Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan T. Marcin Krzyształowicz i Warszawa 1953 podnosząca się z ruin

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Kadr z filmu Marcina Krzyształowicza "Pan T."
Kadr z filmu Marcina Krzyształowicza "Pan T." Hubert Komerski, Propeller Film
Marcin Krzyształowicz na potrzeby filmu „Pan T.” przywołał Warszawę a.d. 1953. I nawet jeśli taka nie istniała, świat wykreowany przez reżysera i operatora hipnotyzuje i urzeka. Nawet jeśli nie wiemy kim był Leopold Tyrmand.

A właściwie to może i lepiej? Bo co ta wiedza da widzowi w roku 2019, za chwilę 2020? Że był jakiś facet, który ciekawie pisał o muzyce jazzowej, nienawidził komuny, napisał jeden z pierwszych bestsellerów literatury popularnej PRL-u? Albo, że miał kochankę maturzystkę? I przeżył Holocaust? Może jeszcze mielibyśmy zaglądać do teczek IPN i sprawdzać, czy współpracował?

Lepiej, wzorem reżysera i producentów udać, że to nie jest film o Tyrmandzie i skupić się po prostu na filmowym rzemiośle. A to, w przeciwieństwie do bełkotliwego, pełnego niby fantazji Pana T. , scenariusza, jest porażająco piękne. Praktycznie każdy kadr, uchwycony kamerą Adama Bajerskiego zasługuje na publikację w albumie fotograficznym. Idealnie oświetlony, z kilkoma planami, fantastycznym wyczuciem kompozycji jest dowodem na nieprzemijalną wielkość polskiej szkoły operatorskiej. Kiedy Adam Bajerski prowadzi kamerę, zaplanowanym wcześniej długim ujęciem, wywołuje prawdziwe napięcie w widzu, nawet kiedy finał da się przewidzieć. Ale też muzyka Michała Woźniaka i montaż Wojciecha Mrówczyńskiego fantastycznie podkreślają klimat „Pana T.”.

Fani polskiego kina z pewnością z radością wyłapują prawdziwą plejadę gwiazd pojawiających się choćby w epizodach – i to gwiazd wszystkich pokoleń. Od Zdzisława Wardejna, przez Jerzego Bończaka czy Wiktora Zborowskiego, przez Marcina Dorocińskiego, Bartka Topę, po Krzysztofa Czeczota. W absolutnie cudowny epizodzie razem malują drewniane żyrafki Jerzy Fedorowicz, Kazimierz Kutz i… Leszek Balcerowicz. Cymes! W pełni zasłużone Złote Lwy za drugoplanową rolę w tym filmie odebrał Sebastian Stankiewicz. Bo to on, jako jedyny, przechodzi w „Panu T.” przemianę, i to na lepsze! Stawia czoła systemowi, podczas gdy Pan T. - w tej roli wyśmienicie czujący się Paweł Wilczak, z głosem jakby stworzonym do wewnętrznych monologów, idzie jednak „na współpracę”.

Paweł Wilczak i jego powrót na ekran w filmie „Pan T.”

Źródło: Dzień Dobry TVN

I wreszcie samo przesłanie filmu. Na najprostszym poziomie można je odczytać jako uwikłanie w system, podłą komunę, która nie dawała ludziom mówić, myśleć, pisać, a nawet słuchać, tego czego chcieli. Zabierała wolność. Ale w tle mamy bardzo ważne obrazy. To totalnie zrujnowana Warszawa. Wypalone domy w ścisłym otoczeniu budowanego właśnie Pałacu Kultury robią większe wrażenie niż samokrytyka młodych dziennikarzy, nawet jeśli zza ściany pokoju ubeka dobiegają odgłosy katowanego człowieka. I może rzeczywiście, gdyby rzeczywisty prezydent Bierut miał hobby podobne do tego wykreowanego w filmie, Polska wyglądałaby inaczej. Ja jednak pozwolę sobie obstawać przy zdaniu, że 1000 szkół na Tysiąclecie zrobiło nam wszystkim lepiej niż obsianie nawet całego Mazowsza konopiami. Bo efekty wychowania tych szkół procentują do dziś.

Komediodramat to chyba najlepsze określenie gatunku, z jakim Marcin Krzyształowicz zmierzył się w „Panu T.”. Wizualnie wspaniały, momentami nudnawy, ale absolutnie w polskim kinie unikalny. Warto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny