Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paula Bzura, short track: Na dyskoteki mam jeszcze czas

Wojciech Konończuk
Nie wyobrażam sobie życia bez short-tracku - mówi Paula Bzura, zawodniczka Juvenii Białystok i reprezentantka Polski na Igrzyska Olimpijskie w Vancouver.
Nie wyobrażam sobie życia bez short-tracku - mówi Paula Bzura, zawodniczka Juvenii Białystok i reprezentantka Polski na Igrzyska Olimpijskie w Vancouver. Fot. Wojciech Oksztol
Rzadko mam okazję rozerwać się, ale nie żałuję, że związałam swoje życie ze sportem. Dzięki temu byłam na igrzyskach - mówi Paula Bzura, zawodniczka Juvenii Białystok i reprezentantka Polski na Igrzyska Olimpijskie w Vancouver.

Kurier Poranny: Kiedy dotarło do Ciebie, że będziesz bronić polskich barw na najważniejszej sportowej imprezie? Kiedy poczułaś się tak naprawdę olimpijką?

Paula Bzura, zawodniczka Juvenii Białystok i reprezentantka Polski na Igrzyska Olimpijskie w Vancouver: Chyba dopiero podczas ceremonii otwarcia igrzysk w Vancouver. To było niesamowite przeżycie. Mieliśmy bardzo dobre miejsca i wszystko było wspaniale widać. Wcześniej jednak musieliśmy się sporo wystać. Najpierw kilkadziesiąt minut na lodowisku hokejowym, a potem, bodaj dwie godziny, w jakimś przejściu przy stadionie. Ale warto było. Poczułam atmosferę wielkiej imprezy.

Ceremonia otwarcia podobała się Tobie bardziej, niż uroczyste zamknięcie?

- Na tym drugim przysnęłam. Serio. Byłam już bardzo zmęczona, a na dodatek znów musieliśmy bardzo długo czekać na nasz przemarsz. Kiedy zajęliśmy miejsce na trybunach i zaczęły się przemówienia, po prostu oczy same mi się zamknęły.

Jak wygląda wioska olimpijska i jak się w niej żyje?

- To nie jest sielanka, nie ma za dużo czasu na zwiedzanie, poznawanie nowych ludzi. Wszystko podporządkowane jest treningowi i startom. Z wioski wyszłam tylko dwa razy, ale nie nudziłam się w niej. Był tam sklep olimpijski, mieliśmy duży budynek z bilardem, najnowszymi grami. Zawody też oglądaliśmy na telebimie w wiosce.

Czyli tak naprawdę nie zobaczyłaś Vancouver?

- Byłam w mieście dwa razy. Zapamiętałam przede wszystkim duży tłok. Wszędzie tłumy ludzi. No i noc po finałowym meczu hokeja na lodzie. Kanadyjczycy oszaleli ze szczęścia. Już podczas spotkania wiedziałam, kiedy padały bramki, bo krzyk był niesamowity. A potem na ulicach kłębili się ludzie z pomalowanymi twarzami, wszyscy w narodowych barwach Kanady, fetujący wygraną z USA. Widać, że tam hokej kochają wszyscy. Ale i na short-track nie ma co narzekać. Za każdym razem trybuny były wypełnione po brzegi. Nawet my, zawodnicy, mieliśmy kłopoty ze znalezieniem miejsca.

Czy spotkałaś nasze gwiazdy - Justynę Kowalczyk albo Adama Małysza?

- Niestety nie, oni mieszkali w innej wiosce, w Whistler, a to dosyć daleko od nas. Były z nami za to dziewczyny z łyżwiarstwa szybkiego, które sensacyjnie zdobyły brązowy medal w drużynie. Bardzo cieszyłam się ich sukcesem.

Jak wyglądał Twój pokój?

- Nic nadzwyczajnego, szafa, szafka, łóżko. I tak byłam szczęściarą, bo miałam w pokoju internet, co należało do rzadkości.

A co z jedzeniem? Przecież trzeba było wykarmić sportowców z wielu krajów, mających różne gusty i przyzwyczajenia.

- No i jedzenie było z całego świata, każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

Czyli poczciwego schaboszczaka także?

- Niestety nie, ale była pierś z kurczaka.

Zawody w Kanadzie rozgrywano w nocy naszego czasu. Czy najbliżsi oglądali Twoje starty?

- Tak. Mama miała na szóstą do pracy, ale wstawała o trzeciej, by oglądać moje wyścigi. Podobnie przyjaciele i koleżanki z klubu. Nie czułam się samotna, cały czas miałam kontakt z krajem.

A jak się poczułaś, kiedy wyjechałaś na olimpijskie lodowisko i miałaś wystartować w biegu na 1500 metrów? Czy był to występ jak każdy inny?

- O nie, tego nie da się z niczym porównać. Nie mam zbyt wielkiego stażu w reprezentacji, ale to coś zupełnie innego, niż mistrzostwa kraju czy Puchar Świata. Byłam ogromnie zestresowana, bo miałam na dodatek kłopoty ze sprzętem. Zamieniłam kombinezony i okazało się, że na łydce nie mam literek, które są obowiązkowe. Na szczęście Patrycja Maliszewska startowała w pierwszym biegu, a ja w piątym i koleżanka pożyczyła mi strój. Aż trudno opowiedzieć, jak się bałam, że nie zdążę wyjść na start.

Udało się, ale zostałaś zdyskwalifikowana.

- No tak, stało się, chociaż nie do końca się zgadzam z tą dyskwalifikacją, bo nie wiem, za co mnie ona spotkała. Na szczęście w biegu na 1500 metrów było już dużo lepiej. Awansowałam do ćwierćfinału i poprawiłam rekord Polski.

To dobrze, że tak się stało, bo inaczej podniosłyby się głosy, że pojechało z Juvenii troje i wszyscy odpadli w eliminacjach. Zaraz znaleźliby się tacy, którzy spytaliby: po co tam pojechaliście?

- I tak znaleźli się. Przeczytałam na forum wpis jakiegoś internauty, że 14. miejsce to i on by zajął trenując na ślizgawce przed Ratuszem. Proszę bardzo, warto spróbować.

Dotykają Ciebie takie wpisy internetowe?

- Nie, nie przejmuję się nimi. Ten kto się zna na sporcie wie, że na igrzyska nie jedzie się ot, tak sobie. Trzeba przejść przez eliminacje, a to jest bardzo trudne. Zrobiłam w Vancouver co mogłam i jestem zadowolona z występu. No może nie do końca przez tę dyskwalifikację.

Jak wygląda zwykły dzień reprezentantki Polski na Igrzyska Olimpijskie?

- Wstaję rano i mam pierwszy trening. Potem szybko biegnę do szkoły i na drugi trening. Około godziny 18 wracam do domu, odpoczywam, uczę się i idę spać.

Godzisz naukę z short-trackiem?

- Muszę. W tym roku zdaję maturę, a w związku ze startem w Kanadzie nie było czasu na uczenie się. Teraz trzeba nadrobić zaległości.

To kiedy znajdujesz czas na hobby, spotkania z przyjaciółmi, dyskoteki i inne rozrywki? Przecież masz niespełna 20 lat.

- Rzadko mam okazję rozerwać się, ale nie żałuję, że związałam swoje życie ze sportem. Dzięki temu zobaczyłam Vancouver i byłam na igrzyskach, co jest niezapomnianym przeżyciem. Widziałam już sporo krajów, na przykład Chiny i mam nadzieję, że jeszcze wiele zobaczę. Na zawody w Polsce też bardzo lubię jeździć, podobnie na obozy przygotowawcze. Na dyskoteki jeszcze przyjdzie czas.

Myślisz już o tym, co będziesz robić po zakończeniu kariery?

- Na razie nie. Skupiam się na startach, które mi jeszcze w tym sezonie pozostały, no i na maturze. Potem chcę iść na studia, do Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego i Turystyki w Białymstoku, podobnie jak moje koleżanki z Juvenii. Dalej w przyszłość na razie nie wybiegam.

Ale o następnych igrzyskach w Soczi już chyba marzysz?

- Tak i bardzo chciałabym na nich wystąpić. Jestem już bogatsza o oświadczenia z Vancouver, ale i wiem, jak dużo mi jeszcze brakuje. Droga do wyjazdu jest daleka i czeka mnie ciężka walka. Mam jednak nadzieję, że pojadę do Rosji.

Teraz pewnie czas na odpoczynek?

- A skąd. Od razu po powrocie z Kanady byłam na treningu, bo niedługo mamy mistrzostwa Polski w Cieszynie, a potem mistrzostwa świata w Sofii, na które bardzo bym chciała się zakwalifikować.

To sezon w short-tracku trwa cały rok?

- Prawie. Przerwę mamy tylko w kwietniu, bo już w maju zaczynają się obozy. Ale ja to lubię i do głowy by mi nie przyszła myśl o rezygnacji. Nie wyobrażam sobie życia bez short-tracku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny