Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Original Source Up To Date Festiwal Białystok 2012

Michał Franczak
Ludzie postrzegają nasz festiwal jako prawdziwą rzecz. Taką, która nie jest wykreowana przez jakąś agencję, ale zrobiona przez ludzi oddolnie, takich samych jak oni, z podobnym wyczuciem estetyki i muzyki. Jesteśmy na etapie, gdzie słowo alternatywni do nas nie pasuje, bo jest wyświechtane. Jesteśmy prawdziwi – nie mają  wątpliwości Cezary Chwicewski (z prawej). i Jędrzej Dondziło, twórcy festiwalu Up To Date.
Ludzie postrzegają nasz festiwal jako prawdziwą rzecz. Taką, która nie jest wykreowana przez jakąś agencję, ale zrobiona przez ludzi oddolnie, takich samych jak oni, z podobnym wyczuciem estetyki i muzyki. Jesteśmy na etapie, gdzie słowo alternatywni do nas nie pasuje, bo jest wyświechtane. Jesteśmy prawdziwi – nie mają wątpliwości Cezary Chwicewski (z prawej). i Jędrzej Dondziło, twórcy festiwalu Up To Date. Wojciech Wojtkielewicz
Jeżeli ktoś uważa, że ten festiwal może być bardziej białostocki, to się myli. Jesteśmy związani z tym miastem, z tym miejscem.

Siedzimy na zakurzonej kanapie w kanciapie hali na Węglówce. Z sufitu zwisa żarówka, na stole dwa laptopy. Kwik Eklektyk (Cezary Chwicewski), jeden z organizatorów, układa mapkę festiwalową.

- Up To Date to festiwal typu "zrób to sam“. Dokładnie, tak jak tegoroczny film promocyjny "The real thing“ - śmieje się. - Nie zatrudniamy agencji PR, firmy technicznej. Robimy go wspólnie, jako stowarzyszenie. Młodzi białostoczanie dla młodych białostoczan. My robimy to, bo to kochamy, bo chcemy, bo to dla nas droga życia, przyjemność obcowania z muzyką. Jest faza, robimy imprezę.
Jest faza. W sali na górze człowiek w białym kombinezonie i masce maluje całą salę na wściekłą zieleń, wolontariuszy można spotkać w całym budynku.

- W tym roku pomaga nam około 35-40 osób - wyjaśnia Jędrzej Dondziło organizator festiwalu. - Przy pierwszym festiwalu było 20 wolontariuszy. To megapozytywni ludzie. Wystarczyło tylko rzucić hasło na Facebooku, by zebrać ekipę pracującą przy organizacji festiwalu. Robią bardzo dużo. Jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że w przyszłości trzeba będzie część rzeczy zlecić dla firm, bo wolontariatem nie da się załatwić wszystkiego.

Festiwal to jednak nie tylko ludzie.
- Bez czego nie da się zrobić dużej imprezy? - pyta Jędrzej.
- Bez dobrej promocji, bez ludzi... - odpowiadam.
--To wszystko prawda, ale od czego trzeba zacząć?
- Od pieniędzy.
- Tak, trzeba mieć kasę - potwierdza Jędrzej. - Taka duża impreza, jak nasza nigdy nie zwróci się z biletów. Chyba, że kosztowałyby po 250 zł.
- Ale taka suma by zmiażdżyła frekwencję - dodaje Czarek. - Wszystkich gości moglibyśmy wtedy zmieścić w sali klasowej białostockiego liceum.
- Zawsze robiliśmy razem z Czarkiem imprezy, ale moim marzeniem był festiwal - wyjaśnia Jędrzej. - Na początku tak naprawdę nikt do końca nie wierzył, że to się uda. Ale zacząłem badać, jak zdobywać granty, jak przystępować do konkursów o dotacje, wstąpiliśmy z Czarkiem do stowarzyszenia Pogotowie Społeczno Kulturalne (PKS), którego teraz ta impreza jest filarem. Na pierwszą edycję udało nam się zebrać 110 tys. zł, z czego 30 tys. zł pochodziło z miejskiej kasy.

W tym roku miasto na festiwal dało już 215 tys. zł, ministerstwo kultury wysupłało 110 tys. zł, a 15 tys. dał urząd marszałkowski. Poza tym swoje dokładają sponsorzy, w tym tytularny "Original Source“. Ile? Te dane chroni umowa.

- Gdy trzeba coś zrobić dobrze to koszty rosną jak na drożdżach. Z tą imprezą to trochę tak, jakbyś robił osiemnastkę dla swojej córki, albo zapraszał rodzinę na święta. I tak, jak Polacy nie oszczędzają na świętach, tak my nie oszczędzamy na festiwalu - mówi Cezary Chwicewski.

Białystok dotuje Up To Date, ale nie jest partnerem promocyjnym. Dlatego też w nazwie festiwalu słowo "Białystok" nie występuje. Od tego roku.

- Pieniądze od miasta dostajemy w ramach konkursu jako działanie kulturalne - wyjaśnia Jędrzej. - Od jakiegoś czasu staramy się o to, by festiwal miał zapewnione finansowanie na dłuższy okres, bo teraz to jest nerwówka, co roku nie wiadomo, co będzie. Nie możemy ciągle wymknąć się z formuły konkursu. Nie o to chodzi, że nie doceniamy tego, co nam miasto daje, bo otrzymujemy największą dotację, ale przy tej skali wydarzenia, gdy zapraszamy duże gwiazdy, musimy planować z większym wyprzedzeniem.
Organizacja tak dużej imprezy trwa okrągły rok, prace nad tą edycją zaczęły się już w październiku ubiegłego roku.

- Jasne, że można festiwal zrobić w pół roku, jak masz agencję i działasz w ramach stale funkcjonującej struktury. My takiego komfortu nie mamy - mówi Jędrzej. - Poprzednią edycję rozliczyłem w grudniu, a wnioski na następne finansowanie trzeba było składać w listopadzie. To nerwowa sytuacja. Festiwal już opiera się o sufit możliwości, jeśli chodzi o wysokość dotacji, a przecież chcemy go dalej rozwijać. Przy naszej efektywności miasto powinno w nas zainwestować i pomyśleć o wieloletniej perspektywie, bo za stosunkowo niewielkie pieniądze dostaje dużo, na pewno więcej, niż w przypadku innych imprez w Polsce.
A efektywność jest wysoka. Pierwszą edycję festiwalu odwiedziło 3 tys. ludzi, na drugiej edycji było już pięć tysięcy osób. - Mieliśmy nawet gości, którzy z Niemiec przyjechali do Białegostoku stopem, specjalnie na Up To Date - mówi Czarek. - Byli też Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Czesi oraz Rosjanie.
W tym roku kilkadziesiąt osób z Białorusi przyjedzie autokarem, bo udało się załatwić, by wizy mieli wydane na podstawie biletów na Up to Date.

Według organizatorów, w tym roku frekwencja powinna być większa o jakieś 10-20 proc. 40 proc. widzów to osoby spoza Białegostoku. To jeden z powodów, który czyni Up To Date wymarzonym kanałem promocji miasta.

- Jeżeli ktoś uważa, że ten festiwal może być bardziej białostocki, to się myli - Jędrzej nie ma wątpliwości. - Jesteśmy związani z tym miastem, z tym miejscem, nawet w końcówce trailera festiwalowego piszemy wyraźnie: "we love Białystok“. Jasne, nie ma słowa "Białystok“ w nazwie festiwalu, gdyż znaleźliśmy sponsora tytularnego. A to czasem graniczy z cudem. Original Source zgłosił się do nas po filmie promocyjnym poprzedniej edycji, który miał zaskakującą popularność (niemal 740 tys. wyświetleń na Youtube do dziś).

Festiwal w tamtym roku zaistniał mocno w mediach głównego nurtu.

- Ich zainteresowanie było sprowokowane filmikiem "Takie rzeczy tylko w Białymstoku“ promującym festiwal - mówi Jędrzej. - Pisano o nas w Newsweeku, pokazywano w Dwójce, w Teleekspreesie. Przed tą edycją nie chcieliśmy robić wirusowego filmu na siłę. Takie coś rzadko wychodzi, gdy jest na chłodno zaprojektowane, dlatego postawiliśmy na inny trailer (The real thing), bardziej związany z festiwalem. Też odniósł sukces, choć nie tak spektakularny jak poprzedni. 1,5 tys. osób zobaczyło go w pierwszą dobę. Niektóre festiwale nie mogą uzbierać takiej liczby widzów zapowiedzi przez miesiąc. Dziś film ma ponad 28 tys. wyświetleń.

To zaledwie trzecia edycja, a jest to już największa tego typu impreza na wschód od Wisły. Jest też największa frekwencyjnie, choć nie ma rozmachu plenerowych festiwali.

- Jak rozmawiam z doświadczonymi ludźmi sceny elektronicznej, z niedowierzaniem i zaskoczeniem reagują, że tak dobrze rozkręcił się festiwal - przyznaje Jędrzej. - Pytają: "Taki line-up w Białymstoku? Jak to możliwe?“. Na razie był megadynamiczny rozwój. Ale nie będziemy opuszczać Węglówki, nie chcemy, by Up To Date stał się walką z błotem, by kojarzył się z kaloszami i polem namiotowym. Chcemy, by zapamiętano fajną, kameralną atmosferę, dobry line-up, by goście ufali naszej selekcji muzycznej i przyjeżdżali do Białegostoku przekonaniem, że spotkają tu świetnych ludzi i będą się dobrze bawić nawet, jeśli nie znają na miejscu nikogo.

- Festiwal jest zauważany - dodaje Czarek. - To trochę jak z polskim rapem - nie ma go w głównych mediach, ale rewelacyjnie się sprzedaje. Jesteśmy rozpoznawani bardzo dobrze przez tych, którzy interesują się taką muzyką.

Up To Date jest obecny także na antenie Polskiego Radia - Czwórki oraz Trójki.

- W tym roku DJ-e, którzy nas interesują, wysyłają już nam ofertę sami lub poprzez agentów - mówi Jędrzej. - Naszą ambicją jest przyciągnąć do Białegostoku gwiazdy jeszcze bardziej rozpoznawalne. Są oczywiście tacy artyści, którzy by nie przyjechali, nawet jeżeli byłoby nas na nich stać - bo lotnisko daleko, bo wnętrza im nie odpowiadają, bo sprzęt trzeba ciągnąć z Francji lub Niemiec. Ale może i to się zmieni. Chcielibyśmy w przyszłym roku zrobić koncert zamykający imprezę w Operze i Filharmonii Podlaskiej. To będzie wielki magnes na artystów, tam jest świetne nagłośnienie, świetna technika, jesteśmy po kilku spotkaniach z dyrektorem opery i będziemy to dopinać.

Mimo poszerzania formuły festiwalu, Węglówka nadal pozostanie osią i głównym miejscem festiwalu.

- Robert Hood, ojciec chrzestny minimal techno, który występował na naszej scenie rok temu, powiedział po koncercie: "Ja tu się czuję jak w Detroit“. Węglówka to bardzo inspirująca przestrzeń - śmieje się Czarek.

Ta przestrzeń, mimo, że ciekawa, była dotąd mocno zaniedbanym miejscem. Podczas tej edycji organizatorzy postanowili ją zatem przeobrazić. Hale Węglówki nabrały charakteru, pomieszczenia zostały odmalowane. Dopiero dziś wieczorem będzie otwarta odświeżona przez organizatorów sala Eloktronika.

- W tym roku chcemy, by było przytulniej, ale by nikomu nie zabrakło miejsca. Na tej samej przestrzeni planujemy zmieścić więcej atrakcji - dodaje Jędrzej.

Na scenie "Stan skupienia“ wystąpi Teatr Kolegtyw. Między występami artystów będą pokazy wideopoezji autorstwa Katarzyny Giełżyńskiej. Wydała ona pierwszy tomik wideopoezji w Polsce. Dziś po południu, zanim zacznie się drugi wieczór z muzyką, na Węglówce odbędą się drugie mistrzostwa turbogolfa, czyli golfa rozgrywanego w przestrzeni miejskiej, gdzie przeszkodami są budynki. Wziąć w nich udział może każdy - organizatorzy zapewniają, że sprzęt będzie dostępny na miejscu.

Jędrzej i Czarek to nie tylko Up To Date, lecz również osoby, które stały za sukcesem imprez "Secret Location“. - Chcemy je znowu robić, ale na innych zasadach - wyjaśnia Jędrzej. - Na tych imprezach nie było wielkich gwiazd, ale muzyka była fantastyczna. To była niskobudżetowa impreza, która musiała się zwracać z biletów, nie miała sponsorów i przyciągała atmosferą. Jednak w pewnym momencie okazało się, że na imprezę "Secret location“, którą zorganizowaliśmy na Węglowej cztery lata temu przyszło prawie 700 osób. To już trochę za dużo. Jeden z lepszych secretów odbył się w byłym szpitalu przy ul. Św. Rocha, który teraz jest przerabiany na NGO-sy. Tam było 500 osób, ale było mnóstwo małych sal, nie było ludzi przypadkowych. Chcemy wrócić do tego klimatu. Ale jeżeli zrobimy teraz taką imprezę, to będzie ona dla dwustu osób i z ulotkami na ksero.

- Nasi mieszkańcy to super publika - przekonuje Jędrzej Dondziło. - Gramy często w stolicy i najlepsze imprezy w Warszawie są w tych miejscach, do których przychodzi najwięcej białostoczan. Niestety, w naszym mieście nie jest to za duże środowisko, bo ludzie uciekają do innych miast i zasilają szeregi innych festiwali i klubów. Białostoczanie bardzo dobrze orientują się w trendach muzycznych. Na żadnej imprezie w Polsce nie bawiłem się tak dobrze, jak na choćby przeciętnej imprezie w naszym Metrze. Nasza scena elektroniczna i jej publika nie jest za duża, ale jest za to intensywna.

Dziś drugi dzień festiwalu, który w trzy lata zdążył zadomowić się na mapie Białegostoku.

- Co jest naszą siłą? - zastanawia się Czarek. - Chyba to, że ludzie postrzegają nasz festiwal jako prawdziwą rzecz. Nie wykreowaną przez jakąś agencję, ale zrobioną przez ludzi oddolnie, takich samych jak oni, z podobnym wyczuciem estetyki i muzyki - mówi Cezary Chwicewski. - Jesteśmy na etapie, gdzie słowo "alternatywni“ do nas nie pasuje, bo jest wyświechtane. Jesteśmy prawdziwi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny