Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ośrodek dla cudzoziemców: Ostatni przystanek przed deportacją

Wojciech Oksztol
Ośrodek dla cudzoziemców w Białymstoku
Ośrodek dla cudzoziemców w Białymstoku Wojciech Oksztol
Przyjeżdżają do Polski za chlebem, miłością albo żeby uciec przed wojną. Nie zawsze legalnie. Cudzoziemców, których status jest niejasny, umieszcza się w specjalnych zamkniętych ośrodkach. Jeden z nich od kilku lat działa przy Podlaskim Oddziale Straży Granicznej w Białymstoku.
Życie w ośrodku ciągle obserwują kamery. Na zdjęciu dyżurka, tuż obok bramy wejściowej.
Życie w ośrodku ciągle obserwują kamery. Na zdjęciu dyżurka, tuż obok bramy wejściowej. Wojciech Oksztol

Życie w ośrodku ciągle obserwują kamery. Na zdjęciu dyżurka, tuż obok bramy wejściowej.
(fot. Wojciech Oksztol)

Na pierwszy rzut oka ośrodek dla cudzoziemców przypomina więzienie. Otaczają go wysokie mury i drut kolczasty. To odrębna wyspa na terenie Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej. Żeby się tam dostać trzeba przejść przez budynek strażników. W nim znajduje się centrum monitoringu i sala do widzeń.

Jednak tuż za bramą widok się zmienia. Na placu zabaw bawią się dzieci. Obok jest boisko i obręcz od kosza. Tylko kilkanaście ze 150 miejsc w ośrodku to areszt. Reszta to raczej dość surowe koszary, w których żyją rodziny z dziećmi. Tyle że nie można z nich wyjść. Teraz przebywa w nich ponad 70 osób.

Ośrodek istnieje od 2008 roku. To tu trafiają osoby, które na terenie Polski i Unii Europejskiej zatrzymała straż graniczna. Tu czekają aż sądy i urzędy zdecydują czy będą mogli zostać na terenie wspólnoty czy też zostaną deportowani.

- Trafiają do nas bardzo różni ludzie. Najwięcej z Rosji, Czeczeni czy Wietnamu. Wielu jest także mieszkańców Afryki. Ci ostatni często przyjeżdżają do Polski z miłości. Chcą odwiedzić dziewczyny poznane przez internet. Gdy robią to nielegalnie, trafiają do nas - mówi mjr Andrzej Maksimiuk, naczelnik Ośrodka dla Cudzoziemców i Aresztu w celu Wydalenia przy POSG. - Nie wszystkie historie dobrze się kończą, ale często zdarza się narzeczone odwiedzają osadzonych w ośrodku.

Zamówienie na pieczonego barana

Dwa razy miłość osadzonego doprowadziła do ślubu. Skromna uroczystość odbyła się w sali widzeń. Oprócz młodej pary i świadków, obecny był jeszcze urzędnik stanu cywilnego. To on wcześniej musiał sprawdzić, czy przyszli małżonkowie naprawdę się kochają, czy też związek jest zwykłym oszustwem.

Na wesele młodzi musieli jednak poczekać. Tuż po ceremonii małżonek przebywający na wolności musiał opuścić ośrodek. Za to cudzoziemiec szybko zabierał się za tworzenie pism do sądu. Jeśli się pośpieszył mógł noc poślubną spędzić już poza murami ośrodka.

- Ślub znacznie zmienia jego sytuacje w Polsce - mówi Maksimiuk. - Sąd może jeszcze tego samego dnia wydać decyzję o wypuszczeniu go na wolność.

Ośrodek w którym mieszkają cudzoziemcy mieści się w jednym zabytkowych budynków podlaskiej straży granicznej. Wnętrza są odnowione, a wyposażenie bardzo proste. Na parterze jest przeszklona dyżurka, magazyny, izolatka, wyposażona w bramki wykrywające metale stołówka i areszt. Na piętrze blok dla kobiet i dzieci, a na kolejnej kondygnacji dla mężczyzn. Nie zabrakło też świetlicy, miejsc do modlitwy czy biblioteki.

Mieszkańcy sami ozdabiają ściany. Najbardziej aktywne w tworzeniu ozdób są dzieci. W ośrodku przebywa teraz kilkadziesiąt maluchów. To właśnie dla nich pogranicznicy organizują specjalne zajęcia edukacyjne. Uczą ich polskiego i historii naszego kraju.

- Przebywający u nas cudzoziemcy mają do wyboru trzy diety: klasyczną, bez wieprzowiny czyli muzułmańską i wegetariańską. Mamy też specjalne mleko dla małych dzieci - opowiada naczelnik.

Ale zdarzają się też prośby o specjalne menu. Na przykład, o pieczonego barana prosił kiedyś Tarkan*, jeden z przebywających w ośrodku Turków. Proponował nawet, że za wszystko zapłaci. Ale straż nie zgodziła się na takie rozwiązanie.

Sam Tarkan trafił do ośrodka w niezwykłych okolicznościach. Chociaż urodził się Macedonii i posługiwał paszportem Bułgarskim, czuł się Turkiem. Przez lata prowadził w Polsce interesy i często latał między naszymi państwami. Do czasu. Któregoś razu mężczyzna nie został wpuszczony do Turcji. Władze na lotnisku uznały, że nie jest ich obywatelem, bo nigdy nie odbył obowiązkowej w tym kraju służby wojskowej. Gdy cofnięto go z granicy trafił do Polski. Na szczęście dostał zgodę na legalny pobyt w naszym kraju.

Głodują, żeby nie wracać do ojczyzny

Muhamad* przyjechał z kolei z Senegalu na studia. Przez kilka lat uczył się i mieszkał w Bydgoszczy. Grał na djembe - to rodzaj afrykańskiego bębenka. Tu też zaprzyjaźnił się z muzykami. Razem stworzyli rockowy zespół. I pewnie grali by razem jeszcze długo, gdyby mężczyzny nie zatrzymały polskie służby.

Okazało się, że zaniedbał sprawy dotyczące pobytu w naszym kraju. Od jakiegoś czasu był w Polsce nielegalnie. Tak kilka miesięcy temu trafił do białostockiego ośrodka.

Za nim przyjechał też jego zespół. Muzycy często odwiedzali kolegę w koszarach. Chcieli nawet wystąpić w ośrodku. Proponowali straży granicznej koncert, ale władze nie zgodziły się na udział zatrzymanego Muhamada. Na szczęście po kilku tygodniach mężczyźnie udało się przekonać do siebie sąd i szefa urzędu ds. cudzoziemców. Mógł legalnie zostać w Polsce i koncertować ze znajomymi.

Nie wszyscy osadzeni są jednak tak sympatyczni. Perspektywa deportacji sprawia, że wielu z nich stawia opór pogranicznikom. W końcu trafiają tu ludzie, którzy naruszyli przepisy i nie stosują się do obowiązującego w Polsce prawa. Do codzienności należą też podejmowane głodówki, żeby odwlec decyzję. Zwykle jednak, nie przynoszą one efektów, więc cudzoziemcy szybko z nich rezygnują Jedna historia była szczególnie dramatyczna.

Prawie trzy tygodnie bez jedzenia i picia spędził jeden z zatrzymanych z Polsce mieszkańców Gruzji. Podjął głodówkę, kiedy dowiedział się, że musi wrócić do kraju.

- Był wyjątkowo uparty - wspomina naczelnik. - Kiedy zupełnie opadł z sił zabraliśmy go do szpitala.
Jednak i tam nie chciał się poddać zabiegom. Wyrywał igły, walczył z sanitariuszami. W końcu lekarze zdecydowali, że aby ratować mu życie, trzeba było go karmić rurką przez nos. W końcu ustąpił i zaczął jeść. Jego protest nic nie dał, musiał wrócić do swojego kraju.

Straż graniczna dobrze pamięta też jednego z Libijczyków. Mężczyzna sprawiał strażnikom wiele kłopotów. Kilkakrotnie, choć bez skutku, ubiegał się o azyl w Polsce. Kiedy po raz kolejny zatrzymała go straż graniczna, trafił do aresztu w białostockiej jednostce. Z trudnością poddawał się poleceniom strażników.

* Imiona cudzoziemców zmieniliśmy

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny