Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pijany radny Samoobrony zmarnował życie 18-letniej Magdzie

Jan Wolski [email protected] tel. 085 748 95 63
W szpitalu dziewczyna przeleżała tydzień. W gorsecie musi chodzić do dziś.
W szpitalu dziewczyna przeleżała tydzień. W gorsecie musi chodzić do dziś. Fot. Tomasz Kubaszewski
Zawsze była wesoła i uwielbiała sport. Myślała nawet o Akademii Wychowania Fizycznego. Jednego dnia wszystko się jednak zmieniło. Bo pijany radny Samoobrony postanowił usiąść za kierownicą.

Lekarze nie są w stanie dokładnie określić, kiedy i czy w ogóle 18-letnia dzisiaj Magda Kotowska z podsuwalskiego Filipowa wróci do pełni zdrowia.

- Praktycznie nie ruszam się z domu - opowiada ze łzami w oczach. - Jak gdzieś jestem dłużej poza domem, kręgosłup natychmiast daje o sobie znać. Boli jak diabli.

Wtedy jest tylko jedyna recepta - trzeba włożyć ortopedyczny gorset i najlepiej się nie ruszać.

- Tata skonstruował mi nawet specjalny stolik do odrabiania lekcji - mówi dziewczyna. - Bo przy normalnym biurku długo usiedzieć nie mogę.

Ojciec ruszył w pościg

Ten styczniowy wieczór 2008 roku Magda zapamięta do końca życia. Właśnie wyszła z domu. Zrobiła raptem kilkadziesiąt kroków, gdy poczuła silne uderzenie. Upadła na ziemię. Zobaczyła odjeżdżający samochód.

Krzyk córki usłyszał jej ojciec Waldemar. Natychmiast wybiegł przed dom. Także on widział odjeżdżający pojazd. Od razu przyszło mu do głowy, że to pewnie ford radnego Andrzeja S.

Kotowski ruszył w pościg. Filipów to nieduża miejscowość, więc specjalnych problemów z ustaleniem, gdzie auto się podziało, nie było. Ford i jego właściciel znajdowali się na podwórzu posesji rodziny S.

- Radny próbował czyścić swój samochód - opowiadał ojciec Magdy. - Wyraźnie czuć było od niego alkohol. Kiedy zapytałem go o wypadek, coś bełkotał, że to nie on prowadził.

Kotowski powiadomił o zdarzeniu policję. Zanim ta dotarła na miejsce, Andrzeja S. już w domu nie było. Zniknął bez śladu.

W tym czasie pogotowie zabrało Magdę do szpitala. Nie było żadnych wątpliwości, że dziewczyna doznała urazu kręgosłupa i szybko do pełni zdrowia nie wróci.

Przyznał się, ale potem odwołał

Policja rozpoczęła poszukiwania radnego S. Odnalazł się dopiero po paru godzinach w domu swoich znajomych w sąsiedniej wsi. Był kompletnie pijany. Alkomat pokazał ponad 2 promile.

Kiedy radny wytrzeźwiał, przyznał się do winy. Twierdził, że potrącenia dziewczyny... nie zauważył. Przypuszczalnie od nadmiaru trunków.

O sprawie zrobiło się głośno. Suwalska prokuratura zgodziła się nawet na ujawnienie wizerunku i nazwiska sprawcy wypadku. Gdyby nie przyznał się do winy, prawdopodobnie organy ścigania skierowałyby do sądu wniosek o tymczasowe aresztowanie. I radny znalazłby się za kratkami.

Minęło raptem kilkanaście dni i wszystko się zmieniło. Andrzej S. odwołał wcześniejsze zeznania. Stwierdził, że wymusił je przesłuchujący go policjant.

- Jeśli się pan przyzna, nie będzie żadnej sprawy - miał mu obiecać.
I 64-letni mężczyzna uwierzył, że uniknie odpowiedzialności za spowodowanie wypadku po pijanemu i że uda się przejść do porządku z obrażeniami Magdy.
W tej sytuacji prokuratura nie miała wyjścia i skierowała do sądu akt oskarżenia.

Utrata pamięci

A tam zaczęły dziać się prawdziwe cuda. Nagle znalazł się świadek, który w chwili wypadku widział radnego w... kościele. Mieszkanka domu, w którym policja odnalazła Andrzeja S., doznała z kolei niespotykanej w medycynie utraty pamięci. Policji opowiedziała, jak było. Że razem z radnym pili wódkę przed i po wypadku i że jeździł on w tym czasie swoim samochodem. Ale na sali rozpraw już tego nie potwierdziła. Zakomunikowała, iż jest po poważnej operacji onkologicznej i niczego nie pamięta. Z taką amnezją powołany przez sąd biegły nigdy się jeszcze nie spotkał.

Światło dzienne ujrzały też inne "fakty". Na przykład taki, że uszkodzenia samochodu Andrzeja S. nie powstały wcale wskutek wypadku. Bo tablica rejestracyjna była zniszczona już wcześniej, a przednią szybę mógł zbić... ojciec Magdy, który zaraz po zdarzeniu miał rzucić radnego na maskę jego pojazdu.
Waldemar Kotowski, który temu wszystkiemu się przysłuchiwał, łapał się za głowę. Dowiedział się zresztą, że to on jest właściwie przestępcą.

- Zostałem przez tego pana pobity - twierdził radny S.

Kotowskiemu i jego córce wydawało się, że sprawa jest ewidentna. Ofiara - winny - kara.

- Nigdy wcześniej w sądzie nie byłem - opowiada Kotowski. - Dla mnie to szok, że nagle ofiara staje się oskarżonym, że obrońcy wolno praktycznie wszystko.

Ojca dziewczyny dziwiła też przewlekłość postępowania. Bo terminy sąd wyznaczał raz na miesiąc, a kilka rozpraw trzeba było przełożyć. Jednym z powodów był urlop adwokata.

Kłamał jak najęty

Wyrok suwalskiego sądu zapadł w ubiegłym tygodniu - dokładnie w rok od wypadku. Prokurator domagał się dla Andrzeja S. trzech lat więzienia. I to bez żadnych zawieszeń.

Ale sąd był łaskawszy. Zmniejszył karę do dwóch lat i ją zawiesił. Dołożył do tego pięcioletni zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów oraz 9-tysięczną grzywnę.
Waldemar Kotowski i jego córka kręcili głowami.

- Gdyby on przez ten rok nie kłamał jak najęty, gdyby przyznał się do winy i wyraził skruchę, to pewnie kara byłaby odpowiednia - mówili. - Skoro jednak stało się inaczej, powinien trafić do więzienia. Jakby trochę posiedział, to może w końcu coś do niego by dotarło.

Cicho w gminie

Przez większość swojego życia Andrzej S. był urzędnikiem. W ubiegłym roku pracował jeszcze w suwalskim urzędzie pracy. Niedługo po wypadku przeszedł jednak na emeryturę.

W 2006 roku wystartował w wyborach do filipowskiej rady z listy Samoobrony. W okręgu, który obejmował m.in. ulicę, na której później doszło do wypadku, poparło go ponad 100 osób. To był jeden z lepszych wyników w całej gminie.

- On taki swój chłop jest - tłumaczą ludzie. - A przy tym kulturalny, wykształcony. Da się po prostu lubić.

Przez parę miesięcy po wypadku S. w urzędzie gminy w ogóle się nie pojawiał. Potem jednak wrócił. Do dzisiaj jest jednym z najbardziej aktywnych radnych. Tak, jakby nic się nie stało.

- W pewnym momencie on się nam nawet próbował kłaniać - wspomina Waldemar Kotowski. - To już była wyjątkowa bezczelność.

Radni z Filipowa doszli do wniosku, że im ciszej o tym zdarzeniu, tym lepiej. Sprawa wypadku na forum miejscowego samorządu nigdy więc poruszana nie była.

- I tak nic nie możemy zrobić do czasu prawomocnego wyroku - brzmi najczęściej powtarzana opinia.

To prawda. Tylko wtedy radny zostanie pozbawiony mandatu z urzędu. Nikt nie wie jednak, kiedy to nastąpi. Bo Andrzej S. będzie pewnie chciał się odwołać do wyższej instancji. A sądy zbyt rychliwe nie są. Kto wie, czy Andrzejowi S. nie uda się dotrwać nawet do końca tej kadencji samorządu.

Wiele lat temu stosunkowo niegroźną kolizję spowodował na suwalskiej ulicy miejscowy radny. Gdy okazało się, że był pod wpływem alkoholu, natychmiast złożył mandat. Taka postawa to jednak rzadkość. Nie tylko na Suwalszczyźnie.

Przed sądem Andrzej S. twierdził, że wyrok w jego sprawie zapadł, zanim w ogóle doszło do procesu. Miały go wydać lokalne media. Radny chciał zresztą, by rozprawa odbywała się z wyłączeniem jawności. Sąd się jednak na to nie zgodził.
Raz tylko z własnej inicjatywy podszedł do dziennikarza. Poprosił go, aby więcej nie telefonował do jego domu i nie denerwował schorowanej żony.

W sądzie Magda Kotowska mogła ubiegać się o odszkodowanie. - Nie chcę od niego żadnych pieniędzy - tłumaczy decyzję o tym, aby jakąś kwotę zasądzić nie dla niej, lecz na dom dziecka. - Domagam się tylko sprawiedliwości za to, co on mi zrobił.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny