MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Patrycja Szczepanowska. Białostoczanka gra z Krystyną Jandą, teraz napisała "Sklep z facetami" (zdjęcia)

Jerzy Doroszkiewicz
Patrycja Szczepanowska w Białymstoku
Patrycja Szczepanowska w Białymstoku Jerzy Doroszkiewicz
Patrycja Szczepanowska to białostocka aktorka, która od lat znakomicie radzi sobie w branży. Partneruje w teatrze Krystynie Jandzie, ale też sama napisała i wyreżyserowała spektakl "Sklep z facetami". Może pokaże go i w Białymstoku.

To nie jest pierwszy wywiad dla Porannego?

Patrycja Szczepanowska, aktorka: Och, nie. Pierwszy raz rozmawiał ze mną Jerzy Szerszunowicz po castingu do roli Zosi w „Panu Tadeuszu”, który kręcił Andrzej Wajda. Byłam jedną z kandydatek w ścisłej czołówce i wychodzące w Białymstoku gazety zainteresowały się mną. Miałam wtedy pierwsza profesjonalną sesję zdjęciową – właśnie do”Porannego” i nie wyjęłam wtedy gumy do żucia z buzi. Na każdym z tych zdjęć widać było tę gumę. Nauczyłam się na całe życie, żeby uważać z gumą do żucia, a na pewno wyjmować z ust przed pozowaniem do zdjęcia.

Ale z „Gumą do żucia” ma Pani nadal w pewien sposób do czynienia. Piosenkę o tym tytule brawurowo zaśpiewała Krystyna Janda – dziś Pani szefowa w Och-Teatrze.

To prawda. Moim wielkim szczęściem jest granie w towarzystwie ludzi, którzy mnie inspirują, są autorytetami, których w dzisiejszych czasach jest coraz mniej. Pani Krystyna Janda napisała książkę „Zyskuję przy bliższym poznaniu” i to prawda! Znając ją jako Agnieszkę z „Człowieka z marmuru”, wydawało mi się, że jest skupiona na ciężkich, płaczliwych tonach. Pracując z nią przekonałam się, że ma nieprawdopodobne poczucie humoru.

Wróćmy jednak do Pani początków w Białymstoku, także edukacji.

Skończyłam Szkołę Podstawową nr 20, uczyły mnie panie Sadowska i Łukjańczuk, w VI Liceum Ogólnokształcącym miałam bardzo wymagającą polonistkę – panią Marię Wolańską. Była „żyletą”, ale wiedza którą mi przekazała przydała się nie tylko podczas egzaminów do szkoły teatralnej, ale dała mi wiedzę o literaturze polskiej. Bez tego nie da się być dobrym aktorem.

Da się.

Ale niedobrym.

Za to wziętym.

Być może tak, ale nie dobrym.

Pani od dziecka chciała być aktorką?

Tak. Kiedy przychodziłam do mojego taty do pracy do Zakładu Energetycznego przy Elektrycznej, wiedziałam, że chcę pracować nie u taty, tylko tam, po drugiej stronie, gdzie jest Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki. Wielokrotnie na przestrzeni lat składałam podanie, żeby dostać się na rozmowę do dyrekcji. Dostawałam się na rozmowy w różnych miejscach, gdzie nawet się nie spodziewałam, w Białymstoku nigdy nikt mnie nie zaprosił. A jednak zostałam aktorką. Może nie zawsze marzenia spełniają się w stu procentach, ale warto obrać w życiu kierunek i być konsekwentnym.

A Pani do Akademii Teatralnej w Warszawie dostała się za pierwszym razem?

Tak. To wielkie szczęście, bo im aktorka starsza, tym ma później mniej pracy.

Jak się Pani przygotowywała do zdawania na Akademię Teatralną?

Chodziłam do instruktorek teatralnych – najpierw pani Marty Jakimiec, a później do Teatru Klaps pani Tosi Sokołowskiej. To, w jaki sposób pani Tosia nas prowadziła powodowało, że zyskiwaliśmy. Ona miała niebywałą umiejętność „sprzedawania” nam podstaw tego zawodu w sposób, w jaki powinniśmy go poznawać. Nauczyła nas myśleć.

Kończy Pani studia i… ma Pani angaż w Radomiu?

Nigdy nie byłam aktorem etatowym. Wiedziałam, że to jest zabójstwo dla młodego aktora, aczkolwiek bardzo ważną sprawą jest granie w teatrze. Miałam szczęście, że Adam Sroka, ówczesny dyrektor radomskiego teatru, bardzo na mnie postawił.

Czyli wysłała pani CV do Radomia i… zaprosili na rozmowę?

Tak. I zagrałam tam bardzo fajne role.

Szekspirowską Julię?

Tak! Granie Julii to było najważniejsze doświadczenie z publicznością w moim życiu. W trakcie jednego ze spektakli przyszła młodzieżowa i dość niefrasobliwa publiczność, około 300 osób. Chłopcy ze szkoły mechanicznej omal nie krzyczeli „Hej, Julka, pokaż cycki”. Grałam, co miałam zagrać. W drugiej części stwierdziłam,że wy robicie swoje, ja swoje. Wtedy Julia dowiaduje się o utracie Romea i zaczyna płakać. Kiedy zobaczyli prawdziwe łzy na scenie – ucichli i późnej do końca spektaklu mogłam wchodzić na scenę i szeptać. Ci chłopcy, którzy rzucali różnymi rzeczami na scenę, krzyczeli, nagle złapali taką koncentrację, że mogłam z nimi robić wszystko.

I wtedy pomyślała sobie Pani, że warto było studiować aktorstwo?

To było jedno z najbardziej magicznych doświadczeń scenicznych. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielką siłę ma to, co mówimy na scenie. Okiełznać rozszalałą publiczność to wyczyn, a zrobiłam to tylko robieniem „po Bożemu” tego co miałem zrobić.

Przejeżdżając przez Radom wydaje się, że to smutne miasto.

W moich czasach, kiedy wjeżdżało się do Radomia stał napis - „Radom – miasto twojej szansy”. Wszyscy się z tego śmiali, a z drugiej strony to było miasto mojej szansy.

A później był serial „Lokatorzy”?
Przez tę rolę musiałam zrezygnować z bólem serca z pracy w Radomiu. Wygrałam kilkudniowy casting, później także dzięki kolejnemu castingowi trafiłam do „Plebanii”. W tym czasie swój pierwszy teatr, scenę Teatru Polonia otwierała Krystyna Janda spektaklem „Stefcia Ćwiek – w szponach życia”. Potrzebowała, żeby ktoś użyczył wyłącznie głosu przyjaciółce bohaterki , którą grała Agnieszka Krukówna. Zagrałam ową Anuszkę, później zagrałam w „Bogu”, który reżyserowała Krystyna Janda”, w „Zmierzchu długiego dnia”, gdzie partnerowałam samej Jandzie. To ogromne wyróżnienie, bo w zasadzie ma do wyboru aktorki z całej Polski.

Grając w „Lokatorach” i „Plebanii” stała się chyba Pani rozpoznawalna?

„Lokatorów” co niedziela oglądało wtedy przeciętnie około ośmiu milionów widzów – jedna czwarta Polski. „Plebania” była emitowana codziennie i było mnie tam sporo.

Pani z dumą opowiada, że wzięła udział w castingu do lokalnego programu „Obiektyw” - po co to Pani było?

Grałam wtedy w dwóch niesamowitych spektaklach - „Miss HIV” Macieja Kowalewskiego. Graliśmy go 10. lat, publiczność przychodziła i mówiła z nami tekst, czasem nie mogliśmy grać, bo publiczność podpowiadała puenty. Partnerowałam też pani Jandzie w „Zmierzchu długiego dnia” i pracowałam jako lektorka. Miałam pracę, ale też świadomość że koleżanki z innych szkół teatralnych powoli tracą pracę. Zaczęłam szukać jakiejś alternatywy, bo czym aktorka starsza tym jest dla niej mniej pracy. Ludzie mnie często pytają, czym jest wrażliwość. Moim zdaniem, to pewien szczególny odbiór rzeczywistości. Podejrzewam, że dotyka mnie ona bardziej niż większość ludzi. Jeśli człowiek taki się urodził – musi coś z tym zrobić. Jedni piją, palą, inni realizują się w sztuce. Ja zostałam aktorką. Samo bycie aktorem mi nie wystarczało, ta wrażliwość się we mnie rozpychała i zaczęłam szukać, myśląc że zawód dziennikarza jest zbliżony do mojego zawodu.

A tiu na odwrót. Codziennie śmiertelne wypadki, ludzkie tragedie – trzeba mieć grubą skórę…

Trochę tak jest, ale żeby być aktorem też trzeba mieć bardzo twardą skórę, bo ciągle jest się narażonym na oceny innych.

A da się przeżyć grając sto razy tę samą rolę, jak w przypadku „Prapremiery dreszczowca”?

Bardzo lubię grać ten spektakl, zresztą gram go z dwójką białostoczan – Izabelą Dąbrowską i Rafałem Rutkowskim. To trudny spektakl, bo musimy zagrać najgorszych aktorów świata. Dla aktora, który ma warsztat to niełatwe. Granie komedii jest o tyle fajne, że możemy improwizować.

Ale to farsa.

Fakt. To bardzo precyzyjny spektakl.

Wy się bawicie, publiczność się bawi – no – cudowna praca.

Prawda?

Teraz ma Pani własny spektakl teatralny „Sklep z facetami”. To komedia?

39-letnia dziewczyna w dniu urodzin zostaje porzucona przez swojego wieloletniego partnera. Byłby to koniec świata, gdyby nie fakt, że ma młodszą siostrę, która doskonale zna się na damsko-męskich relacjach i zapisuje ją do „Sklepu z facetami”. I wtedy się dopiero dzieje. Zaprosiłam do współpracy aktorów może jeszcze nieznanych – Sonię Jachymiak i Piotra Wątrobę, gra też Maciej Wilewski, znany z „Plebanii” jako „Osa”.

Pani sama napisała tekst – o czym to jest?

O tym , że nigdy nie jest na nic za późno.

Ale żeby przebierać w facetach, czy w okolicach czterdziestki dać każdemu szansę?

O to chodzi, żeby nie dawać każdemu szansy! Spektakl powstał z buntu przeciwko temu, czym nas karmią. W mojej ulubionej scenie „Sklepu z facetami” bohaterki obnażają swój sposób myślenia. Jedna jest przedstawicielką kobiet, które uważają że trzeba się podporządkować mężczyźnie i robić wszystko tak, żeby było dobrze. Mówi: Albo emocje – albo związek – wybieraj na czym ci zależy. A druga uważa, że życie bez emocji nie ma sensu. Żyje namiętnością, bierze z miłości to, co jest najpiękniejsze. I żadna z tych postaw nie jest prawdziwa, jak każda skrajność.

Pani musi się zachowywać jak rasowa business woman – sama szukać miejsc do zagrania?

„Sklep z facetami” zrobiłyśmy pod szyldem katowickiego teatru Old Timers Garage i tam gramy to na stałe. Oprócz tego współpracujemy z kilkoma agentami, którzy proponują nasz spektakl w całej Polsce. Czekamy na takiego agenta w Podlaskiem.

Trzeba też pewnie zgrywać terminy, żeby na czas wrócić do Och- Teatru?

Jestem do tego przyzwyczajona, wcześniej tej pracy było jeszcze więcej. Kiedy grałam w „Lokatorach”, były jeszcze przed zdjęciami próby, zdjęcia mieliśmy w Gdańsku, a do tego grałam po 30 spektakli w Radomiu. Po prostu – czasami nie śpię.

To Pani żyje na walizkach?

Odkąd dostałam się do szkoły teatralnej tak właśnie jest.

Łatwo sobie ułożyć wżycie prywatne na walizkach?

Jak się spotyka odpowiednich ludzi… Nie chcę o tym opowiadać. To, że śledzi mnie na Facebooku czy Instagramie ileś osób i wie, że byłam na grzybach…

To też kreacja?

Moje strony w portalach społecznościowych prowadzę tak, żeby dawać ludziom radość. Moim prywatnym przeznaczeniem jest niesienie ludziom radości. Sztuka którą napisałam wynika z frustracji, pewnych niezgód na zastaną rzeczywistość, ale nie podaję jej w formie dramatu, tragedii tylko komedii. Uważam, że wiele problemów znika kiedy zaczynamy się z nich śmiać albo łatwiej jest żyć, kiedy nabierzemy do nich dystansu. Dziś żyjemy w świecie, gdzie wszystkich się skłóca, skłóca się Polaków, a ja się na to nie godzę. Chciałabym, żeby dostrzegać w życiu to co piękne i te moje strony są dawaniem ludziom tego, co chciałabym od nich dostać. Daję światu dobre rzeczy i chciałabym, żeby odwdzięczał się tym samym.

A ten świat chce Pani dać pięćset plus na dziecko, a tymczasem…

(śmiech) Zobaczymy, jakie plany ma na mnie życie. Mam swoje cele, kierunki w których podążam, ale życie nieustannie zaskakuje mnie różnymi rzeczami. Nie jestem osobą, która stając przed murem wali w niego, tylko korzystam z tego, co życie mi przyniesie. Jeżeli coś nam się nie przydarza, to nie ma co nad tym płakać.

Bo przydarza się coś innego?

Tak!

Co Pani poradziłaby młodym ludziom przekonanym, że tylko bycie aktorem da im szczęście?

Kiedy kończyłam szkołę teatralną mówiono mi: sztuka, sztuka, sztuka. Żeby odrzucać seriale, reklamy. Uważam, że trzeba wyznaczyć sobie kierunek, ale robić wszystko. Jeżeli mam ochotę mam owoce i skoncentrujemy się tylko na jabłkach, a życie da nam gruszki, winogrona, śliwki to może się okazać, że nigdy nie dostaniemy jabłka. Jeśli po drodze będziemy jeść i śliwki i gruszki, to może się okazać, ze te jabłka czekają. Jeśli uprzemy się na jabłko, możemy go nigdy nie dostać.

I zmarnujemy sobie życie.

Tak mi się wydaje.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zobacz Q&A z Mandaryną !

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny