Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paralotniarz Tomasz Kudaszewicz miał wypadek. Nie zakończył on jego marzeń

Tomasz Dworzańczyk
Białostocki paralotniarz Tomasz Kudaszewicz potrafi wylądować tam, gdzie chce. Podczas ostatnich mistrzostw Polski w celności lądowania paralotni swobodnych nie miał sobie równych i ze sporą przewagą zajął pierwsze miejsce.
Białostocki paralotniarz Tomasz Kudaszewicz potrafi wylądować tam, gdzie chce. Podczas ostatnich mistrzostw Polski w celności lądowania paralotni swobodnych nie miał sobie równych i ze sporą przewagą zajął pierwsze miejsce. Archiwum prywatne
Pięć lat po koszmarnym wypadku Tomasz Kudaszewicz wrócił do latania na wysokim poziomie i znów zdobywa medale w paralotniarstwie. Białostoczanin w zawodach rozegranych w Rudnikach pod Częstochową zdystansował konkurencję w mistrzostwach Polski w celności lądowania paralotni swobodnych.

Wielokrotny medalista i rekordzista świata wywalczył pierwszy krążek, odkąd wrócił do uprawiania tego sportu. Jego kariera zawisła na włosku po wypadku, który mógł zakończyć się tragicznie.

- Spadłem mniej więcej z ośmiu metrów, przy prędkości około 70 kilometrów na godzinę. Cała sytuacja miała miejsce na Pomorzu, przy okazji jakichś pokazów lotniczych. To nawet nie była brawura, bardziej po prostu głupota. Wszystko działo się przed kamerami TVN. Myślałem, że to już koniec - opisuje wypadek, do którego doszło w sierpniu 2010 roku Tomasz Kudaszewicz.

Białostocki paralotniarz jest najbardziej utytułowanym zawodnikiem w regionie. W swojej kolekcji ma blisko 20 medali z rozmaitych zawodów - mistrzostw Polski, Europy i świata, a także olimpiad lotniczych. Jego kariera właśnie nabierała rozpędu, gdy przerwał ją wypadek. W TVN Turbo przygotowywano program o lotach na paralotni, w którym jedną z głównych ról odgrywał właśnie Tomasz. Wykonywał motoparalotnią rozmaite ewolucje w powietrzu, jednak w pewnym momencie coś poszło nie tak i jego pojazd runął na ziemię. Fatalne zdarzenie zarejestrowały kamery. Nagranie jest dostępne i można je nawet obejrzeć na kanale Youtube. Nie o taką sławę jednak walczył 42-letni obecnie sportowiec.

- Teraz już podchodzę do tego na chłodno. Wiem, że popełniłem wtedy błędy, a największym było to, że użyłem nie swojego sprzętu, tylko latałem pożyczonym. Trzeba przyznać, że mocno się połamałem, a pamiątkę mam do dziś, bo w plecach mam zainstalowanych kilka śrubek i drucików. Na pewno straciłem wiarę w nieśmiertelność, ale z miłości do latania się nie wyleczyłem - zapewnia Tomasz Kudaszewicz.

Bez silnika lata się inaczej

Rekonwalescencja była długa i żmudna. Po blisko roku uziemienia, Tomek znów jednak wrócił w przestworza i odbył pierwszy lot. Jak wspomina, towarzyszyła temu jednak pewna blokada. Do formy sprzed feralnego wypadku trudno mu będzie już kiedykolwiek wrócić.

- Rzeczywiście, idealnie nie jest i pomijając aspekt psychiczny, są też ograniczenia ruchowe. Przykładowo, kiedyś mogłem na plecach dźwigać kolegę, ważącego 80 kilogramów, teraz muszę już uważać, bo mi śrubki powypadają - uśmiecha się Tomek. - To tak, jak z człowiekiem, który ma dyskopatię i przy schylaniu się, zawsze sobie o tym przypomina. Podobnie jest ze mną - dodaje.

Dlatego też białostoczanin unika obecnie startów motoparalotnią (paralotnia z silnikiem), bo to oznacza dodatkowy ciężar, jaki musiałby unieść na plecach. Sama uprząż to około 30 kilogramów więcej. Loty na takich maszynach różnią się też nieco od tzw. swobodnych.

- Loty z silnikiem są przede wszystkim inne. Skrzydła bardziej nurkują, w przeciwieństwie do tych swobodnych, które przypominają loty szybowcowe. Na tych pierwszych można też rozwijać wyższe prędkości. Ale jeśli chodzi o sportowy aspekt, to dużo trudniej jest sterować maszyną bez napędu. Wcześniej większość medali czy rekordów świata uzyskiwałem w lotach motoparalotnią. Ostatni tytuł wywalczyłem już w celności lądowania paralotnią swobodną, więc ten stopień trudności poszedł moim zdaniem, w górę - zauważa Tomasz Kudaszewicz.

Wygrał ze sporą przewagą

Białostoczanin zostawił w pokonanym polu 22 rywali z całej Polski. Zawody polegały na tym, że każdy uczestnik miał pięć podejść, w których chodziło o to, by wylądować paralotnią możliwie najcelniej w ustawiony punkt. Każdy wykonywał po pięć podejść. Jemu udało się w jednym z nich wykonać niemalże perfekcyjną próbę, w której pomylił się ledwie o 3 centymetry. Po zsumowaniu wszystkich wyników nie było wątpliwości, kto jest w tej dziedzinie najlepszy. Drugi zawodnik miał wynik gorszy o ponad pół metra, co na tym poziomie oznacza przepaść.

- Na pewno jest duża satysfakcja, że dalej, mimo tych wszystkich perturbacji, jestem w czołówce. Tym bardziej, że przez ostatnie lata bardzo wzrosła liczba paralotniarzy, czy to w Polsce, czy na świecie. Kiedy zaczynałem swoją przygodę z tym sportem, a było to około 15 lat temu, można powiedzieć, że przecierałem szlaki. Teraz jest dużo większa dostępność sprzętu, jest on coraz lepszy i bezpieczniejszy, co powoduje, że coraz więcej ludzi się za to bierze - zauważa mistrz Polski.

Jak pasja stała się profesją

On sam zresztą całkiem niedawno zaczął kształcić adeptów paralotniarstwa i przekazywać im swoją wiedzę. Prowadzi ośrodek szkolenia, w którym można odbyć specjalistyczny kurs i przygotować się do tego, by w przyszłości zostać pilotem takiego podniebnego pojazdu.

- Już wcześniej o tym myślałem, ale paradoksalnie, dopiero po wypadku miałem czas, by się tym zająć. Na pewno realizuję swoje marzenie, bo robię coś, co lubię i jednocześnie moja pasja stała się profesją - nie ukrywa białostoczanin.

- Szkolę adeptów, wpajając im jednocześnie, że choć obecne paralotnie są doskonalsze i bezpieczniejsze niż kiedyś, to jednak nie wykonają za nich roboty. Trzeba też stopniowo wszystkiego się uczyć. To tak jak jazda szybkim motocyklem. Nie od razu jeździmy przecież 200 kilometrów na godzinę, tylko zaczynamy powoli - tłumaczy.

Do lotów paralotnią nie ma specjalnych wymogów. Owszem, potrzebna jest zgoda lekarza, ale nie ma aż takich restrykcji, jak choćby w szkołach lotniczych. Wystarczy mieć ukończone 16 lat. Wskazane są też predyspozycje, jak np. zmysł przestrzenny, odporność na stres i choroby lokomocyjne oraz przede wszystkim odwaga.

Tomasz Kudaszewicz w przestworzach spędził blisko 1500 godzin. Rocznie robi około dwóch tysięcy lotów z kursantami. W Białymstoku drugiego takiego zapaleńca próżno szukać. Wcześniej miał dwóch kolegów - Sławka Turczewskiego i Maćka Zaczeniuka, którzy starali się dotrzymać mu kroku, ale z różnych powodów zrezygnowali z uprawiania tego sportu.

- Latam średnio około dwóch godzin dziennie. Zdobyłem już wszelkie możliwe uprawnienia, jakie są wymagane do lotów paralotnią. Nie wyobrażam sobie, że miałbym zająć się czymś innym. To przecież całe moje życie - przyznaje białostoczanin.

Przewaga nad spadochronem

Co ciekawe, nasz paralotniarz nigdy nie skakał ze spadochronem, choć pozornie wydawałoby się, że oba sporty mają wiele wspólnego. Jak przyznaje, jego hobby to zupełnie coś innego.

- Paralotnia ma tę jedną przewagę, że od początku jest otwarta i startujesz z czystą kartą. A spadochron dopiero ma się otworzyć. I choć niby są dwa, to jednak raz na jakiś czas oba zawodzą - zauważa białostoczanin.

Wróci do reprezentacji Polski

Ostatnim sukcesem w Rudniku Tomasz Kudaszewicz przypomniał o swoim istnieniu i Aeroklub Polski zapewne wyśle mu powołanie do reprezentacji Polski na przyszłoroczne mistrzostwa świata na Litwie. W tym sporcie nie ma limitu wiekowego, raczej liczy się doświadczenie, dlatego nawet 42-latek może uchodzić za zawodnika perspektywicznego.

- Ale to też nie jest tak do końca, bo przy startach i szczególnie lądowaniach są różne przeciążenia, które zwiększają możliwość kontuzji, dlatego dobrze jest utrzymywać się w dobrej kondycji - przyznaje Kudaszewicz.

Jego największym marzeniem, jeszcze sprzed wypadku, pozostaje przelot paralotnią przez całą Polskę. To jednak na razie odległa perspektywa. Bardziej realne pozostają przeloty nad Podlasiem.

- Wykorzystując prądy termiczne, można utrzymywać się w powietrzu nawet przez sześć, siedem godzin. Niedawno w Brazylii jakiś śmiałek pobił rekord świata, przelatując 514 kilometrów, co zajęło mu około 11 godzin. Mi udało się przelecieć bez lądowania blisko 100 kilometrów - mówi Kudaszewicz.

Można dolecieć na Białoruś

Niekiedy można odlecieć daleko od celu, o czym przekonał się kilka miesięcy temu jeden z białostockich paralotniarzy, którego zniosło aż na Białoruś. O tym przypadku mówiły nawet krajowe media.

- Znam tę historię, bo to był jeden z moich kolegów. Wiem z doświadczenia, że wbrew pozorom, wcale nie tak trudno się pomylić. Będąc w powietrzu, człowiek nie wie tak zupełnie dokładnie, gdzie przebiega granica państwa, bo to dobrze widać na mapie, ale nie w górze z paralotni. Trzeba wziąć też pod uwagę, że w tamtych okolicach jest Zalew Siemianówka i trzeba bardzo uważać, by nie wylądować w wodzie, bo to jest niebezpieczne. Poza tym, z tego co wiem, tamten kolega przekroczył granicę o 800 metrów i myślę, że ten fakt był po prostu bardziej medialny, niż ranga całego wydarzenia - tłumaczy Tomasz Kudaszewicz.

Tomasz Kudaszewicz

Białostoczanin, wielokrotny medalista mistrzostw świata i Europy w lotach na motoparalotni. Do jego największych sukcesów należą złoty medal i tytuł mistrza świata indywidualnie, rekord świata na slalomie koniczyna i brąz w drużynie, wywalczony w 2009 roku w Czechach oraz tytuł wicemistrza świata indywidualnie i brąz zespołowo z 2007 roku w Chinach. Uczestnik Olimpiady Lotniczej w Turynie (2009), gdzie ze złamaną ręką zajął wysokie siódme miejsce. Do tego ma w kolekcji złote medale mistrzostw Polski w różnych konkurencjach, m.in. z 2010 roku w Masłowie i z października tego roku w Rudnikach koło Częstochowy. Obecnie prowadzi szkolenia jako instruktor i właściciel szkoły paralotniowej „Dragon”. Członek narodowej kadry Aeroklubu Polskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny