Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni kawałek prawdziwej Europy - Rumunia

Mirosław Miniszewski
Do tego niedźwiedzie – w rumuńskich Karpatach, gdzie się właśnie wybierałem, są ich tysiące i co roku zabijają dziesiątki osób. Tylko w ostatnim czasie rozszarpały dwóch amerykańskich i jednego niemieckiego turystę.
Do tego niedźwiedzie – w rumuńskich Karpatach, gdzie się właśnie wybierałem, są ich tysiące i co roku zabijają dziesiątki osób. Tylko w ostatnim czasie rozszarpały dwóch amerykańskich i jednego niemieckiego turystę. Fot. sxc.hu
Przestrzegano mnie przed wyjazdem do Rumunii. Moi rodzice wpadli w panikę, a niektórzy znajomi pukali się w czoło, twierdząc, że ten kraj to bród, smród, degeneracja i przestępczość na wielką skalę.

Tylko tyle dzieli Podlasie od wrót świata, który zaskoczył mnie ilością pozytywnych wrażeń. Przekraczanie granicy węgiersko-rumuńskiej było niczym wstąpienie do jakiejś baśniowej krainy. Nagle inne światło, zapachy. W powietrzu unosił się rozpraszający światło pył i ludzie: ruchliwe tłumy dzieci, Cyganów, handlarzy itp. Kontrast ze sterylnymi i wyludnionymi węgierskimi wioskami w niemieckim stylu był ogromny. Przez chwilę poczułem się, jakbym wjechał do Indii. Pierwsze minuty, pierwsze rozmowy z ludźmi, pierwsza kawa i wszystkie stereotypy na temat Rumunii, które nosiłem mimo woli gdzieś w umyśle, nagłe się rozpadły. Przyuczono nas przez lata, że ten kraj to żebracy, wampiry i mroczne, okryte budzącą lęk mgłą Karpaty, pełne mrożących krew w żyłach historii.

Niesprawiedliwy i błędny obraz Rumunii domaga się weryfikacji. Jest to bowiem bardzo ucywilizowane państwo z ludźmi o wielkiej kulturze i pod wieloma względami przewyższające Polskę. Ludzka życzliwość i osobista kultura, handel, dynamiczność i zwykła witalność - to obszary, w których jesteśmy daleko w tyle.
Łatwo jest pocieszać się myślą, że gdzieś jest gorzej niż u nas. Ale akurat Rumunia nie jest tym miejscem. Jeśli już, to raczej my, Polacy, ze swymi wiecznie skwaszonymi minami, przepełnieni agresją i nieżyczliwością, brakiem ogłady i uprzedzeniami w stosunku do innych, jesteśmy tymi, którzy muszą się jeszcze wiele nauczyć. Nie da się opisać w kilku słowach tego kontrastu, jaki daje kontakt z przeciętnym Rumunem. Przede wszystkim uśmiech na widok obcego i pełna otwartych gestów postawa sprawiają, że podróżowanie po tym kraju to niekończąca się przygoda i zdziwienie, że jeszcze gdzieś na świecie ludzie żyją normalnie i gdzieś jest świat autentycznie przyjazny i pogodny.

Przejawy życia i wolności

Przejechałem przez dziesiątki rumuńskich miasteczek i wsi, głównie w Karpatach. Pod wieloma względami architektura podobna po podlaskiej. Dużo drewnianych domków. Te wsie jednak to dla Polaka prawdziwy fenomen. Są one, po pierwsze, żywe. To życie przejawia się przede wszystkim całymi tabunami hasającej dziatwy. Ilość dzieci w tych wioskach oszałamia. W porównaniu z naszymi wymierającymi wioskami tamte są oazami żywotności.

Kolejny powód do zdziwienia dla Polaka to ilość i jakość infrastruktury gastronomicznej. W zwykłym miasteczku, dajmy na to wielkości Krynek, jest przeciętnie kilkanaście, a czasami i więcej restauracji czynnych od świtu do nocy. Nie są to jakieś speluny, ale normalne lokale. Oprócz nich w każdej, nawet najmniejszej, składającej się z kilku domostw miejscowości są kawiarnie, często nawet po kilka. Dobrej, prawdziwej kawy można się w nich napić od świtu. Co ciekawe, nie jest to zaplecze turystyczne. W tych kawiarenkach i restauracyjkach siedzą babcie w chustach i dziadkowie w kapeluszach, Cyganie i młodzi ludzie. Widok staruszków pijących w świetle wschodzącego słońca espresso i śmiejących się na głos jest dla mieszkańca Północy czymś zaiste egzotycznym.

O większych miastach, porównywalnych przestrzennie i demograficznie do Białegostoku, nawet nie wspomnę. Przede wszystkim oszałamia rozmiar i jakość kultury handlu. Ludzie sprzedają wszędzie. Ilość sklepów i sklepików, czynnych przeważnie całą dobę, wręcz wprawia w osłupienie. Handel uliczny i przydrożny kwitnie. Na każdym kroku można kupić świeże warzywa i owoce. Dotyczy to także niedostępnych górskich przełęczy. Wszystko to sprawia, że Rumunia tętni życiem. Wylewa się ono zewsząd obficie i w nadmiarze. Ma się ochotę od razu wniknąć w ten różnokolorowy tłum i zapomnieć o sterylnych i martwiejących przestrzeniach miejskich północnej Europy.

W Rumunii wolno biwakować wszędzie. W centrum Kluż-Napoki, największym mieście Transylwanii, widzieliśmy obozowiska turystów z Zachodu, rozbite w ścisłym centrum na skwerze, tuż obok wielkiego kościoła katedralnego węgierskiej wspólnoty katolików. Właśnie było jakieś święto i pełno ludzi w mieście, a oni spokojnie spali sobie w cieniu gotyckiej świątyni, opatuleni śpiworami, leżąc na karimatach. Już widzę oczami wyobraźni polskiego proboszcza w podobnej sytuacji... Oprócz tego można zajechać do dowolnego gospodarstwa i poprosić o rozbicie namiotu - nikt nie odmówi gościny.

Najdobitniejszym przejawem żywotności i wolności Rumunów jest chyba to, że lokalny bimber, wysokiej jakości palinkę na śliwkach, można kupić jawnie na rynku albo przy drodze. Jest to oczywiście zabronione, jak w całej Unii.

W większych miastach babcie handlujące na rynku trochę się z tym kryją, ale nie za bardzo, bowiem w Satu Mare, przed samym wyjazdem, kupiliśmy parę litrów tego wybornego trunku od pewnej kobiety, podczas gdy kilka metrów od nas stało trzech policjantów, którzy na widok naszej nielegalnej transakcji tylko się uśmiechnęli, a sprzedawczyni konfidencjonalnie przyłożyła palec do ust, mówiąc: "Pssst... policja". Doświadczyłem wtedy dogłębnego poczucia, że między państwowością i prawem a zwykłym życiem jest naturalna przepaść. Jedno płynie równolegle do drugiego, ale nie mają one ze sobą nic wspólnego. To, że mogę się jawnie, chociaż nielegalnie, napić śliwkowego bimbru, jest dla mnie jakimś testem na wolność. Nie znaczy to oczywiście, że pochwalam publiczne pijaństwo. Co ciekawe, na rumuńskich ulicach nie widziałem pijanych i zataczających się ludzi. Chociaż wszędzie piją piwo i wino, to nie spotyka się charakterystycznych dla polskich ulic grup rozwydrzonych facetów zakłócających porządek publiczny.

Multi-kulti

Wielokulturowość to hasło nam wszystkim dobrze znane. Od lat jest to także sztandarowa maksyma propagandy promującej Podlasie. Dopiero będąc na pograniczu rumuńsko-ukraińskim, mogłem się przekonać, jak kiedyś mogła wyglądać wielokulturowość polskiego pogranicza, z której dzisiaj zostały już tylko hasła na promocyjnych ulotkach.

W Sygiecie Marmaroskim jest mała synagoga, ukryta w uroczym zaułku. Okazało się, że jest czynna i można ją zwiedzać. Na tyłach spotkaliśmy starszego pana, na oko zdrowo po osiemdziesiątce; jak się potem okazało, byłego więźnia Auschwitz, inżyniera i historyka. Zgodził się oprowadzić nas po świątyni. Sama w sobie nie stanowi żadnej rewelacji. W zdumienie wprawił mnie jednak nasz przewodnik. Zapytał, w jakim języku życzymy sobie, aby prowadził swoją prezentację.

Spytany, w jakich może, wyliczył: po angielsku, niemiecku, francusku, węgiersku, włosku, rumuńsku, ukraińsku, rosyjsku, jidysz i hebrajsku. W większości tych języków do dzisiaj podobno można swobodnie porozumiewać się na całym północnym pograniczu Rumunii. Słyszałem anegdotkę, jak to kiedyś przyjechali w tamte tereny Amerykanie i zapytali ludzi w restauracji, czy mówią obcymi językami. Oni odparli, że nie, że oni żadnych obcych języków nie znają. Zapytani o to, jakie więc znają, odpowiedzieli, że tylko tutejsze: rumuński, węgierski, ukraiński, jidysz, niemiecki, francuski i rosyjski.

W jednym z miast zaczepiła mnie Cyganka z dzieckiem na ręku, prosząc o datek. Powiedziałem: "I'm sorry, I don't speak Romanian". Na to ona, z uśmiechem, przepiękną angielszczyzną, rzekła: "Oh, English! I apologize! It's no problem if you haven't got a change. Have a nice day". Nie miałem wyboru - za takie dictum dostała dziesięć lei.

Napełniło mnie to wszystko jednak smutkiem, bo wiem, że kiedyś i tak u nas było i że zostało to zniszczone. Wielkim ubóstwem naszej ojczyzny jest to, że obecnie stanowi ona jedyny praktycznie jednolity etnicznie i językowo kraj Europy. Między prawdziwym bogactwem wielokulturowego pogranicza a propagandowym "multi-kulti", wpychanym nam na siłę przez władze samorządowe, jest różnica ilościowa i jakościowa. Są przecież jeszcze na Podlasiu ludzie, którzy pamiętają, jak to kiedyś tutaj było i zapewne dobrze wiedzą, o czym piszę.

Zacofanie czy rozwój?

Już opuszczając gościnną, rozpaloną słońcem i pachnącą egzotycznymi zapachami Rumunię, zastanawiałem się wraz z towarzyszem mojej podróży, czy doświadczyliśmy faktycznie kontrastu cywilizacyjnego. Czy rzeczywiście jesteśmy zacofani w stosunku do tego kraju? Wiele może na to wskazywać. Już po powrocie doszedłem jednak do innego wniosku.

To Rumuni są zacofani. Są żywymi skamielinami dawnej Europy. Nie zniszczył ich jeszcze bezduszny wir nowoeuropejskiej modernizacji. Są tacy, jak my, Polacy, byliśmy kiedyś. Z opowieści wiem, że jeszcze w latach 60. i 70. panowała u nas większa życzliwość. Powszechny był autostop, biwakowanie "pod gruszą" u gospodarza itd. Istniały autentyczne relacje pomiędzy ludźmi.

Tego, jaka mogła być Polska z początku XX wieku, już się jednak nie dowiemy, to już odległa przeszłość. Wielojęzyczne i żywe pogranicza są u nas tylko wspomnieniem. Można jedynie pojechać do tych "zacofanych" krajów środkowo-wschodniej Europy i tam uchwycić resztki czasu i świata, który na zawsze odchodzi w historię.

W tym znaczeniu Polska jest zdegenerowana, podobnie zresztą, jak wiele innych, lepiej rozwiniętych krajów Europy. Jesteśmy dowodem na to, że modernizacja w stylu, który wybraliśmy, bezlitośnie rujnuje kulturowy potencjał całych narodów. Biurokracja i technologia wypierają żywotność i ostatecznie uśmiercają, pozostawiając po sobie pustynię.

Podejrzewam, że za kilka lat, kiedy unijne zwyczaje i prawa zaleją Rumunię, śladu nie pozostanie po tym, czego jeszcze można tam w całej krasie doświadczyć. Dlatego każdy, kto chce jeszcze zobaczyć kawałek normalnego świata, gdzie życie toczy się własnym rytmem w zapachach autentycznej, niewysterylizowanej unijnym prawem egzystencji, gdzie ludzie posiadają naturalną otwartość, gdzie handel i ludzka zaradność nie zostały zakatrupione przez bezduszną biurokrację i korporacjonizm, ten powinien koniecznie i w miarę szybko pojechać do Rumunii. Szybko, bo już za kilka lat może być tam inaczej; bardziej unijnie; bardziej martwo, tak jak u nas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny