Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Palmowa. Amstaff bez kagańca zagryzł Kajtka. Policja: To wykroczenie

Janka Werpachowska
Alina Hryciuk do dziś nie może spokojnie opowiadać o wydarzeniach z 23 stycznia, kiedy to na jej oczach amstaff sąsiadów zagryzł jej psa.
Alina Hryciuk do dziś nie może spokojnie opowiadać o wydarzeniach z 23 stycznia, kiedy to na jej oczach amstaff sąsiadów zagryzł jej psa. Wojciech Wojtkielewicz
Jeden był bez smyczy, drugi bez kagańca. Ten bez smyczy był siedmiokilogramowym kundelkiem. Kagańca nie miał potężny amstaff. Jednym kłapnięciem szczęk pozbawił małego kundelka życia.

To miał być zwykły, poranny spacer z psami, jak co dzień. Alina Hryciuk już wracała do domu z dziesięcioletnim Aresem na smyczy. Niestety, młodszego i mniejszego Kajtka puściła luzem.

- Żebym mogła wtedy przewidzieć, jak to się skończy, nigdy bym tego nie zrobiła - wzdycha. - Ale Kajtek miał jakieś problemy żołądkowe, już drugi dzień nie mógł się wypróżnić. Pomyślałam, że pozwolę mu trochę pobiegać, że więcej ruchu mu pomoże.

Ale Kajtek wcale nie miał ochoty na zabawy. Od razu pobiegł w stronę klatki schodowej. Niewysoki kundelek o budowie jamnika po prostu zmarzł, chciał już wrócić do domu.

To był rozdzierający skowyt

Sąsiad Hryciuków, mieszkający w tej samej klatce schodowej, po ponad trzech tygodniach od tamtego feralnego poniedziałku nie może spokojnie mówić o tym, co widział.

- Najpierw usłyszałem straszny skowyt psa - wspomina. - Nie do opisania. Rzuciłem się do okna, żeby zobaczyć co się dzieje. I zobaczyłem Kajtka z dziesiątego piętra w paszczy tego strasznego amstaffa z sąsiedniego bloku. Kobieta, która trzymała go na smyczy, to już chyba nic nie mogła zrobić, próbowała przyciągnąć psa do siebie, ale to silna bestia. Strząchnął Kajtkiem i po wszystkim.

Inny sąsiad był w tym momencie na parkingu, przy samochodzie. Potwierdza tę wersję wydarzeń.

- Kajtek biegł do amstaffa tak, jakby to był każdy inny pies z sąsiedztwa. Wiadomo, że takie małe pieski są często zadziorne, ale duże psy raczej ignorują takie pchełki. A ten rzucił się na Kajtka i po prostu zmiażdżył go w swoich szczękach. To potężny pies.

- A ja w tym momencie całą uwagę skupiałam na tym, żeby Ares mi się nie wyrwał, bo chciał pędzić na ratunek Kajtkowi - płacze Alina Hryciuk. - Gdybym go nie utrzymała, to i jego by już pewnie nie było na tym świecie.

Zaalarmowany niecodziennymi hałasami przed blokiem zjechał na dół Marek, mąż Aliny. Nawet nie zauważył, że parę kroków dalej żona leży na śniegu, przygniatając rwącego się do boju Aresa.

- Kajtek jeszcze żył - opowiada Marek Hryciuk. - Jeszcze się uniósł na przednich łapkach kiedy mnie zobaczył. Ale cały tył miał bezwładny, miękki. Zanim dojechaliśmy windą na dziesiąte piętro, piesek już nie żył.

Kiedy Marek podnosił śmiertelnie poranionego Kajtka, krzyknął w stronę właścicielki amstaffa:

- Spotkamy się w sądzie!

Wasz pies mnie pogryzł

Tego samego dnia, kilka godzin później, do drzwi mieszkania Hryciuków zadzwoniła pani Katarzyna, właścicielka amstaffa Drago.

- Przyszła z synem - opowiada Alina. - Jakby się nas bała. Wyciągnęła przed siebie zabandażowane obie ręce. "Wasz pies mnie pogryzł", oświadczyła i zażądała świadectwa szczepienia Kajtka przeciwko wściekliźnie.

Przypomnijmy: Kajtek był wielkości jamnika, ważył około siedmiu kilogramów. Hryciukowie jakoś nie mogą sobie wyobrazić, żeby ich Kajtek mógł kogokolwiek tak dotkliwie pogryźć.
Pani Katarzyna twierdzi, że to się stało wtedy, kiedy usiłowała wyrwać psiaka sąsiadów z pyska swojego amstaffa.

- Strach i ból może mu dodały sił - pokazuje na dowód dłonie, na których jeszcze teraz, po trzech tygodniach, widać obrzęki i siniaki. Jeden palec jest zdeformowany, wybity ze stawu, pani Kasia musi zakładać na niego specjalną szynę.

Ma zdjęcia rentgenowskie, ma też plik kolorowych fotografii, na których uwiecznione zostały obrażenia dłoni, odniesione - jak twierdzi, podczas rozdzielania psów.

- A tu, proszę, zwolnienia lekarskie. Już czwarty tydzień jestem na chorobowym i lekarz mówi, że to nie koniec. Biorę też leki na uspokojenie. Nie mogę spać po tym wypadku. Mam koszmary. Ciągle mi się śni, że rozdzielam gryzące się psy.

Alina Hryciuk nie chce uwierzyć, że sąsiadka mogła odnieść tak poważne obrażenia.

- Kiedy siedziałam w śniegu, trzymając z całych sił Aresa, ta pani z amstaffem, zresztą dalej był bez kagańca, podeszła do mnie i zapytała, czy nie potrzebuję pomocy. Miałam jej ręce na wysokości oczu i nie widziałam żadnej rany, ani kropli krwi. To naprawdę bardzo dziwne.
Sąsiedzi, świadkowie tego zdarzenia zgodnie mówią, że właścicielka amstaffa nie próbowała wyrywać Kajtka z jego potężnej paszczy.

To nie ma być odwet, tylko nauczka

Państwo Hryciukowie nie od razu pobiegli na policję. Nawet myśleli, żeby dać całej sprawie spokój. Kajtka już i tak nie ma i nic mu życia nie przywróci.

- Jednak po namyśle doszliśmy do wniosku, że nie można tego tak zostawić - mówi Marek Hryciuk. - Ten amstaff i jego pani cieszą się wśród okolicznych psiarzy naprawdę złą opinią.

Zawsze wyprowadzany jest bez kagańca. Niedawno pogryzł psa sąsiadki, trzeba było mu zakładać szwy. Starsza pani dała spokój, a przecież mogłaby dochodzić od właścicieli Drago przynajmniej zwrotu kosztów leczenia swojego psa. Tylko kilka dni temu, kiedy spotkała na spacerze panią Katarzynę z amstaffem, oczywiście bez kagańca, to zwróciła jej na to uwagę. Usłyszała: "Mam kaganiec, proszę bardzo. Ale po to, żeby go tobie założyć".

- My nie chcemy przecież żadnych pieniędzy, bo nic nie wynagrodzi tego, że Kajtek musiał zginąć w tak okrutnych męczarniach - dodaje Alina Hryciuk. - Wiem, że to był splot bardzo nieszczęśliwych okoliczności: ja nie powinnam spuszczać Kajtka ze smyczy, amstaff powinien być w kagańcu. Ale on zawsze chodzi bez kagańca. Często się spotykamy podczas spacerów i kiedy ich widzę, staram się omijać tego psa, przechodzę na drugą stroną ulicy. Tym razem nie widziałam, że zbliża się ta pani z Drago. Nawet nie mogłam odwołać Kajtka. Mamy nadzieję, że kiedy sprawa znajdzie się w sądzie, to może ci właściciele amstaffa zrozumieją, że nie są w porządku, chodząc z nim bez kagańca.

Dlatego 30 stycznia zgłosili się ze swoją sprawą na policji - w II komisariacie przy ul. Warszawskiej.

- Taki przypadek to wykroczenie - mówi Justyna Aćman z zespołu prasowego podlaskiej policji.

- Artykuł 77. kodeksu wykroczeń mówi: Kto nie zachowuje zwykłych lub nakazanych środków ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia, podlega karze grzywny do 250 złotych albo karze nagany.

Straciłam zdrowie

W miniony wtorek pani Katarzyna przedstawiła policji swoją wersję wydarzeń.

- Nie uważam, że ten artykuł jest właściwy - mówi. - Ja panuję nad swoim psem. To tamten był bez smyczy. A Drago był wyjątkowo tego dnia bez kagańca. Dostanę zaświadczenie od weterynarza, że pies miał zapalenie oskrzeli i w kagańcu nie mógł swobodnie oddychać, charczał i dusił się. Będę się bronić.

Ale to nie wszystko. Właścicielka amstaffa zapowiada, że wytoczy Alinie i Markowi Hryciukom proces cywilny.

- Pies to w końcu tylko pies - mówi. - A moje zdrowie to się nie liczy? Tyle dni jestem na zwolnieniu, lekarstwa też kosztują. Syn ma własną firmę, ale tego dnia woził mnie po lekarzach, przez co stracił zamówienie. To konkretne pieniądze, oni będą musieli pokryć nam te wszystkie straty. A może jeszcze zażądam odszkodowania za szkody moralne. Już mówiłam, że po nocach spać nie mogę, budzą mnie koszmary.

Najspokojniejszym bohaterem opisanych tu wydarzeń jest amstaff Drago. Piękny, dobrze utrzymany - ale chyba nie najlepiej wychowany. Ma siedem lat, nigdy nie chodził na żadne szkolenie. Podobno kiedy pies zasiada na kanapie obok swojego pana - to zły sygnał. To znaczy, że chce pokazać, iż w tym stadzie to on jest samcem alfa. A ulubionym miejscem Drago jest właśnie najlepszy punkt widokowy w mieszkaniu: kanapa koło okna.

- On tylko syna się słucha, nawet się go boi - przyznaje pani Katarzyna. - Ale nigdy nikogo nie pogryzł. A że bez kagańca czasem chodzi, to nie on jeden. Tu w okolicach Berlinga, Palmowej jest dużo takich psów. I wszystkie bez kagańców chodzą. Ludzie jakieś bzdury opowiadają, że

Drago koty zabija. Niech udowodnią.

Alina i Marek Hryciukowie nie obawiają się procesu z powództwa cywilnego. Dziwią się jedynie, że sąsiadka z takim uporem nie chce się przyznać jeżeli nie do winy, to przynajmniej do błędu.

A dziesięcioletni Ares, pies Hryciuków, dopiero kilka dni temu przestał rozglądać się po mieszkaniu za Kajtkiem, z którym przeżyli razem cztery lata. Bo psy potrafią się zaprzyjaźnić i tęsknić po utraconym przyjacielu.

Imię właścicielki amstaffa Drago zostało na jej życzenie zmienione.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny