Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piłkarze: Graliśmy za obiad

Alicja Zielińska
Gotowi do meczu. Romuald Możejko stoi w środku
Gotowi do meczu. Romuald Możejko stoi w środku
Kiedyś na mecze Gwardii Białystok z Mazurem Ełk przychodziło więcej ludzi niż teraz na I ligę. I to całymi rodzinami, z małymi dziećmi. Nikt się nie bał, że dojdzie do jakiejś bijatyki, czy kibice zaczną rozrabiać. A zawodnicy grali za obiad - opowiada Romuald Możejko, wieloletni piłkarz i sędzia piłkarski.

Pan Romuald z sentymentem ogląda swoje zdjęcia z młodości. Na boisku w Zwierzyńcu, na stadionie Gwardii, w Ełku, Supraślu, Grajewie, Łapach. Mecze, treningi, spotkania z kolegami. Ile tego było, trudno zliczyć - uśmiecha się. Potwierdzeniem jest dyplom "za przeprowadzenie 500 zawodów piłki nożnej", 12 grudnia 1976 roku, z podpisem wiceprezesa Okręgowego Związku Piłki Nożnej Ryszarda Lidera.

Grał w piłkę od dziecka. Ale prawdziwa pasja zaczęła się od Ogniwa. Do tego klubu wstąpił w 1950 roku, razem z kolegami z Wygody.

- W tamtych czasach piłka była dla chłopaków jedyną rozrywką, najmilszym sposobem spędzenia wolnego czasu. Ileż to było frajdy przy okazji. Nikt nie myślał o jakichś nagrodach, profitach, nie stawiał żądań - wspomina. - Graliśmy dla przyjemności. Byliśmy zadowoleni, jak po meczu poszliśmy na obiad do restauracji, a podczas przerwy dostaliśmy oranżadę do picia.

Koszulki i spodenki zapewniał klub, ale dresów już nie. I żaden z nas nie miał dresów, za drogie były, a pewnie i niedostępne. Wtedy nawet z butami piłkarskimi bywało trudno. Nie wszyscy je mieli. Zdarzało się, że zawodnicy przekazywali sobie nawzajem. Jerzy Szóstko, kolega z boiska Romualda Możejko dodaje, że on wymieniał się butami z Jankiem Papieżem, który grał w pierwszej drużynie. Mieli ten sam mały numer stopy - 39. Jak jeden schodził z boiska, to przekazywał korki drugiemu.

Środkowy obrońca

- Opiekował się nami nasz prezes Stanisław Maśliński. Wymagał, ale i dbał jak o swoich - podkreśla Romuald Możejko. - Jemu zawdzięczamy hart ducha, jaki nam towarzyszył i potem przez wiele lat. Szło dobrze. Zdobyliśmy nawet wicemistrzostwo okręgu białostockiego, mistrzem została Gwardia Białystok. Był to duży sukces, cieszyliśmy się bardzo.

Trenowaliśmy dwa razy w tygodniu. Na mecze, były to głównie rozgrywki towarzyskie, jeździliśmy do Ełku, Grajewa, Augustowa, Sokółki, no i do Supraśla, bo najbliżej. W Sokółce zdarzyła się kiedyś niezbyt miła przygoda.

Opisano nas w gazecie, że zamiast dobrze grać, rozrabialiśmy. Naprawdę to było tak, że Władek, bramkarz zabrał perkusję, a jego brat Edek, akordeon. Poszliśmy na obiad do restauracji. No i chłopaki nie mogli się powstrzymać, żeby nie zagrać na instrumentach. Jak to młodzi, wcale nie myśleli o jakiejś rozróbie. Zrobiło się głośno, wszystkim dopisywał humor. Obsłudze restauracji to się nie spodobało. Po powrocie prezes nam trochę zmył głowę za te popisy.

Potem grałem w Stali Białystok. Klub działał przy Fabryce Uchwytów, należeli do niego pracownicy. Jak zacząłem tam pracę, to też się zapisałem. Byłem środkowym obrońcą. Z tego okresu szczególnie miło wspominam braci Górskich, Edmunda i Stanisława oraz Janka Bieleckiego.

W 1956 roku o Romualda Możejko upomniało się wojsko. Powołanie dostał do Słupska, wtedy poborowych wysyłano daleko od miejsca zamieszkania. W wojsku jednak wyszedł na boisko tylko raz.

- Oficer stwierdził, że się nie nadaję, bo nie gram ostro. Żołnierz złamał nogę, tak trzeba grać, powiedział - wspomina ze śmiechem.

Siedem lat na bramce

Po odbyciu służby wrócił do Białegostoku i oczywiście do piłki.

- Poszedłem do Cresovii i przez siedem lat byłem bramkarzem. Kiedy straciliśmy okazję na awans, wkurzyłem się na chłopaków, że się nie przykładają, nie przychodzą systematycznie na treningi. Zostawiłem sprzęt w szatni, oświadczyłem, że mam dosyć, nie będę dalej grał.

Wydawało się, że to już koniec mojej kariery piłkarskiej, ale przyjechał szwagier Zbyszek Piekut z Łap. Słuchaj - mówi - jest okazja idź na sędziego piłkarskiego, właśnie u nas zaczyna się kurs. Dał mi książkę, nauczyłem się. Pojechałem, zdałem egzamin, nawet dość dobrze i zacząłem sędziować w klasie okręgowej.

Sędzia liniowy

To też było wspaniałe doświadczenie - podkreśla pan Romuald. - Kiedyś na mecze Gwardii Białystok z Mazurem Ełk przychodziło więcej ludzi niż teraz na I ligę. I to całymi rodzinami, z małymi dziećmi, nikt się nie bał, że dojdzie do jakiejś bijatyki, czy kibice zaczną rozrabiać. Mecze traktowano jak wielkie wydarzenie, niemal jak święto. Wszyscy się świetnie bawili.

W 1972 roku Romuald Możejko awansował na sędziego liniowego II ligi.

- Sędziowałem razem Józefem Kozakiem (sędzia główny) i Sergiuszem Juzuczykiem mecze Gwardii, Włókniarza Białystok, Wigry Suwałki, ŁKS Łomża, Pogoń Łapy. A potem przez siedem lat (od 1974 do 1981 roku) byłem kwalifikatorem, oceniałem innych sędziów.

Pani Alina, podając kawę i ciasto, uśmiecha się do mężowskich opowieści. Oj, ma także wiele własnych wspomnień, związanych z meczami. Oczywiście wiedziała, z kim wiąże swoje życie, zatem nie próbowała stawiać męża przed wyborem: ona albo piłka.

- Nie pamiętam, jaki to był mecz, ale jechaliśmy z wizytą do znajomych - opowiada pani Alina. - Niedziela, południe, my gotowi już do wyjścia, a tu dzwoni telefon. Słyszę, jak mąż tłumaczy, że nie może, bo idziemy w gości. Odłożył słuchawkę i powiedział tylko jedno: jedziemy, ale przez stadion, szybko, nie ma czasu. Przez jaki stadion? To nie po drodze - zdziwiłam się. - No przez Gwardii - rzucił krótko.

Okazało się, że nie ma sędziego liniowego, więc mąż ma go zastąpić. Już wiedziałam, że nasze plany się zmienią, ale nie miałam pretensji. Bo jak inaczej, trzeba ratować sytuację, ludzie schodzą się na trybuny. I tak było, ja siedziałam w aucie, czytałam gazetę, a mąż pobiegł sędziować. Jeszcze w krawacie, tak się spieszył. Żartowałam z niego potem, że po drodze się rozbierał - śmieje się pani Alina. Przyznaje, że kilka razy była na meczach i oglądała męża w akcji, jak sędziował.

- Musiałam zobaczyć - podkreśla. - Bardziej jednak chodziłam na stadion jako osoba towarzysząca niż kibic. Nie ciągnęło mnie, nie przepadam za piłką nożną. Ale też nigdy nie miała do męża pretensji, że spędza czas z kolegami na boisku. Rozumiałam, że to jego pasja, on tym żyje.

I tak zostało. Teraz pan Romuald, jak przystało na prawdziwego kibica, odlicza dni do Euro.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny