W filmie „Ból i blask” każdy znajdzie coś dla siebie, o ile nie oczekuje od kina jedynie wartkiej akcji.
Jest tu niesamowita bieda hiszpańskiej prowincji, krainy nierówności społecznych z fasadowym katolicyzmem na sztandarach. Almodovar mruga okiem do widza, wkładając do głowy małego chłopca uczącego pisać murarza analfabetę jako pierwsze zdanie o kraju katolickim. Jakim? Oczywiście Hiszpanii. Tylko dlaczego matka małego Salvadora (w domyśle alter ego reżysera) jest zatrudniana przez katoliczkę do pracy w niedzielę?
Wątek katolickich nauczycieli kilka razy powróci w filmie „Ból i blask”. Najpierw w osobie księdza dyrygenta chóry, który w chłopaku upatrzył sobie solistę i zamiast pozwolić mu się uczyć, zmuszał do wielogodzinnych prób. Nic dziwnego, że pierwszym buntem małego Salvadora będzie odmowa nauki w niższym seminarium duchownym. A to przecież dla biedaka i tak wyróżnienie. A jednak – jak widzimy we współczesnych scenach – poradził sobie w życiu i bez seminarium. Jest sławnym reżyserem, znanym w świecie, ma piękne mieszkanie z kolekcją obrazów, o jakie biją się muzea. Zatem Pedro Almodovar gra na nosie jednocześnie i klechom i niedowiarkom. Czy przy tym buduje etos chłopaka z nizin, któremu się udało? I czy na pewno by się udało, gdyby nie desperacja matki?
To kolejny wątek, który wzruszy i panie, i oglądających film panów. Niespełnione obietnice, wzajemne animozje. Ucieczka przed nadopiekuńczą matką, jako klucz do wolności artystycznej, nieprzepracowane pretensje matki do syna i wreszcie żal, że nie była z niego do końca zadowolona. A przy tym – wszechobecne sąsiadki, pojawiające się nawet jako duchy. I śmieszno, i straszno, i naprawdę wzruszająco.
I wreszcie wątek, moim zdaniem, bardziej trafiający do mężczyzn, a jeszcze bardziej do niespełnionych artystów, czy osób z pretensjami artystycznymi. To impotencja twórcza starzejącego się i schorowanego reżysera – ów tytułowy „ból” i świadomość dawnych sukcesów, owego „blasku” który dzięki rekonstrukcji dawnego filmu ma szansę zaświecić choć światłem odbitym. Okazja d pogodzenia się z aktorem, którego reżyser się wyrzekł. I publicznie wyzna – dlaczego – zresztą będąc z nim w sytuacji, która trzy dekady wcześniej miała ich poróżnić. Bo Pedro Almodovar dba cały czas o odpowiednie dawki ironii i humoru.
Bo jak inaczej odczytać pierwsze zauroczenie małego Salvadora dorosłym i pięknie zbudowanym murarzem, kiedy chłopak na widok jego nagiego ciała po prostu padnie jak rażony gromem. Wyborne. A po latach wspomnienie chwili powróci wraz ze znalezionym w małej galeryjce szkicem – listem właśnie do niego, pierwszego nauczyciela liter owego utalentowanego murarza rysownika amatora.
Wysmakowane kadry, w których nawet stroje Antonio Banderasa współgrają z kolorystyką ścian, udana muzyka Alberto Iglesiasa, hołd złożony dawnemu kinu, które z pewnych powodów „pachniało sikami”, potędze teatru i wreszcie literatury składają się na „Ból i blask”. Tu nie będzie rewolucji, no może pojawi się tylko odrobina heroiny, jako przyprawa. Kontrowersyjna, ale to przecież Pedro Almodovar.
Antonio Banderas o wielkich owacjach po ostatnim filmie Almodovara w Cannes
Źródło: Associated Press
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?