Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamiętnik z zesłania oblany polskimi łzami

Alicja Zielińska
6 czerwca 1941 r. Polacy w Wesołej Roszczy w Kazachstanie, wywiezieni 13 kwietnia 1940 r. z Białegostoku. W pierwszym rzędzie od góry, druga z lewej Ania, autorka pamiętnika.
6 czerwca 1941 r. Polacy w Wesołej Roszczy w Kazachstanie, wywiezieni 13 kwietnia 1940 r. z Białegostoku. W pierwszym rzędzie od góry, druga z lewej Ania, autorka pamiętnika. Archiwum prywatne
Niestworzone rzeczy mówią o nas na każdym zebraniu kołchozowym lub partyjnym. W szkole uczniom zabroniono z nami rozmawiać, wpajając do nas nienawiść. Ciągłym docinkom nie ma końca - pisała z zesłania w Kazachstanie 16-letnia Anna Niwińska.

Anna Niwińska została wywieziona z mamą, dwoma braćmi i babcią przez NKWD w kwietniu 1940 roku do Kazachstanu. O losach rodziny pisaliśmy w ubiegłym tygodniu. Dziś przedstawiamy fragmenty pamiętnika, w którym Ania opisywała swoje przeżycia z zesłania, ciężką pracę i bardzo trudne warunki pobytu.

3 czerwca 1940 r.

Parę dni minęło, odkąd przywieziono nas do Wesołej Roszczy. We wsi jest osiem rodzin Polaków - ogółem 22 osoby. (...) Mamusia sprzedała pluszową kapę, za którą wzięła 50 rubli, przeważnie produktami. Tęsknota za krajem , za rodzinnym domem z każdym dniem wzrasta.

15 czerwca 1940 r.

Z samego rana gospodyni wymówiła nam mieszkanie. Nie pozwalają im władze kołchozowe trzymać nas na kwaterze. Uważają nas za swoich wrogów. Niestworzone rzeczy mówią o nas na każdym zebraniu kołchozowym lub partyjnym. W szkole uczniom zabroniono z nami rozmawiać, wpajając do nas nienawiść. Ciągłym docinkom nie ma końca. Ile razy idziemy ulicą, to ze wszystkich stron rozlegają się szepty i złośliwe uśmiechy “Palaczka poszła”.

3 grudnia 1940 r.

Od dzisiaj zostaliśmy zmuszeni rejestrować się każdego dnia w biurze kołchozu. Do meldowania są zobowiązani wszyscy, którzy ukończyli 14 lat. Urzędnicy zwracają się do nas z takim wyrazem twarzy, jak gdyby losy naszego życia leżały w ich rękach. Jakby oni byli wszechwładnymi naszymi rządcami. Czym mamy tłumaczyć tę rejestrację - nie wiemy. Nie może już być gorszego utrudnienia w naszym życiu. Teraz gdy mrozy dają się porządnie we znaki, zostaliśmy zmuszeni każdy dzień, bez względu na pogodę, chodzić do kantoru kołchozu.

15 marca 1941 r.

Ludność tutejsza mówi o tym, że koło Pawłodaru zamordowano dwie Polki idące ze wsi do miasta. Nieszczęsne panie szły zamienić chleb na ostatnie może rzeczy. Mordercami okazali się trzej mężczyźni, których złapano. Tyle już ofiar pochłonęła ta ziemia syberyjska, a końca nie widać.

Jest nam bardzo ciężko, gdyż głównym źródłem utrzymania jest sprzedaż rzeczy, które udało się nam wywieźć z kraju. Jeżeli będzie tak dalej, to poumieramy z głodu. Większość rzeczy już posprzedawaliśmy za bardzo niską cenę.

Z tęsknotą czekamy na wiosnę, by móc iść na pole i zbierać kłoski pszenicy. Ostatnio jednak napadało tyle śniegu, że kiedy on zniknie, trudno przewidzieć. Zaspy śnieżne potworzyły góry, ponad 3 m. Zawieruchy są tak duże, że nie można wyjść na dwór. Nie widać nawet sąsiedniego domu, strach więc by nie zabłądzić, bo wtedy to pewna śmierć. Mrozy nieraz sięgają ponad 50 stopni.

10 kwietnia 1941 r.

Otóż i mamy Wielki Tydzień, a zaraz po nim Święta Wielkanocne. Zwykle w tym tygodniu w domu było tyle pracy i krzątaniny, wszystko wskazywało o zbliżających się świętach. Teraz wszystko się zmieniło. Zostały jedynie wspomnienia. Jak o tym myślę, to smutek maluje moją twarz. Cóż jednak poradzić? Staramy się przy tym chociaż częściowo zachować tradycję i przygotować się do świąt, przynajmniej duchowo.

13 kwietnia 1941 r.

Wielkanoc. Pierwszy dzień Świąt spędziliśmy u p. Guzejkowej. Zebrała się prawie cała Polonia, rozmawiając i śpiewając łudziliśmy się nadzieją, że następne święta spędzać będziemy w kraju w swoich domach. Czas upłynął nam bardzo szybko. Jak tylko mogliśmy, tak staraliśmy się ukryć naszą tęsknotę za domem rodzinnym, za świętami w innych warunkach i w innym otoczeniu. Bo przecież dziś mija rok jak opuszczaliśmy Białystok. Rok zmartwień, tęsknoty i niepewności jutra. Pozostała tylko nadzieja. Gdyby nie ona, to na pewno nie przetrzymalibyśmy tych cierpień, które nas dopadły.

30 kwietnia 1941 r.

Poszliśmy zbierać kłoski pszenicy. Robota nam nie szła zupełnie. Suchy zimny wiatr zasypywał oczy gradem piasku. Ręce popękane i do krwi pokaleczone, marzły. A trzeba całe pole obiec wzdłuż, by nazbierać trochę pszenicy. Ponieważ pszenica jest tu już na wpół zgniła i brudna, chleb z niej wychodzi czarny jak święta ziemia. Poprzywiązywane do pleców worki z pszenicą ciążą niemiłosiernie. Po całodziennym trudzie zanieść pud kłosków nie jest rzeczą łatwą. Po powrocie nie czuję pleców, zdaje mi się, że na nich jest ogromna rana, jakże bardzo boląca. I żeby przynajmniej było z tego dużo korzyści. Z puda kłosków można z trudem uzyskać parę kilogramów pszenicy.

7 maja 1941 r.

Ponieważ pszenicy już prawie nie ma, poszłam z dziewczętami zbierać proso. Razem z nami poszły też Rosjanki. One jednak szybko zrezygnowały, my zaś zostałyśmy, by chociaż trochę uzbierać. Gdy wracałyśmy, zabłądziłyśmy. Wieczór zapadł, a my w pustym stepie. Nie wiedziałyśmy co robić, jak mamy spędzić noc pod gołym niebem na stepie. W końcu doszłyśmy do wsi o nazwie Tałapkier i mieszkańcy wytłumaczyli jak dojść do naszej wsi. Gdy przyszłyśmy do domu, była późna noc, byliśmy bardzo zmęczeni. Przeszliśmy ponad 40 kilometrów.

23 czerwca 1941 r.

Jak zwykle znajduję się razem z innymi Polakami na robocie przy zbiórce siana. Nocujemy w brygadzie, nie wiemy, co się dzieje nie tylko w świecie, ale nawet we wsi. Przyjeżdża wadowoz z jakąś dziwną, świąteczną miną. Wojna też w Rosji -rozeszło się głuchym echem po całej brygadzie. We wsi przeprowadzają mobilizację. Wiadomość przyjęliśmy z przeczuciem, że teraz i nasz los rozstrzygnie się w jakąś stronę. Ludność miejscowa ma nas za wrogów. Z racji wybuchu wojny, w brygadach są organizowane wiece i zebrania. Wszystko przeciwko Niemcom. Gazety informują o coraz to nowych klęskach wojsk rosyjskich na froncie. Obecnie boje idą na naszych ziemiach. Każdy dzień przechodzą w ręce niemieckie kolejne miasta Polski. Życie nam znacznie się pogorszyło. Na każdym kroku jesteśmy śledzeni. Polaków pozwalniano od wszystkich odpowiedzialnych robót.

22 maja 1943 r.

Pamiętnik ten piszę dla siebie, być może wpadnie on w ręce osoby obcej. A więc drogi czytelniku nie ma w nim ani odrobiny przesady. Te wszystkie wypadki są oblane polskimi łzami i przesiąknięte cierpieniem Polaków.

X X X

Na tym wpisie kończy się pamiętnik Anny Niwińskiej. Zachowały się trzy zeszyty, co się stało z dalszymi kartkami, nie wiadomo. Ani nie dane było wrócić z Sybiru. Zmarła w 1944 roku na zapalenie płuc. Została pochowana cmentarzu w Wesołej Roszczy, wsi, w której przeżyła pięć lat zesłania. Na zesłaniu, tuż przed wyjazdem w 1946 roku do Polski zmarła też jej babcia. Brat Henryk wstąpił do wojska polskiego utworzonego na terenie Związku Radzieckiego. Do Polski wróciła tylko Janina Niwińska z młodszym synem Ryszardem. Jej mąż Antoni Niwiński, ojciec Ani (policjant) został zamordowany przez NKWD w Miednoje w 1940 roku. Pamiętnik udostępniła nam pani Jadwiga Niwińska, żona brata Ani Henryka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny