Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oprócz bomby atomowej mamy miliony ludzi uratowanych dzięki promieniowaniu

Tomasz Maleta
Zastanówmy się, czy zależy nam na redukcji w oszczędzaniu energii i jakie są jej granice - mówi prof. Ludwik Dobrzyński.
Zastanówmy się, czy zależy nam na redukcji w oszczędzaniu energii i jakie są jej granice - mówi prof. Ludwik Dobrzyński. Fot. sxc.hu
Jeżeli przez kilkadziesiąt lat robiło się antypropagandę wszystkiemu, co jądrowe, to nie da rady zrobić czegoś w drugą stronę w ciągu roku, dwóch czy pięciu lat - mówi prof. Ludwik Dobrzyński.

Obserwator: Rosjanie chcą zbudować w Obwodzie Kaliningradzkim elektrownię atomową. Do wczoraj Podlasianie mogli zgłaszać uwagi w postępowaniu dotyczącym oddziaływania tej inwestycji na środowisko. Czy powinniśmy bać się tej elektrowni?

Prof. Ludwik Dobrzyński, z Wydziału Fizyki Uniwersytetu w Białymstoku oraz Instytutu Problemów Jądrowych w Świerku: Reaktor, który chcą postawić Rosjanie nad Niemnem, to rosyjski odpowiednik reaktora wodno-ciśnieniowego, jednego z najpopularniejszych w energetyce jądrowej. Podobny miał być instalowany kiedyś w Żarnowcu. Ale trzeba pamiętać, że od tamtej pory wiele się zmieniło, bardzo zwiększono systemy bezpieczeństwa. Wprawdzie nie zmieniono nazwy reaktora, jednak on sam nie stwarza zagrożenia. Nie sądzę, aby Rosjanie mogli zrobić też coś wbrew sztuce. Na przykład postawić reaktor bez wcześniejszego sprawdzenia stabilności podłoża czy też zbadania warunków hydrogeologicznych.

Ale Rosjanie planują zbudować elektrownię w błyskawicznym tempie. Taki pośpiech może rodzić obawy, że coś pójdzie nie tak.

- To prawda, sześć lat na jeden zespół turbogeneratorów to w pewnym sensie swoisty rekord. Jeśli opanowali taką technologię, to trzeba im tylko pogratulować. Pamiętajmy, że po każdym zakończonym etapie takiej inwestycji jest bardzo surowa kontrola jakości. Nie wyobrażam sobie jednak, by mogli budować, mając pęknięty fundament czy krzywo stojące ściany.

Rosjanie budują swój reaktor. W Ostrowcu, przy granicy z Litwą, planują postawić elektrownię Białorusini. Po zamknięciu bloków w Ignalinie Litwa też myśli o nowej siłowni atomowej. Podobnie jak Polska. Czy na tak małym obszarze tych elektrowni nie będzie za dużo?

- Tutaj rodzi się pewien problem natury politycznej. Obawiam się, że inwestycja w Kaliningradzie może być wykorzystana jako nacisk na Litwę, by uzależnić jej energetykę od dostaw z Rosji. Zwłaszcza jeśli linie przesyłowe będą do niej także należeć i gdy Białoruś zbuduje swoją siłownię. Pojawi się pytanie: czy zasilanie z Kaliningradu nie wystarczy Litwie?

Jeśli chodzi o nas, to mamy bardzo duże potrzeby energetyczne w zachodniej części kraju. I dostawy z Kaliningradu nie zaspokoiłyby ich.

A skąd ta powtórna miłość świata do inwestowania w energetykę jądrową? Nagle znowu wszyscy pokochali atom. Nawet władze USA wydały ostatnio zgodę na budowę pierwszej od 30 lat elektrowni atomowej. Czy marzenia o zasilaniu ze źródeł odnawialnych okazały się utopią?

- Chodzi o granicę wykorzystania tych źródeł. Gdybyśmy brali pod uwagę tylko Europę, to jesteśmy w stanie z trudem zaspokoić dwadzieścia kilka procent jej zapotrzebowania na energię. I raczej nie z konwencjonalnych źródeł, takich jak węgiel czy ropa, bo one się wyczerpują. Ponadto zwykłe elektrownie mają czas pracy rzędu 30 lat, a elektrownie atomowe nawet do 60 lat, w zależności od miejsca i typu reaktora. A zatem dzisiaj nie ma alternatywy. Trzeba rozwijać zieloną energię, wiedząc, że jest naturalny kres jej możliwości, a jednocześnie rozwijać energetykę jądrową. Bo ona nie potrzebuje dużo surowca i przy najmniejszych ze wszystkich rodzajów energetyki szkodach dla środowiska jest w stanie zaspokoić potrzeby energetyczne ludzi.

Czyżby moda na wiatraki miała przeminąć z wiatrem?

- Żeby zaspokoić potrzeby energetyczne Europy, trzeba pokryć wiatrakami całą powierzchnię Polski. Zresztą jak nie ma wiatru, to musi być elektrownia, która doładuje prąd do sieci, gdyż dostawy prądu powinny być przecież na stałym poziomie. Na razie nie potrafimy też przechowywać energii słonecznej. Z kolei hydroelektrownie - bardzo dobre z punktu widzenia ceny wytwarzanej energii - nie wszędzie da się zbudować. Zazwyczaj tam, gdzie są wodospady, tak jak w Skandynawii.

Wszystkie pomysły, jeśli są opłacalne choćby na małą skalę, warto realizować. Jeśli jednak myśli się w skali globalnej, to nie można opierać się na źródle energii, które zaspokoi jedno, drugie czy trzecie gospodarstwo domowe. Transport pochłania dużo energii, przemysł także. I od tego się nie wywiniemy.

A elektrownia termojądrowa? Kolejna utopijna wizja?

- Sprawa rozbija się o koszty. Projekt realizowany w Cadarache pod Marsylią był niedoszacowany. Okazało się, że 12 miliardów, wspólnie wyłożonych przez UE, USA, Chiny, Koreę Płd., Rosję, Indie, to za mało. Brakuje kilka miliardów. I nie bardzo wiadomo, skąd wziąć te pieniądze.

Ale powiem tak: jeśli myślimy dzisiaj o perspektywie końca wieku, to możemy zagwarantować, że jeśli będziemy się opierać na energetyce jądrowej, to nie tylko to stulecie mamy z głowy, ale kilka następnych też. W tym czasie powstanie elektrownia termojądrowa. Tyle że nakłady inwestycyjne na nią będą znacznie większe. Bo jeśli dzisiaj inwestor budujący elektrownię jądrową zaciąga w banku pożyczkę maksymalnie na cztery miliardy (i tyle samo musi mieć wkładu własnego), to w przypadku budowy siłowni termojądrowej będzie musiał się starać o kredyt w granicach, być może, 10 miliardów euro. I tu już liczba potencjalnych inwestorów gwałtownie maleje.

Skoro inwestycje w energię jądrową wymagają tak ogromnych pieniędzy, to czy Polskę stać na taką elektrownię?

- Jako kraj nie będziemy inwestorem. Ten zawsze jest prywatny. Natomiast Polska musi zainwestować potężne pieniądze w edukację. Popularyzację wiedzy, kształcenie szkolne, politechniczne, uniwersyteckie.

Jak by Pan przekonał rodaków do budowy takiej elektrowni w Polsce?

- To jest ciężka orka. Bo jeżeli przez kilkadziesiąt lat robiło się antypropagandę wszystkiemu, co jądrowe, to nie da rady zrobić czegoś w drugą stronę w ciągu roku, dwóch czy pięciu lat. To wymaga bardzo systematycznej edukacji. My dopiero zaczynamy myśleć, jak edukować masowo społeczeństwo. To jest droga przez mękę. Bo ludzie boją się promieniowania, postrzegają je jako niewidzialnego wroga, bez smaku, zapachu. I utożsamiają sobie z nowotworami

Czarnobyl odcisnął swoje piętno.

- Tyle że ten obraz został zdeformowany. Bo informacje, które ma przeciętny człowiek o katastrofie w Czarnobylu, nijak się mają do rzeczywistości. W krótkim czasie po awarii reaktora na skutek choroby popromiennej zmarło 28 osób. Do dzisiaj z grupy pozostałych 106 ratowników, którzy dostali największe dawki, zmarło 19. Jest to normalny odsetek śmierci w grupie o takiej liczebności.

Największe wrażenie robi jednak nie liczba ofiar, ale Prypeć. Miasto duchów, opustoszałe od 24 lat, bez szans na zamieszkanie przez dziesiątki następnych.

- Ale jeżdżą tam turyści, na wycieczkach robi się biznes. Jak tak dalej myśleć, to odwiedzana turystycznie Prypeć będzie przynosić większe dochody niż ludność, która mogłaby tam pracować.

Ale nie pracuje.

- Bo niepotrzebnie przesiedlono ludzi. To prawda, że poziom promieniowania w tych miejscach był wyższy niż poziom promieniowania naturalnego. Nie zaliczał się jednak do tych, które w świetle znanego nam działania promieniowania jonizującego na organizm, można dziś uznać za szkodliwe. Jeśli pierwsze przesiedlenie mogło być podyktowane obawą przed opadem radioaktywnym, to druga fala była już całkiem niepotrzebna. A była wynikiem dość mechanicznego zastosowania tzw. zasady liniowej bezprogowej. Mówi ona, że każda dawka promieniowania, nawet najmniejsza, jest szkodliwa. To jest wygodne z urzędniczego punktu widzenia. By ustalić jakieś normy ochrony radiologicznej. Ale z punktu widzenia wiedzy biologicznej, jaką dzisiaj mamy, jest to mało uzasadnione.

Pierwszy reaktor ma pracować w Polsce za dziesięć lat. Kolejny - za dwa, trzy lata. Czy to są realne terminy?

- Miałbym obawy. Wszystko zależy jednak od determinacji polityków. Na razie wiemy tyle, że rząd chce. Ale musi się jeszcze wypowiedzieć Sejm, ludność mieszkająca w pobliżu inwestycji. W tym czasie czekają nas wybory. Nawet zakładając, że kupimy już istniejący reaktor, to jeszcze trzeba dodać minimum siedem, osiem lat na zbudowanie elektrowni. Zanim to się zrobi, trzeba przekonać ludzi, wykształcić, stworzyć infrastrukturę, dozór jądrowy. Cały szereg rzeczy, które zabierają średnio dwa lata. Mamy mało czasu, by zmieścić się w tych dziesięciu latach.

Rozważa się kilka lokalizacji elektrowni. Gdzie najlepiej ją zbudować?

- Żarnowiec jest bardzo dobrym miejscem. Teren został dokładnie sprawdzony, w pobliżu jest zbiornik żarnowiecki, elektrownia pompowo-szczytowa, która została zbudowana niezależnie. Dobrą lokalizacją jest również Klempicz.

Nie tylko lokalizacja elektrowni może budzić obawy społeczne. Także miejsce składowania odpadów. W tym kontekście pojawiły się podlaskie Kruszyniany. Mieszkańcy już zapowiedzieli, że się na to nie zgodzą. Jak by Pan ich przekonał?

- Jeżeli w energetyce jądrowej pozostał gdzieś poważniejszy problem, jest nim postępowanie z wypalonym paliwem. Dokładnie to nie są odpady. Można wcześniej robić recykling i dopiero to, co powstanie po tej przeróbce, to będą odpady.

Trzeba mieć jednak świadomość, że ich objętość jest mała. Pod drugie: nie mogą być składowane w dowolnych miejscach. Musi to być składowisko głębinowe. Nawet jeśli nastąpiłoby rozszczelnienie pojemników, to zanim pierwiastki wydostaną się na powierzchnię ziemi, na pewno się rozpadną - przestaną być promieniotwórczymi. Czas dyfuzji przez skorupę ziemską jest nieprawdopodobnie długi. Ostatecznie nawet w takim scenariuszu nie przekroczy się aktywności samej skorupy ziemskiej.

Zazwyczaj nie zastanawiamy się, że w niej samej jest tak wiele materiału promieniotwórczego. Wsadzając w głąb ziemi odpady, które zmniejszyły swoją aktywność, nie zwiększamy aktywności wokół składowiska. Pozostaje kwestia ochrony tego miejsca, tak, by po latach jakiś szaleniec nie wjechał buldożerem i nie zaczął kopać w tym rejonie.

Uda się nam zaprzyjaźnić z atomem?

- Musimy wiedzieć, w którym momencie wyłączyć strach. Z reguły jesteśmy narażeni na małe dawki promieniowania i nie ma dowodów, że są szkodliwe. Strach przed promieniowaniem jest czynnikiem, który hamuje poddawanie się przez wielu pacjentów badaniom ratującym im życie. A przecież oprócz bomby atomowej mamy miliony ludzi uratowanych dzięki promieniowaniu. I to wysokim jego dawkom. Tak jak powinna być w społeczeństwie edukacja ekonomiczna, tak samo powinna być edukacja o energetyce atomowej. Ponieważ przekłada się ona na zdrowie ludności. Bo im więcej zużywa się energii, tym ludzie dłużej żyją. Zastanówmy się, czy zależy nam na redukcji w oszczędzaniu energii i jakie są jej granice.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny