fotografię barwną poddaję obróbce po to, aby w efekcie uzyskać zdjęcie czarno-białe.

A co sądzisz o Photoshopie? Czy nie jest on nadużywany, szczególnie przez fotografów gwiazd i celebrytów?

- Można retuszować rzeczywistość, byle nie przesadzić z tą czynnością. Trzeba pamiętać, że zbyt daleko posunięta ingerencja programu poprawiającego naturę bardziej zaszkodzi niż pomoże, narażając fotografowaną osobę na śmieszność.
Czy spotkałeś się z prośbą osoby portretowanej, żeby coś poprawić w jej wizerunku? Czy bez wahania podpisałbyś się pod zdjęciem poddanym takiej obróbce?

- Nigdy nie miałem takich dylematów, nie spotkałem się z takim problemem. Na pewno, gdybym wiedział, że komuś bardzo zależy na delikatnym wygładzeniu zmarszczek czy usunięcia ze zdjęcia szpecącego znamienia, blizny - nie miałbym nic przeciwko temu. Jeśli ktoś będzie dzięki temu szczęśliwy - proszę bardzo. Ale nie robię zdjęć celebrytek na okładki ilustrowanych czasopism.

Twarze osób, które portretuję, życie wyrzeźbiło. Każda zmarszczka, grymas - to zapis jakiejś traumy, ludzkiego dramatu - ale i radości, szczęśliwych chwil. Twarze pozbawione tych cech stałyby się nijakie. Twarze starych ludzi, pobrużdżone, z siecią zmarszczek, z mądrym spojrzeniem wyblakłych oczu są piękne.

Piotrze, czterdzieści lat pracy artystycznej do dobry pretekst do podsumowań. Czy umiałbyś powiedzieć, które z wydarzeń lub tematów, jakimi się przez te lata zajmowałeś, były dla Ciebie najważniejsze?

- Na pewno wizyta papieża Jana Pawła II w Białymstoku. Gdybym miał przeżyć życie jeszcze raz, to chciałbym, aby to wydarzenie znów się zdarzyło. Tego nie da się z niczym porównać. Ogromne przeżycie duchowe a jednocześnie świadomość, że jest się świadkiem wydarzenia historycznego, że się je dokumentuje i utrwala dla potomnych.

Ważnym tematem w mojej pracy, przewijającym się bezustannie, jest prawosławie i wszystko, co się z tą religią wiąże. Dostrzegam w niej głęboką duchowość, ale też bliski związek spraw boskich z ludzkimi. Pamiętam chrzciny w obrządku prawosławnym. Kiedy ksiądz trzyma w dłoniach niemowlę, które za chwilę zanurzy w chrzcielnicy z wodą święconą. Duchowny jest w tej ceremonii takim prawdziwym, troskliwym, kochającym ojcem. A ja wiem, że on też ma rodzinę, dzieci, że jego stosunek do tego maleństwa, trzymanego w dłoniach jest naprawdę serdeczny. Mam nadzieję, że udało mi się oddać to wszystko na zdjęciach.

Ile albumów fotograficznych wydałeś?

- Do dwudziestu liczyłem, więc na pewno więcej niż dwadzieścia. Ale naprawdę nie umiem dokładnie odpowiedzieć na to pytanie.

Kiedyś fotografowanie było zajęciem elitarnym. Dzisiaj zdjęcia robi każdy. Nie irytuje Cię to?

- Bardzo się cieszę, że jest w tej dziedzinie taki postęp. Każdy może zrobić dobre zdjęcie - przynajmniej raz w życiu. I nie dajmy sobie wmówić, że tylko aparatem najwyższej klasy, wyposażonym w najlepszą i najdroższą optykę można zrobić dobre zdjęcie. Trzeba umieć patrzyć na świat, dostrzegać motywy warte sfotografowania. I trzeba też mieć trochę szczęścia.

Masz też na koncie wiele nagród, wyróżnień, wystaw. Przepracowałeś czterdzieści lat, masz piękny dorobek. Czy nie czas na zasłużony odpoczynek?

- Na pewno dopóki będę mógł, dopóty będę fotografować. Ja po prostu muszę to robić. Nawet kiedy nie mam przy sobie aparatu, to patrzę na wszystko tak, jakbym to fotografował. Poznaję nowe programy komputerowe do obróbki zdjęć, bardzo lubię się tym bawić. Można dzięki nim uzyskać nową jakość. Ale i tak najważniejszy jest ten pierwszy moment: naciśnięcie spustu migawki.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny